Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urszula Włodarczyk za Kajetana Broniewskiego w Ministerstwie Sportu i Turystyki

Wojciech Koerber
Urszula Włodarczyk przed laty, gdy na sukces pracowała także przy pomocy kuli.
Urszula Włodarczyk przed laty, gdy na sukces pracowała także przy pomocy kuli. Archiwum prywatne
Zmiany na stanowisku dyrektora Departamentu Sportu Wyczynowego. Do sztabu ministra Witolda Bańki dołączy kolejny przedstawiciel królowej sportu.

O tym posunięciu - tzn., brzydko mówiąc, posunięciu Broniewskiego - mówiło się od jakiegoś czasu. Przypomnijmy, że 53-letni dziś były wioślarz to brązowy medalista olimpijski z Barcelony (1992), a także trzeci zawodnik MŚ 1991. W obu przypadkach wiosłował solo, na jedynce, lecz w ostatnich latach sporo pracował w grupach i podgrupach: m.in. w Polskim Komitecie Olimpijskim, w Polskim Związku Kolarskim, a ostatnio w Ministerstwie Sportu i Turystyki. I z wielu ust słychać było, że to typ pracoholika, który niemal każdego dnia gasi światło i jako ostatni wraca do domu. Przed tygodniem gościł zresztą we Wrocławiu przy okazji Ergowioseł.

- To on nam pokazał, że można - przedstawiał medalistę IO i MŚ prowadzący spikerkę Marek Kolbowicz, mistrz olimpijski z Pekinu w czwórce podwójnej, jeden z dominatorów.

Wedle naszych informacji dr Urszula Włodarczyk pracę na stanowisku dyrektora Departamentu Sportu Wyczynowego rozpocznie 15 lutego, w poniedziałek. To multimedalistka mistrzostw świata i Europy w lekkoatletycznym wieloboju, dwukrotnie czwarta zawodniczka igrzysk olimpijskich. Po zakończeniu kariery związała się z wrocławską AWF, by w 2003 roku obronić pracę doktorską pt. "Związki wybranych parametrów morfofunkcjonalnych z wynikami w siedmioboju kobiet."

Urodzona w Wałbrzychu Włodarczyk jest siostrą Piotra - byłego piłkarza reprezentacji Polski, Śląska Wrocław, Legii Warszawa i francuskiego Auxerre. Departament Sportu Wyczynowego, którym ma teraz kierować, "odpowiada za tworzenie warunków dla rozwoju sportu wyczynowego, a w szczególności przygotowań narodowych reprezentacji do imprez najwyższej rangi." Wyzwanie jest zatem niemałe.

Poniżej sylwetka Urszuli Włodarczyk w artykule, jaki powstał w 2012 roku i znalazł się w książce pt. "Olimpijczycy sprzed lat".
Urszula Włodarczyk - Siostra znanego piłkarza? Nie, to on jest bratem znanej siostry

Wojciech Koerber

Są w dolnośląskim sporcie historie szczęściarzy, co na igrzyska lecieli w ostatniej chwili, w wyniku zdarzeń losowych, a wracali z medalem na szyi. Patrz Wojciech Bartnik. Są też i oni. Strzelec Krzysztof Kucharczyk - dwukrotny mistrz świata, mistrz Europy oraz wieloboistka Urszula Włodarczyk. Co ich łączy? To, że do olimpijskiego medalu przymierzali się po trzykroć. I dwukrotnie zajmowali czwartą lokatę. On - w Barcelonie i Atlancie. Ona - w Atlancie i Sydney.

A dlaczego wybrała Urszula Włodarczyk wielobój? Bo - jak to kobieta - nie mogła się zdecydować, co wybrać czy może tak wszechstronnie była uzdolniona? - I to, i to. Nie chwaląc się, rzeczywiście byłam uzdolniona w wielu kierunkach, choć pamiętajmy, że przez jakiś czas specjalizowałam się również w trójskoku. Latami byłam rekordzistką kraju, występowałam na MŚ. A zaczynałam w szkole od biegów średnich, choć wtedy nie lubiłam jeszcze biegać. Kiedy nauczyciel wystawił mnie na zawodach do skoku wzwyż, trener tej konkurencji zaproponował trening. Zdarzało się również skakać w dal, biegać przez płotki - wspomina olimpijka.

Trenowała sobie tak Ula skok wzwyż, a że w tej konkurencji poprzeczka zawieszona była w regionie wysoko, a droga na spartakiadę młodzieży niełatwa, zaproponowano jest siedmiobój. - Należało tylko sprawdzić, jak sobie z kulą poradzę. Byłam szczupła, wysoka, a ta kula dosyć daleko leciała, niemal tak daleko, jak naszej klubowej miotaczce. No i pojechałam na spartakiadę. Pierwszy start w wieloboju, od razu srebrny medal. Trener kadry zwrócił uwagę, zaczęły się zgrupowania - mówi wychowanka Górnika Wałbrzych.

Przeskoczmy do igrzysk, bo to ciekawe historie. Barcelona 1992 - ósme miejsce. Zważywszy na okoliczności, niezłe. - Byłam po wietrznej ospie, a im człowiek starszy, tym ciężej ją przechodzi. W kwietniu trafiłam do szpitala na Węgrzech, gdzie byłam na obozie, choć zaraziłam się najpewniej wcześniej, w Spale. A że Węgry to dziwny kraj, kazali mi jechać do szpitala, tam zamknęli i przez tydzień nie leczyli. W końcu trener i kierownik wyrwali mnie stamtąd, wręcz ukradli, gdy lekarze mieli zmianę. Wróciłam pociągiem do Wrocławia i tu lekarz mnie zapytał, jak mogłam tak ospę zaniedbać. W zasadzie miesiąc miałam wycięty z treningów, bo po chorobie trzeba się pilnować, uważać na wiatry, przeziębienia. Konsekwencje są z reguły gorsze niż sama ospa, np. zapalenie opon mózgowych. Zatem ta ósma pozycja zła nie była - tłumaczy... dr Włodarczyk. Choć - żeby być precyzyjnym - wtedy jeszcze nie pani doktor.

Najbliżej pudła było w Atlancie (4. miejsce). Ledwie pięć punktów, czyli jakieś 0,2 sek w kończącym rywalizację biegu na 800 m. Włodarczyk wiedziała, że aby wyprzedzić Angielkę, musi mieć nad nią na mecie około 50 m przewagi. I o tyle mniej więcej rywalkę wyprzedziła, bieg zresztą wygrywając. Stały więc tak obie za metą i czekały na wyrok. Zapadł po trzech minutach. Dla Polki wyrok, dla Angielki - radosna nowina.

- Cóż, ostatnie 300 m biegłam sama, to nie pomogło. Ona natomiast walczyła z Węgierką, wyprzedzały się na zmianę, może więc tej Węgierce dziękować. Mój pech polegał również na tym, że w skoku w dal miałam próbę, którą dziś by zaliczyli, ale wtedy obowiązywał inny regulamin. Śladu buta na plastelinie nie było, ale sędzia miała wtedy prawo uznać skok za spalony. Długo się przyglądała i podniosła czerwoną chorągiewkę. A to był skok na 6,70, tymczasem konkurencję skończyłam z 6,30. Straciłam około stu punktów, można było walczyć nawet o srebro. Do tego Angielce dopisało szczęście w oszczepie. Życiówkę miała na poziomie 49 m, ja - pod 48. Zbliżony poziom. I najpierw tę swoją życiówkę minimalnie poprawiła, a w trzeciej serii uzyskała aż 54 m! Tak jest z oszczepem, jak się trafi. Później nigdy już tyle nie uzyskała - zauważa Włodarczyk. Choć nie twierdzi, że los sobie z niej zakpił, okoliczności przyrody również. Te pomagały również jej. Jak w skoku wzwyż, gdy w deszczowych warunkach konkurentki sobie nie poradziły. A ona - wręcz przeciwnie. Ustanowiła życiówkę (186 cm). - Tak już miałam. Lubiłam skakać w deszczu. Byłam zawsze zadowolona, że inne się posypią, a ja nie - dodaje.

W Sydney miała Włodarczyk - nie wypominając - 35 lat i wciąż apetyt na olimpijskie pudło. A znów stanęła tuż obok (4. miejsce). - Jak się normalnie trenuje i unika kontuzji, można walczyć i do czterdziestki. Tam była specyficzna atmosfera. Wieczorami trenowaliśmy w czapkach i rękawiczkach. Na 800 m zmyliły mnie trochę Rosjanki, które miały życiówki na poziomie 2,02. Ja - 2,09. Bałam się, że nie wytrzymam ich tempa i zaczęłam wolniej, choć byłam dobrze przygotowana. Postanowiłam je gonić na ostatniej prostej dopiero, bo nie wierzyłam, że nie są tak dobre, jak te ich życiówki osiągnięte gdzieś w Rosji. Szkoda - ubolewa lekkoatletka. Choć, znając realia, nie porzuciła jeszcze bezpowrotnie marzeń o tym olimpijskim medalu z Sydney. O podium - tak, lecz o medalu jeszcze nie. Łudziła się, że któregoś dnia - symbolicznie rzecz ujmując - przyjdzie listonosz i ten krążek jednak wręczy.

- Nie ukrywam, że liczyłam na jakąś dyskwalifikację. Tych Rosjanek było sporo i różnych, pojawiały się, a po roku, dwóch znikały. Ale nie doczekałam się - tłumaczy. Miała jednak prawo czekać i wierzyć. Przecież w 1993 roku na HMŚ w Toronto stała na trzecim stopniu podium. A później musiała swój brąz zwrócić i dostała srebro. W spadku po zdyskwalifikowanej Rosjance Irinie Biełowej, triumfatorce imprezy. - Ten krążek przysłano do PZLA i jakoś mi go wręczono. Nie pamiętam już dokładnie, jak - mówi. Latem 1993 roku stała też na drugim stopniu podium MP w trójskoku. Po kilku miesiącach okazało się jednak, że Agnieszka Stańczyk wydłużała swoje skoki w niedozwolony sposób.

Włodarczyk nie tylko przyznano złoto, ale i przywrócono rekord Polski (13,98), który przetrwał siedem lat. A jej przyjaciółka, kulomiotka Krystyna Zabawska, która na czwartym miejscu zakończyła halowe MŚ w Maebashi (1999)? Z czasem zaczęła figurować jako brązowa medalistka imprezy, dziś jest jeszcze lepiej. To wicemistrzyni świata z Maebashi. Gdy chodzi o MŚ na otwartym stadionie, zajmowała Włodarczyk wszystkie lokaty od czwartej do ósmej. W Tokio (1991) zaczęła od szóstego.

- Tam było blisko medalu. W skoku wzwyż zanotowałam jednak najgorszy wynik w roku. Regularnie uzyskiwałam wówczas po 180 cm, raz nawet 184, a tam wyszło 176. Straciłam około stu punktów, do medalu brakło 40-50. Za szybko biegałam po rozbiegu, szkoda, że trener dopiero później zwrócił na to uwagę. Wiem jednak, jak to jest, bo sama jestem trenerem - im więcej stresu, tym mniej widzę. A z boku, bez emocji, każdy błąd zauważę - zapewnia.

Dość jednak o występach z niedosytem, bo przecież to jedna z bogatszych karier w polskiej królowej sportu. Pięć medali halowych mistrzostw Europy (w tym złoty), dwa halowych mistrzostw świata, mnóstwo tytułów i rekordów krajowych. Receptą na sukces nie była wybitna specjalizacja w dwóch czy trzech konkurencjach, lecz wysoki poziom niemal wszystkich, bez wyraźnej pięty achillesowej.

- To prawda, raczej w niczym nie nawalałam. Nawet jak oszczepem swoje rzuciłam, to też potrafiłam z niektórymi dziewczynami wygrać. Ja osiągałam pod 48 m, Karolina Tymińska uzyskała ostatnio w Daegu (na MŚ, gdzie była czwarta - WoK) 41 z hakiem i była szczęśliwa z tej życiówki, bo rok wcześniej rzucała jeszcze po 35-36 m. Nie skakałam wzwyż, jak niektóre, 190 cm, ale te swoje 180-184 niemal zawsze, w Atlancie udało się nawet wygrać. Zdarzało się też zwyciężać w dal - wylicza wałbrzyszanka z urodzenia. Zatem - rzeczywiście uzdolniona wszechstronnie.

Czy wieloboiści to w lekkiej atletyce dzieci gorszego boga? Bo w niczym nie są najlepsi, bo mityngi mają odrębne, skoro rywalizacja trwa dwa dni? - Nie odczuwamy tego, na igrzyskach największe brawa dostajemy. A mityngi? W Niemczech, Austrii wieloboje są bardzo popularne, mają swoją publikę - zwraca uwagę Włodarczyk, mistrzyni uniwersjady z Buffalo (1993) oraz wicemistrzyni z Sheffield (1991). Bo to też postać, która wskoczyła w świat nauki. W 2003 roku obroniła pracę doktorską pt. "Związki wybranych parametrów morfo-funkcjonalnych z wynikami w siedmioboju kobiet". Była asystentem w katedrze lekkiej atletyki wrocławskiej AWF, dziś jest adiunktem, łącząc nauczanie studentów z poszerzaniem własnej wiedzy. Uczestniczy też w programach badania uzdolnień wrocławskich dzieciaków przy Młodzieżowym Centrum Sportu.

Wieloboje umiłowała sobie także Włodarczyk po skończeniu kariery. Więc w latach 2005-2008, by mieć co robić, pełniła również społeczną funkcję prezesa DZLA. Pałeczkę przekazała Piotrowi Rysiukiewiczowi, choć ten już ustąpił. I dziś szefuje DZLA niezniszczalny, niezatapialny Marian Dobija. Włodarczyk natomiast stoi na czele jednosekcyjnego Wrocławskiego Lekkoatletycznego Klubu Sportowego. Jesienią startowała w wyborach parlamentarnych, z listy PiS-u. Mieszka w Nadolicach, bo stamtąd bliżej na uczelnię niż z Kozanowa, gdy musiała pokonywać 23 sygnalizacje świetlne.

I jedno jeszcze wypada rozstrzygnąć. Czy to ona jest siostrą znanego piłkarza Piotra Włodarczyka (m.in. Śląsk, Legia, Auxerre), czy może on jest bratem swojej znanej siostry. On w reprezentacyjnej koszulce biegał przez kilkadziesiąt minut (4 mecze, 2 gole), ona przez całą karierę. - Wiadomo, co powiedzą kibice piłki, ale ja uważam, że powinno być odwrotnie - uśmiecha się siostra. - W Warszawie Piotrek rzeczywiście był bogiem, a teraz gra w II-ligowym Bałtyku Gdynia. Wygląda szczupło, nawet lepiej niż kiedyś, ale szykuje się już powoli do roli asystenta trenera - dodaje. My zakończymy spór tak: pokaż mi swoje medale, a powiem ci, kim jesteś.

Urszula Włodarczyk

Urodziła się 22 grudnia 1965 roku w Wałbrzychu. Siedmioboistka. Startowała w barwach Górnika Wałbrzych (trener Wojciech Węcławowicz) oraz AZS-u AWF-u Wrocław (Paweł Kowalski i Marek Kubiszewski). Olimpijka z Barcelony, gdzie była ósma (6,333 pkt), Atlanty - 4. miejsce (6,484) oraz Sydney - 4. miejsce (6,470). Srebrna (Budapeszt 1998) i brązowa (Helsinki 1994) medalistka ME. Srebrna (Toronto 1993) i brązowa (Maebashi 1999) medalistka HMŚ. Trzy brązowe krążki (Genua 1992, Paryż 1994, Gandawa 2000), srebro (Sztokholm 1996) oraz złoto (Walencja 1998) HME. Pięciokrotnie zdobywała Złote Kolce, nagrodę dla najlepszej polskiej lekkoatletki sezonu (1993-94, 1996-98). 12-krotna mistrzyni Polski (100 m ppł. - 1991, trójskok - 1991-94, siedmiobój - 1988, 1990-93, 1996-97), 16-krotna mistrzyni Polski w hali (60 m ppł., skok wzwyż, skok w dal, trójskok, pięciobój). Tytuł doktora.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska