Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Ostatni dzień na zakupy przy Zielińskiego. Już nie usłyszymy takich rozmów (ZDJĘCIA)

Jacek Antczak
Uwaga, zegarmistrz z Zielińskiego Stanisław Grzesiński idzie na urlop
Uwaga, zegarmistrz z Zielińskiego Stanisław Grzesiński idzie na urlop Janusz Wójtowicz
- Proszę mi wstawić bateryjkę i idę po warzywka - mówi wrocławianin ze Lwowa do zegarmistrza urodzonego na Żoliborzu. Już nie będzie gdzie usłyszeć takich dialogów. W sobotę po raz ostatni będzie można zrobić zakupy na targowisku przy ulicy Zielińskiego.

Targowisko przy Zielińskiego. Najlepsze miejsce na zakupy, od lat" - takie hasło z kolorowym parasolem straganu reklamuje w internecie Wrocławskie Stowarzyszenie Kupców. To wirtualna rzeczywistość. W tej codziennej napis "Targowisko Zielińskiego" na bramie stracił wszystkie kolory, jest wyblakły, a nawet smutny, jak większość handlowców, z którymi rozmawialiśmy przed zamknięciem "najlepszego miejsca na zakupy od lat".

- Od kilku lat to jest raczej najlepsze miejsce, żeby zobaczyć, jak umiera polski handel - mówią właścicielki stoisk z odzieżą, tuż przy wejściu od strony ulicy Nasypowej. Przy każdym wisi plakat z zaproszeniem do "nowo powstającego Pasażu Handlowego przy ul.Swobodnej, róg Zielińskiego", gdzie znajdą się 262 stoiska handlowe. Z Zielińskiego... na róg Zielińskiego przeniesie się większość handlowców, ale o optymizm raczej trudno. - Przyszedł pan napisać o pogrzebie? Po co? Przecież nawet niebo nad nami płacze, a ulewy odstraszyły ostatnich klientów - słyszę już na wejściu. I słowa powtarzające się jak refren: - Zniszczyły nas hipermarkety i galerie handlowe w centrum miasta. Wbrew pozorom polscy kupcy są dla nich konkurencją, a jeśli nawet nie, to i tak bardzo im przeszkadzamy - słyszę na co drugim stoisku, z których wiele jest już nieczynnych.

Zobacz też: W sobotę koniec targowiska przy Zielińskiego. Kupcy się pakują (ZDJĘCIA)

Deszcz leje, klientów brak, ale handlowcy nie są w nastrojach do rozmów - może poza młodym sprzedawcą koszulek Śląska Wrocław, który tłumaczy mi różnicę między kibicami i kibolami. Pozostali martwią się o przyszłość. - Pamiętamy, jak prezydent Zdrojewski mówił, że markety nam nie zaszkodzą. A teraz piękna tradycja polskiego handlu jest w agonii, nie stać nas nawet na opłaty. Ale jak ma być stać, jeśli w pobliskiej galerii jeansy są po 39 złotych, a my te same dostajemy w hurcie za 40 i do tego musimy doliczyć VAT i marżę - słyszę od handlowców.

Zegarmistrz światła jedzie na urlop
- To mówi szanowny pan, że wie, jak zrobić zegar słoneczny z iglicy pod Halą Ludową? A pamięta pan, jak w 1947 roku zawiesili na iglicy lustro? - pyta zegarmistrza ze stoiska nr 119 pan Wacław, lwowiak, rocznik 1935. - Nie w 1947, tylko w 1948. Pewnie, że pamiętam, bo sam zbierałem zbite szkło, jak się porozbijało - odpowiada cztery lata młodszy Stanisław Grzesiński, który do Wrocławia przyjechał w 1946 wprost z warszawskiego Żoliborza. Zegarmistrzem jest jakieś 40 lat - miał swój kiosk na kultowym bazarze przy Krakowskiej, potem w 1989 - jak wszyscy - przeniósł się na plac Wolności, a stamtąd, znów jak wszyscy, w 1995 na Zielińskiego.
- Ale moje zegarmistrzostwo zaczęło się tak naprawdę na Biskupinie, w latach 70., gdy proboszcz kościoła św. Rodziny zapytał mnie, czy nie mógłbym spróbować zmierzyć się z poniemieckim zegarem na wieży kościoła, bo żadnemu zegarmistrzowi się dotąd nie udało - opowiada Stanisław Grzesiński. - A ja wiedziałem, że to ma związek z automatyką, uruchomiłem ten zegar i do dziś jest pod moją opieką. O właśnie, przypomniał mi pan, że ostatnio przejeżdżałem tam autobusem i zobaczyłem, że się pięć minut spóźnia. Wstyd, muszę go nastawić - zegarmistrz z Zielińskiego, jedna z ostatnich kultowych postaci w tym miejscu, nastawi "swój zegar" i idzie na urlop. Jedzie odpocząć i pobalować. Należy mu się, od 30 lat dzień w dzień naprawia zegarki na targowiskach.

Do pasażu na Swobodną się nie przenosi. - Nawet już byliśmy ugadani z krawcem i szewcem, że weźmiemy wspólny boks i będzie taniej niż tutaj, ale mój syn, Piotrek, który pracuje tu ze mną, stwierdził, że nie ma sensu, bo czas targowisk i naszego zawodu się kończy - tłumaczy i informuje lwowiaka, że to nie bateria. Zegarek jest nie do naprawienia, pewnie żona zamoczyła... Może kupić nowy. Ceny od 25 złotych.

- W latach 40. z tyloma zegarkami, ile ma pan wystawionych, byłby pan milionerem - stwierdza Wacław, lwowiak, który wie, o jakich czasach mówi: był ze szkołą elektryczną wystawcą... na Wystawie Ziem Odzyskanych. - Ten, który likwiduje takie miejsca, jak to ostatnie targowisko w sercu Wrocławia, jest inteligentny inaczej. Tu ludzie zaopatrują się w warzywka bez tych wszystkich "E" i innej chemii - emeryci czy ludzie, którzy pracują w okolicy, sędziowie, prokuratorzy, urzędnicy, aktorzy z Teatru Polskiego. No i moja żona - śmieje się lwowiak, prawnik na emeryturze, i zostawia zepsuty zegarek na pamiątkę. Ale się myli. Z tą klientelą to już przeszłość...

Od zgiełku na Wolności po ryzyko na Swobodnej
"Parasole, fleki, wkładki, sznurowadła. Stoisko 185" obok znaków zakazu wprowadzania psów i jazdy na rowerze to jedyna zapowiedź atrakcji, jaką można napotkać przed zachodnim wejściem na targowisko. Tuż obok nieco już obdrapany plan sytuacyjny: aleja seledynowa, ceglana, szara, zielona, żółta i jeszcze "pasaż przy szkole" oraz znak czasu - ogłoszenie "sprzedam stoisko handlowe przy Swobodnej". Ktoś się rozmyślił. Handel na targowisku to trudna sprawa.
Pani Alina ze stoiska ze strojami kąpielowymi i bielizną (nr 8) i Jerzy Piotrowski spod 4, który wyprzedaje kosmetyki (ale skarpetki, slipy czy baterie zostawia w normalnej cenie), potwierdzają. Oboje zajmują się tym od czasów Krakowskiej, przez pl. Wolności i Zielińskiego, aż po... Swobodną. - Od kilku lat pracuję tylko sezonowo, latem, zimy swoje zrobiły - opowiada pani Alina. - 20 lat temu przypadkiem stanęłam za jakimś stolikiem na Krakowskiej i tak już zostało. Bywało ciekawie, ale nie żałuję likwidacji. Od paru lat ciężko z tego wyżyć. Ludzie przestali przychodzić na targowisko - przyznaje.

Jerzy Piotrowski, przed laty operator żurawi, dodaje, że na targowisku od dawna nie ma już wspólnoty i atmosfery. Zastąpiła ją konkurencja o nielicznych klientów, a handlowcy częściej patrzą na siebie wilkiem niż z uśmiechem. - Stałych klientów coraz mniej, a nowi coraz biedniejsi - martwi się Piotrowski. Ale złodziejstwa też nie ma. - Jak ktoś od czasu do czasu zwinie skarpetki za dwa złote, to nie ma sensu za nim ganiać - tłumaczy.

- A kiedyś działo się, oj działo. Mieliśmy tu nawet sporo miłosnych przygód, które częściej kończyły się rozwodami niż ślubami. No bo jak jakiś właściciel stoiska upatrzył sobie młodziutką ekspedientkę u kolegi... - śmieje się Katarzyna Suchocka ze stoiska z jeansami i bluzami. - Był też z nami "Waldemar od skór", dusza targowiska, który śpiewał, tańczył, puszczał muzykę i nic nie psuło mu nastroju. Ale marne zarobki sprawiły, że znalazł lepsze zajęcie - mówi też uśmiechnięta Katarzyna.

Sama trafiła na targowisko - jeszcze przy Krakowskiej - gdy miała 19 lat. Długo sprzedawała skóry. Ale klientów przestało być stać na kurtki za 400-600 zł. Przebranżowiła się na odzież. - Mało kto zdaje sobie sprawę, że na takim targowisku pracuje się czasem 20 godzin na dobę. No bo trzeba pojechać do Tuszyna albo do Wólki po towar, a potem zimą w mrozie, a latem w upale zachwalać klientom - opowiada.

Jej koleżanka dodaje, że w galeriach klient sobie z właścicielem stoiska czy ekspedientką tak nie pogada. - Są tak szkoleni, że nie mogą rozmawiać, tylko sprzedawać - tłumaczy. No i jak wielu innych handlowców jest pewna, że obcy kapitał - korporacje i galerie - ma preferencje, ulgi podatkowe, a Polacy pracujący na targowiskach są dobijani przez opłaty, podatki, kontrole. - Chociaż ostatnio nawet oni przestali przychodzić. No bo co mają kontrolować - dwa ciuchy, które udało się sprzedać przez cały dzień? - śmieją się kobiety.

Dziś nawet na hot doga nie mogą się wybrać, bo ostatni bar na targowisku zamknął się jakiś rok temu. - Ale towar mamy fajny i trzeba zaprosić wrocławian na Swobodną - deszcz nie pada, pojawiają się klienci, więc ci, którzy chcieli, bym pisał nekrolog, ożywiają się.

Jacek Antczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska