Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trwa sezon na poszukiwaczy skarbów z wykrywaczami metalu (ROZMOWA)

Hanna Wieczorek
Okolice zamku w Bolkowie są jednym z ulubionych miejsc, w których domorośli odkrywcy szukają skarbów, dewastując przy okazji co popadnie
Okolice zamku w Bolkowie są jednym z ulubionych miejsc, w których domorośli odkrywcy szukają skarbów, dewastując przy okazji co popadnie fot. Dariusz Gdesz
Każdy przechodzi etap kopania w ziemi. Większość dorasta i zostawia to archeologom, a niektórzy kupują wykrywacze metali - mówi dr Tomasz Borkowski z Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu w rozmowie z Hanną Wieczorek

Lato w pełni. Poszukiwacze skarbów pakują plecaki i ruszają w trasę.
- Plecaki, jak plecaki - przede wszystkim wykrywacze metalu. Narzędzie szatana, według niektórych archeologów.

Tylko niektórych?
- Inni uważają, że to świetna pomoc podczas prowadzenia wykopalisk. Zawodowi archeolodzy różnią się w poglądach na temat tego przyrządu. Początkowo wykrywaczy nie było, wszystko było proste.

Proste? Da się bez wykrywacza odnaleźć w ziemi zabytek?
- Oczywiście. Wiemy, gdzie się można czego spodziewać. Wystarczy porządnie prowadzić prace wykopaliskowe.

Skąd wiadomo, gdzie się można czego spodziewać. Przecież nikt nie zostawiał map z zaznaczonymi cmentarzyskami czy wioskami.
- My w Polsce wiemy, gdzie znajduje się większość stanowisk archeologicznych dzięki akcji AZP, czyli Archeologiczne Zdjęcie Polski. Tego zazdrości nam cały świat. Od lat 60. XX wieku archeolodzy w całej Polsce chodzili po zaoranych polach, znajdując skorupy czy metalowe przedmioty, które wyorali rolnicy. I w ten sposób gromadziliśmy wiedzę o stanowiskach archeologicznych. Poza tym prowadzone były prace archiwalne, więc wiemy, gdzie się można czego spodziewać. Zawsze większą czy mniejszą rolę odgrywa przypadek, ponieważ nie da się nigdy wszystkiego wiedzieć. Jednak z grubsza mamy całą Polskę rozpoznaną. Niestety, z tych danych korzystają także tak zwani łowcy skarbów, którzy się pojawili po przemianach ustrojowych, kiedy wszystko zaczęło się robić bardziej liberalne. Za komuny, wiadomo, każdy obywatel był pod kontrolą i mógł sobie szaleć.

Teraz ludzie szaleją?

- Szaleją. Wykrywacze metalu są tanie, łatwo je kupić, nie trzeba mieć na nie pozwolenia. Nikt się natomiast nie przejmuje tym, że trzeba mieć pozwolenie na prowadzenie prac przy zabytkach, a więc jeśli się biega po stanowisku z wykrywaczem bez pozwolenia konserwatora, to jest to przestępstwo, a przynajmniej wykroczenie.

Trudno się przejmować, jeśli poszukiwanie skarbów stało naszym sportem narodowym.
- Wystarczy kupić sobie jakąś gazetę, która zachęca do bawienia się wykrywaczami metalu. Na zdjęciu widać 600 facetów w kaloszach i "plamiakach", którzy za chwilę ruszą w las szukać łusek, zardzewiałych karabinów. Penetrują pobojowiska, miejsca bitew. I chyba nie zdają sobie sprawy, że posiadanie tych zardzewiałych karabinów jest też przestępstwem, szczególnie, jeśli z tego karabinu da się jeszcze wystrzelić.

Jednak archeolodzy także korzystają z wykrywaczy?
- Tak. Możemy sobie wyobrazić idealną sytuację: mamy stanowisko, pozwolenie na prowadzenie prac i pieniądze na ten cel. Jednak wykrywacz będzie w takim przypadku jedynie pomocniczym narzędziem. Bo i tak trzeba to wszystko pracowicie przebierać. Znajdowałem igły, zanim komukolwiek przyszło do głowy posiłkować się wykrywaczem. Niektórzy archeolodzy twierdzą zresztą, że nie potrzebują tego "narzędzia szatana", bo jeśli się porządnie prowadzi prace, to się znajdzie to, co się ma znaleźć. Ale wiadomo, że trzeba się przy tym napracować. Nie obejdzie się bez rozbijania trzonkami łopat czy siekier suchych grud ziemi...

To skąd ta niechęć?

- Ponieważ czasem jest po prostu strasznie. Widzimy, co się dzieje, kiedy na stanowisko archeologiczne trafią "łowcy skarbów". Znamy takie miejsca, które zwróciły ich uwagę. Zwłaszcza cmentarzyska z epoki brązu, gdzie się znajduje trochę metalowych przedmiotów. Na przykład szpile z brązu. Od czasu do czasu wyjeżdżamy z Muzeum, żeby zobaczyć, co tam się dzieje i widzimy, że zostały one po prostu zmasakrowane. Widać, że przyszli "łowcy" z wykrywaczem, coś zapikało, chłopaki wykopały dziurę, wybrały metalowy przedmiot. Wokół leżą rozsypane skorupy z urny, kości. To jest po prostu wandalizm.

To takie ważne, gdzie leżały skorupy?

- Bardzo ważne. Zwłaszcza w przypadku pochówków istotne jest, gdzie się co znajdowało - czy zapinka leżała w pobliżu głowy, co oznacza, że spinała płaszcz, czy niżej i służyła do spinania innej części garderoby. Dla nas to jest informacja, a my przecież staramy się zrekonstruować przeszłość, a nie wypełniać gabloty jakimiś gadżetami, które same w sobie nic nam o przeszłości nie mówią. Zabytki wyrwane z kontekstu są jedynie mniej lub bardziej ciekawymi przedmiotami. Czasem nawet nie mają żadnej wartości naukowej. Natomiast dzięki porządnie przekopanemu pochówkowi możemy bardzo dużo się dowiedzieć się . Na przykład wiemy, jak umiejscowiony był komplet metalowych rzeczy. O, proszę spojrzeć - na tym rysunku widać, że ta kobieta - chyba merowińska - nosiła zapinki z przodu. Gdyby były z boku, wiedzielibyśmy, że to ostrogocka kobieta.

Właściwie po co Pan kopie w ziemi? Nie dla skarbów?

- A wie pani, kiedyś znalazłem skarb. To było w 2000 roku. Kopaliśmy w miejscu, gdzie teraz stoi Europeum. I natrafiłem na garnek wypełniony monetami z XV wieku. Nuuuda.

Skarb i nuda?
- Nawet garnka nie dało się dobre przebadać. Był wypełniony "spieczoną" masą zaśniedziałych monet. Było ich chyba ze 30 tysięcy. Polskich monet, a Śląsk był już w tym czasie czeski. Nadwyżka miedzi świadczy, że monety były fałszowane. Prawdopodobnie wykonane na czyjeś zamówienie. Skarb przekazaliśmy do Gabinetu Numizmatycznego w Ossolineum.

I żadnego dreszczyku podniecenia z powodu odkrycie skarbu Pan nie czuł? Tylko nudę?
- Skarb, jak skarb. W archeologii liczy się kontekst. Przedmiot sam w sobie może i jest ładny, ale nie opowiada nam żadnej historii. A kiedy badamy cmentarzyska czy osady, możemy dużo dowiedzieć się o przeszłości. Na przykład, kiedy mamy do czynienia z domem, dzięki ułożeniu różnych przedmiotów wiemy, gdzie były choćby zakątki, w których uprawiało się rzemiosło. Można tam znaleźć przedmioty związane z owym rzemiosłem, np. gliniane przęśliki. Widać, gdzie było wejście, a gdzie nie. Można ustalić, którędy chodzili mieszkańcy tego domu, bo na ich szlakach nie ma żadnych przedmiotów. I tak dalej, i tak dalej... To detektywistyczna robota, wymagająca precyzji i skrupulatności oprócz ciężkiej, nudnej i żmudnej pracy. Jeśli jednak nasza robota ma mieć jakiś sens, musi być w taki właśnie w taki sposób prowadzona.

Wróćmy do "łowców skarbów". Źle Pan na nich reaguje.
- Uważam, że to jest buractwo. Poszukiwacz skarbów powinien od razu kupić sobie koszulkę z napisem: "Jestem burakiem". To są nieuki, które nie rozumieją, do czego służą wykopaliska. Są jak dzieci w piaskownicy. Rozumiem, że każdy przechodzi przez etap zafascynowania kopaniem, tak jak przez różyczkę czy wietrzną ospę. Tylko większość ludzi dorasta, zaczyna się zastanawiać, w jakim celu archeologowie rozkopują ziemię.

A ci, którzy nie dorastają?

- Masakrują stanowiska archeologiczne.

Poszukiwanie skarbów ma długą historię. Ostatecznie Schliemann też był poszukiwaczem skarbów.
- Zgadza się. Już na początku XX wieku polski archeolog Erazm Majewski spisał Dziesięcioro przykazań archeolo-giczno-konserwatorskich. To zresztą był człowiek renesansu - pisał książki przygodowe, coś na kształt powieści Juliusza Verne'a o profesorze Muchołapskim.

I co było w tych przykazaniach?
- Wszystko, co należy. Np.: "Nie rozkopuj, jeśli nie umiesz". Erazm Majewski w 1905 roku właściwie opisał zjawisko "poszukiwania skarbów" przez amatorów. Rozumiem, że ludzie lubią kopać. Jednak proszę pomyśleć, co by się działo, gdybym chciał w weekend porobić operacje mózgu, bo mnie to interesuje? Ludzie myślą, że archeologia to prosta sprawa, a wcale tak nie jest.

Pracował Pan w Irlandii. Tam też są poszukiwacze skarbów?
- Są, a właściwie byli, bo tam problem został rozwiązany.

W jaki sposób?
- Od czasu do czasu śledzę, co się dzieje w Irlandii. Niedawno widziałem, że jakiś facet pytał się pracowników muzeum w Dublinie, co ma zrobić, bo właśnie kupił sobie wykrywacz metali. Odpowiedź była mniej więcej taka: "Bieganie z wykrywaczem po stanowisku archeologicznym bez pozwolenia kosztuje kilka tysięcy euro". Przy czym w Irlandii, pierwszą sprawę przeciwko "poszukiwaczowi skarbów" wytoczono kilkadziesiąt lat temu. Proces toczył się dość długo i facet zapłacił niewiele. Kilka razy mniej, niż wynosiły koszty sprawy. Jednak, żeby karać, trzeba najpierw złapać kogoś na gorącym uczynku.

W Polsce nie łapie się poszukiwaczy?
- Nie, bardziej liczę na edukację. Choćby taką, jaką prowadzimy w naszym Muzeum.

Mówi Pan o piaskownicy.
- Tak, mamy piaskownicę, w której dzieci szukają zabytków. Ja im nie cytuję dzienników ustaw, mówię, że bawimy się kopiami. Bawimy się w prawdziwe wykopaliska, nie tylko w wyszarpywanie zabytków, Na zakończenie dostają certyfikat ukończenia szkolenia, na-daję im tytuł młodszego archeologa. Może to coś zmieni. Ale musi minąć kilka pokoleń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska