Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiesław Gawlikowski. Kiedyś strzelec, dziś rzutki biznesmen. Tak, tak - rzutki

Wojciech Koerber
Talenciak. Na igrzyskach debiutował w wieku lat 17 (Meksyk 1968). Cztery lata później w Monachium (1972) zastrzelili mu kolegę z Izraela. W przedzień startu. I się zaciął. Ale do trzech razy sztuka. W Montrealu został już – po heroicznym boju – brązowym medalistą olimpijskim. Trafił też do księgi Guinessa jako jeden z trzech zawodników, którym dwukrotnie udało się uzyskać wynik absolutny. Innymi słowy zestrzelić wszystkie rzutki (200 na 200). Tak świetnie sobie z nimi radził, że dziś to... rzutki biznesmen.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2012 ROKU!

Wiesław Gawlikowski, czyli krakus z urodzenia. Konkurencję – skeet - wybrał sobie niszową, choć można też nazwać ją elitarną. Tak, nie są to sporty niszowe, lecz elitarne. Prawda, że lepiej brzmi? Za jego czasów do rzutków strzelało się przez trzy dni, dziś zawody są dwudniowe. Wtedy było do zdobycia 200 pkt, dziś 125. Wtedy amunicja była 32-gramowa, dziś śrut waży 24 gramy. A rzutki? Są ceramiczne. Taki zlepek kredy, smolistego proszku etc. Muszą być kruche, by rozpaść się przy najmniejszym kontakcie z ołowianym śrutem, lecz nie na tyle, by rozlecieć się już podczas wystrzelenia z maszyny miotającej. Mają kształt dysku i malowane są na czerwono. Dziś zawodnicy rywalizują na trzech polach, oddając z każdego 25 strzałów. To pierwszego dnia. Nazajutrz wchodzą już tylko na dwa pola i na 50 prób. A o wszystkim rozstrzyga na koniec 6-osobowy finał (25 rzutków). Zatem strzela się w grupach, na ośmiu stanowiskach, kolejno je przechodząc. I uwaga – rzutki wylatują pojedynczo, ale też dubletem. Wtedy trzeba załatwić jeden po drugim.
   
- Czemu strzelanie? Tradycje rodzinne. Dziadek był myśliwym i obowiązkowo mierzył do rzutków. Ojciec zresztą też. Jako młody chłopak trafiłem więc na strzelnicę z kołem łowieckim i był tam trener Wawelu Kraków, Andrzej Łysiński – mówi Gawlikowski. Choć były też inne sporty. Jako 6-latek nauczył się jeździć na nartach, które nie były wówczas tak przyjazne człowiekowi. Pływał również w YMCA Kraków. Jako 17-latek był już jednak drużynowym wicemistrzem Europy w skeecie. Rok później miał na koncie drużynowe wicemistrzostwo świata.

Do Wrocławia przywędrował Gawlikowski na studia, co zbiegło się z wyprowadzką rodziców. - Tyle że rodzice wyprowadzili się w zielonogórskie. Ze względu na pracę ojca. Był dyrektorem zakładów w Krakowie, które otworzyły jakąś bratnią filię. Został tam oddelegowany i tyle. A mnie namawiali w Śląsku na opuszczenie Wawelu Kraków. W wyborze pomógł fakt, że tylko na wrocławskiej AWF był kierunek trenerski o profilu strzeleckim. No i zamieszkałem w hotelu przy ul. Saperów, gdzie byli też koszykarze czy szczypiorniści – przypomina strzelec. Pasjonował się psychologią, nawet proponowali mu stołeczek w takiej właśnie katedrze, lecz temat upadł. Interesował się również fizjologią, wreszcie kapitalnie radził sobie z testem Couvego, badającym koncentrację, uwagę i spostrzegawczość. Co to takiego? Na dwóch stronach kartki mamy trzycyfrowe liczby. Przy czym na pierwszej stronie jest ich więcej niż na odwrotnej. Chodzi o to, by w określonym czasie jak najwięcej liczb ze strony drugiej odnaleźć na pierwszej.

- Dziś jakość badań cech psychomotorycznych poprawiła się wielokrotnie. W każdym gabinecie jest 7-8 aparatów i 19 różnych testów. Wtedy bywał jeden test – zauważa fachowym okiem medalista olimpijski. No i mistrz świata ze szwajcarskiego Thunu (1974). Ciężko było? - Nie, bo strasznie wiało i lało. Wtedy rzutki są szarpane, a konkurencja się wykrusza. Im było zawsze trudniej, tym bardziej się cieszyłem – zdradza były zawodnik Śląska. Miał ten trzeci zmysł, wyjątkowe czucie wiatru. Jak Małysz niemalże. Gdy w Montrealu, na swoich trzecich igrzyskach, sięgał po brąz, również pomogli bogowie wiatru. Otóż po pierwszym dniu był Gawlikowski 32. Po drugim – 16. A trzeciego dnia zaczęło lać i wiać. Dzięki Bogu. Koniec końców Polak uzbierał 196 punktów, tyle samo, co reprezentant NRD, Klaus Reschke. W dogrywce o podium Polak okazał się lepszy (25:24). - Taka dogrywka trwa z osiem minut i jest po sprawie. Rywal pomylił się pod sam koniec, na przedostatnim stanowisku dopiero - zaznacza członek księgi Guinessa.

Najsłabszy olimpijski występ (39. miejsce) zaliczył Polak w Monachium (1972). Najwyraźniej nie bez powodu. - Dosłownie wieczorem przed startem zabili mi tam kumpla z Izraela. Lubiliśmy się, wymienialiśmy pamiątkami, przyjaźń zaczynała się dopiero rozwijać. On zajmował się strzelectwem kulowym, gwiazdą nie był, ale olimpijczykiem już tak. Trochę  to przeżywałem – tłumaczy sportowiec. Miał wtedy 21 lat. A Moskwa? - Wtedy pracowałem już jako trener, w ogóle się do imprezy nie szykowałem, ktoś inny miał jechać. Dwa tygodnie przed igrzyskami związek się jednak obudził, informując – pojedziesz, szykuj się. Ja byłem akurat w trakcie próbowania innej broni, wszystko to wyglądało niepoważnie – nie ukrywa 65-letni dziś olimpijczyk. Był wówczas 19. na 44 startujących.    

Trenerem instruktorem został już Gawlikowski pod koniec lat 70. Wtedy też się rozwiódł z pierwszą żoną. By na dobre rozpocząć nowy życiowy rozdział, wyprowadził się do Piły, gdzie dostał mieszkanie. I gdzie wciąż strzelał w barwach Sokoła. Z czasem zaczął poszukiwać nowych źródeł zarobkowania. Na początek otworzył bar. - Na dworcu w Pile. Tyle że w tamtych czasach – a nastał też stan wojenny - nie bardzo było co kupić do tego baru i gdzie. A jak można było kupić, to na lewo. Więc zaraz miałeś na głowie kontrole, bo one wiedziały, że nigdzie nic nie ma. Jeśli sprzedawałeś w barze kurczaki, a w centralnym zaopatrzeniu ich nie było, znaczyło to, że od chłopa. Ale sympatyczny był to bar. Śniadanka, jajecznice, schabowe, dwa lata go prowadziliśmy – nie bez sentymentu wspomina stare czasy barman Gawlikowski. Prawdziwe biznesy miały dopiero nadejść.  
- Interes był fajny, tyle że z czasem nie mieliśmy za co żyć. Najpierw sprzedaliśmy samochód, potem drugi, a więcej już ich nie posiadaliśmy. Trzeba było coś zmienić. W czerwcu 1984 roku daliśmy nogę do Francji – tłumaczy strzelec przyczyny brawurowego ataku na zachód. Towarzyszyły mu żona Barbara i czteroletnia wówczas córka Magdalena. - De facto chcieliśmy wyjechać do Kanady, lecz wiele miesięcy oczekiwaliśmy we Francji na papiery. Przez ten czas zdążyliśmy ułożyć tam sobie życie – wyjaśnia.

Początkowo, wraz z żoną, prowadził Gawlikowski strzelnicę pod Paryżem. Trwało to  kilka miesięcy. Później podjął pracę w zakładach produkujących obwody drukowane, płytki do montażu podzespołów elektronicznych. - Zacząłem jako robotnik, po sześciu latach zostałem wicedyrektorem technicznym. Język cały czas szkoliliśmy, bo wyjeżdżaliśmy tylko ze znajomością angielskiego. Zakład jednak splajtował i zostaliśmy na bruku – gorzko wspomina nasz bohater. I wtedy właśnie poszedł w alkohol. Spokojnie, nie chodzi o to, że zaczął pić. Dzięki alkoholowi zaczął znów żyć.  

- Tak, zająłem się winem. Najpierw założyłem małą firmę, eksport wód mineralnych i soków. Okazało się, że zacząłem działać w grupie kapitałowej będącej światową potęgą w sprzedaży wina. I wezwany raz przez prezesa firmy, po rozmowie z nim, przerzuciłem się na wino. Moja firma, Gali, działa już 22 lata. Siedzibę mamy w Warszawie, a magazyny w Wolborzu. Sprzedajemy wina francuskie i portugalskie. Choć ostatnio jest coraz gorzej, nikt nie płaci – ubolewa biznesmen. W firmie pracują też wspomniana żona i 32-letnia dziś córka, Magda, która również strzelała, z powodzeniem zresztą. Kłopoty z kręgosłupem sprawiły jednak, że zaprzestała i skończyła dwa fakultety. Druga córka, Deborah (23 lata), przyszła na świata we Francji. Jest studentką archeologii Uniwersytetu Warszawskiego. A tata? Dziś to także trener kadry narodowej w strzelaniu śrutowym. I w tym biznesie łatwo obecnie nie jest.

- Drugi rok to robię. W PZSS nie bardzo mieli szczęście do trenerów, ale atmosferą zastałem sympatyczną. Na igrzyskach w Londynie nie byłem, niewiele brakło, punktu w dwóch przypadkach. Ola Jarmolińska z Legii była czwarta na zeszłorocznych ME, a Jaromir Wojtasiewicz piąty na MŚ. To sukcesy, jednak kwalifikacji olimpijskiej nie zdobyli. Może do Rio się wybierzemy. Generalnie jednak skeet w Polsce pada. Kluby mamy słabe, bo nie są finansowane, jak kiedyś, przez wojsko czy policję. A to jednak sport obronny. Śmieszna sprawa, gdyż w sporcie wyczynowym na najwyższym poziomie, finansowanym przez ministerstwo, kasy jest, ile pan chce. Gdybym miał medalistów, miałbym rzekę pieniędzy. Tylko nie o to chodzi. Jest na wierchuszkę, tyle że kluby nie są finansowane. A jak nie są finansowane kluby, to nie ma dopływu młodzieży. My jej nie chcemy, bo nie ma na nią funduszy – wytyka snajper błędy systemu.  

A są kraje, gdzie uchodzi strzelectwo nie za sport niszowy, lecz elitarny właśnie. - We Włoszech to sport wiodący. Tam jest kilkadziesiąt tysięcy licencji w samych rzutkach, muszą robić zawody regionalne. Tam strzelcy biorą udział w reklamach, jak u nas piłkarze. My nie mamy współpracy z PZŁ, nie ma finansowania z MON-u, tymczasem Amerykanie cały czas na wojsku bazują. Mam jednak kilka rodzynków i będę je szkolił - zapewnia Gawlikowski. We Wrocławiu pojawia się przy okazji zawodów, wtedy spotyka innych olimpijczyków ze Śląska: Włodzimierza Danka czy Grzegorza Strouhala. Aha, ostatnio ustrzelił w Namibii antylopę. Rzutki champion.  

Wiesław Gawlikowski

Urodził się 2 lipca 1951 w Krakowie. Czterokrotny olimpijczyk, brązowy medalista z Montrealu (1976) w strzelaniu do rzutków (skeet - 196 pkt), gdzie wygrał baraż (25:24) z reprezentantem NRD Klausem Reschke (wygrał Czechosłowak J. Panacek - 198 pkt). Jako 17-latek był 24. (na 54 startujących) w Meksyku (1968), 39. w Monachium (1972) oraz 19. w Moskwie. Mistrz świata (1974, szwajcarski Thun), wicemistrz świata (1975, Monachium), 3-krotny drużynowy wicemistrz świata (1969 - San Sebastian, 1974 - Thun, 1975 - Monachium). 3-krotny wicemistrz Europy (1971 - Suhl w NRD, 1974 - Antibes, 1975 - Wiedeń), 2-krotny drużynowy wicemistrz Europy (1968 - Namur, 1973 - Turyn). 5-krotny brązowy medalista ME w drużynie. Kluby: Wawel Kraków, Śląsk Wrocław, Sokół Piła. Obecnie trener kadry narodowej w strzelaniu do rzutków i właściciel hurtowni wina Gali. Mieszka w Warszawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska