Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Orkiestra pieści piosenki

Robert Migdał
Grzegorz Markowski, lider Perfectu. Na scenie wulkan, w domu oaza spokoju
Grzegorz Markowski, lider Perfectu. Na scenie wulkan, w domu oaza spokoju Janusz Wójtowicz
Rozmowa z Grzegorzem Markowskim, wokalistą Perfectu.

Połączenie muzyki zespołu rockowego z orkiestrą symfoniczną to dla wielu wybuchowa mieszanka... Skąd pomysł, żeby Perfect zagrał swoje utwory symfonicznie?

Pomysł przyniósł Adam Galas, nasz menedżer, a my po pierwszym zetknięciu się z orkiestrą symfoniczną mieliśmy pewność, że będzie to czarowne przeżycie.

Z czym był największy problem dla Pana jako wokalisty i dla Pana kolegów muzyków, by zagrać z orkiestrą symfoniczną? A może wręcz przeciwnie: nie było żadnych problemów, weszliście do studia i bez problemu powstała cała płyta, a na koncertach symfonicznych czujecie się jak ryby w wodzie i świetnie się zgrywacie ze swoją muzyką, wokalem ze skrzypcami, trąbkami i wiolonczelami?

Nie było żadnych problemów, bo aranżowali te utwory mistrzowie: Wojciech Karolak, Wojciech Zieliński, Adam Sztaba, Jan Kanty Pawluśkiewicz.

Izabella Skrybant-Dziewiątkowska z Tercetu Egzotycznego opowiadała mi, że jak w latach 60. nagrywała płyty z orkiestrą, to nagrania trwały jeden dzień. Orkiestra grała, ona śpiewała, stojąc obok, i po kilku godzinach cały materiał na płytę był gotowy. U Państwa też to tak wyglądało?

Nagrywamy w innych warunkach technicznych. Mamy duży luksus robić to w znakomitych studiach radiowych. Ale nagrania nie zajęły dużo czasu - mieliśmy przecież do dyspozycji Wielką Polską Orkiestrę Radiową z Warszawy.

Czy dochodziło, w trakcie prób czy też nagrywania płyty "Perfect symfonicznie", do jakiś nerwówek, zgrzytów?

Na początku była prawie bitwa, kłótnie, wątpliwości... Po jakimś czasie weszliśmy do studia kochając się i z określonymi pomysłami w głowie.

Lubi Pan takie muzyczne wyzwania, łączenie muzycznych stylów?

Tak, i w wielu takich akcjach brałem udział. Jeżeli dostanę jakieś propozycje, chętnie wezmę w nich udział.

Na czym polega różnica, gdy gracie rockowy koncert Perfectu, od tego symfonicznego? Trzeba się jakoś inaczej do niego przygotować, nastroić?

Do każdego koncertu potrzebna jest chwila, aby się wyciszyć, wejść w odpowiedni klimat.

Na symfoniczne koncerty przychodzą wasi fani, którzy przez 30 lat istnienia zespołu dorośli, dżinsy zamienili na garnitury, czy też jest to nowa publiczność?

Na koncertach są wszystkie pokolenia. Ci, którzy byli naszymi fanami w latach 80. ubiegłego wieku: zdjęli już buciory, czarne kurtki, przychodzą elegancko ubrani.
Natomiast przychodzą często ze swoimi dziećmi, które ubierają się tak, jak kiedyś ich rodzice. I razem świetnie się bawią.

Jak Panu, rockandrollowcowi, który ma pióra na głowie i szaleje na scenie, współpracowało się z panami ubranymi w eleganckie smokingi i paniami w czarnych sukniach, którzy na co dzień grają na skrzypcach w filharmonii?

Mnie się to wszystko bardzo podoba, szczególnie skrzypaczki. Sam wychodzę na scenę we fraku. Muzyk to muzyk: nieważne, czy gra rocka, czy też muzykę poważną. Ważne, żeby czuł rytm, kochał brzmienie, a resztę można dogadać, dograć. My gramy swoje piosenki, a orkiestra je tylko bardziej pieści: są subtelniejsze, bardziej kolorowe.
Lubi Pan chodzić ubrany w garnitur z muszką pod szyją?

Nie.

30 lat na scenie. Jaki jest Pana przepis na sukces?

Talent, okazja, czyli szczęście, a potem praca, praca, praca... I unikać podpowiedzi fachowców od wizerunku. Niech się sami formatują.

Czy czuje się Pan już zmęczony graniem, występowaniem? Czy myśli Pan o emeryturze, czy też muzyka daje Panu takiego kopa, że ciśnienie skacze, adrenalina jest na 100% i chce się żyć?

Jestem nawet bardzo zmęczony. Ale wie pan, za chwilę występ, skaczą hormony, publiczność i... jazda. Przekonacie się na koncercie.

Kiedy, Pana zdaniem, artysta powinien "ze sceny zejść"?

Po zakończonym występie bądź koncercie. Niektórzy nie powinni tam wracać...

Na scenie jest Pan żywiołem, kipi od Pana energia. A jaki jest Pan w domu? Spokój? Gazetka? Kawka? A może Pan coś gotuje dla rodziny, czy też jest Pan z tych mężczyzn, co to potrafią wodę na herbatę przypalić?

W domu, dzięki mojej wspaniałej rodzinie, wyciszam się absolutnie. Uwielbiam gotować. Mam nawet pochwały od rodziny, a także od mistrzów patelni.

Czy życie dzisiejszego rockandrollowca Grzegorza Markowskiego to seks, narkotyki i rock and roll? Czy też po koncercie szybko do domu, do żony, do córki, wnuka?

Wszystko ma swoją kolejność i umiar.

Czy uważa Pan, że był dobrym ojcem, czy też po latach myśli Pan, że popełnił jakieś błędy wychowawcze? A może zbyt mało czasu poświęcał Pan dziecku i teraz nadrabia to z wnukiem?

Nic nie nadrabiam, mamy z Patrycją świetny kontakt. A wnuk? Jest teraz moim oczkiem w głowie.

Czy muzykowi rockowemu trudno jest prowadzić normalne, rodzinne życie? Bo ciągle w trasie, koncerty, pokusy, fanki rzucające się po koncertach na szyję i nie tylko...

Przez tyle lat nauczyliśmy się z rodziną to znosić. Natomiast fanki rzucające się na szyję?

Tak słyszałem, że gwiazdom rocka kobiety z uwielbienia rzucają się w ramiona...

Interesujące...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska