Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmarła 18-miesięczna dziewczynka. Nikt nie czuje się winny, a śledztwo się ślimaczy

Małgorzata Moczulska
Minęły dwa lata od tragicznej śmierci 18-miesięcznej Patrycji
Minęły dwa lata od tragicznej śmierci 18-miesięcznej Patrycji Dariusz Gdesz
Minęły dwa lata od tragicznej śmierci 18-miesięcznej Patrycji. Do dziś nikt nie został za to pociągnięty do odpowiedzialności, bo prokuratura od 20 miesięcy czeka na opinie biegłych lekarzy.

- Niestety, biegli pod koniec roku po raz kolejny poprosili o przesunięcie terminu i ten najbliższy, w którym możemy spodziewać się dokumentów to maj tego roku - mówi Urszula Zawada, prokurator rejonowy w Świdnicy i bezradnie rozkłada ręce. - Bez tej opinii nie możemy zakończyć śledztwa - podkreśla.

Matka zmarłej Patrycji Zakrzewskiej ze Świdnicy nie kryje żalu: - Chciałabym, by winni w końcu odpowiedzieli za śmierć mojej córeczki - mówi Agnieszka Zakrzewska. Kobieta od początku o tragedię obwinia lekarza, który jej zdaniem, zignorował objawy choroby i nie skierował dziewczynki do szpitala.

Trzy godziny czekały na pomoc
- Od mojego pierwszego telefonu na pogotowie do czasu przyjęcia córeczki na oddział, gdzie w końcu sama ją zawiozłam, minęły ponad trzy godziny. Przy sepsie to lata świetlne, przecież tu liczy się każda minuta - mówi i opowiada, że feralnego dnia córka od rana miała podniesioną temperaturę. Dlatego poszła z nią do lekarza w przychodni. Pani doktor zbadała Patrycję, przepisała leki przeciwgorączkowe i kazała obserwować. Zaznaczyła też, że gdyby temperatura nadal rosła, należy od razu wzywać pogotowie.

Około godziny 17.40 Patrycja zaczęła być markotna i mimo leków na zbicie gorączki coraz bardziej rozpalona. Dodatkowo zaczęła mieć problemy z oddychaniem i przyspieszony rytm serca. Pani Agnieszka zmierzyła jej temperaturę - dziewczynka miała ponad 40 stopni. O 17.50 matka zadzwoniła na numer alarmowy pogotowia ratunkowego po pomoc.

- Usłyszałam, że lekarz może być u mnie do godziny, mimo, że mieszkam niemal po sąsiedzku - opowiada. - Kiedy zaczęłam pytać co mam robić do czasu jego przyjazdu, pani dyspozytorka powiedział mi, żebym się nie martwiła, bo za chwilę zadzwoni do mnie w lekarz. Nikt jednak nie zadzwonił, a dziecko czuło się coraz gorzej więc po kwadransie sama zadzwoniłam. Połączono mnie z lekarzem, który powiedział żebym zrobiła dziecku zimne okłady i podała lek na zbicie gorączki - dodaje kobieta.

Sama zawiozła córkę do szpitala
Z jej relacji wynika, że pogotowie pojawiło się w u niej o 18.30, a lekarz zachowywał się nieporadnie i zbagatelizował wszystko co mu mówiła, m.in. plamkę wybroczynową za uchem córki. Zbadał dziecko, zmierzył temperaturę (mimo zimnych okładów i leków miało ponad 39 stopni gorączki) i przepisał leki. Starszy syn kobiety pobiegł do apteki wykupił antybiotyk. 20 minut później Patrycja dostała pierwszą dawkę lekarstwa i na chwilę jej stan się poprawił. Około godziny 20. znów zaczęła mocno gorączkować, a na jej ciele pojawiły się kolejne plamy. Pani Agnieszka ponownie zadzwoniła po pomoc. Połączono ją z lekarzem, który wcześniej badał jej córkę. - Powiedział mi, że on nie wie co dziecku jest i jak chcę, to żebym pojechała z nim do szpitala - mówi kobieta.

Tak zrobiła. Wezwała taksówkę i pojechała do szpitala „Latawic”. Tam od razu postawiono diagnozę - sepsa. Dziecko szybko dostało leki, ale niestety po północy umarło.

CZYTAJ DALEJ: Choroba miała piorunujący przebieg
- Pacjentka była u nas zaledwie trzy godziny. Choroba miała piorunujący przebieg. Robiliśmy wszystko co możliwe, ale nie mieliśmy szans na jej uratowanie - mówił kilka dni po zdarzeniu Mariusz Leszczyński, ordynator oddziału dziecięcego. Pytany, czy gdyby dziecko trafiło na oddział trzy, czy nawet dwie godziny wcześniej, udało się je uratować odpowiada: - O tym konkretnym przypadku nie chce się wypowiadać, ale czas ma tu ogromne znaczenie, czasem nawet pół godziny. Proszę pamiętać, że już nawet z definicji jest to nagła i gwałtowna reakcja organizmu na zakażenie, u dzieci najczęściej spowodowane przez pneumokoki i moment podania odpowiednich antybiotyków jest kluczowy.

Nikt nie czuje się winny, a śledztwo się ślimaczy
Dyrekcja Powiatowego Pogotowie Ratunkowego w Świdnicy przeprowadziła w tej sprawie postępowanie wyjaśniające i nie stwierdziła żadnych zaniedbania ze strony lekarza (feralny dzień był pierwszym dniem pracy tego medyka w pogotowiu). Prokuratura mimo to wszczęła śledztwo w kierunku tzw. błędu lekarskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska