Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak podatki wpędziły człowieka do grobu. Zabił się, bo nie było go stać na podatek

Alina Gierak
Potraktowano nas bezdusznie - mówi pani Wanda, żona Jana G.
Potraktowano nas bezdusznie - mówi pani Wanda, żona Jana G. fot. Alina Gierak
"Do mojej śmierci pośrednio przyczyniła się kontrola UKS, a w szczególności pani" (tu pada nazwisko pracownicy Urzędu Kontroli Skarbowej w Jeleniej Górze) - napisał w pożegnalnym liście Jan G., mieszkaniec Mysłakowic. 56-letni mężczyzna w czwartek wieczorem skoczył swym samochodem do jeziora w Pilchowicach. Nie przeżył upadku z dużej wysokości.

Pozostawił list, w którym wyjaśnił motywy swojego kroku. Na kartce A4, drobnym, starannym pismem opisuje, jak tracił wiarę, że uda mu się utrzymać gospodarstwo i wygrać z urzędnikami. Mówi o swojej rozpaczy: że nikt go nie słuchał, że został sam ze ścianą urzędowej obojętności. List, który odnalazła w pokoju męża Wanda G. (nazwisko znane redakcji), nie pozostawia wątpliwości. Jan G. opisał w nim, jak tracił wiarę, że uda mu się utrzymać gospodarstwo, wygrać z urzędnikami i ich obojętnością.

Tym samym potwierdziły się przypuszczenia, że mężczyzna, który w czwartek wieczorem wjechał samochodem do jeziora w Pilchowicach, chciał popełnić samobójstwo. - Czuł się zaszczuty, w końcu nie wytrzymał - mówi cicho żona zmarłego 56-latka.

ZOBACZ TEŻ: Wjechał autem do jeziora Pilchowickiego

Przez dwa lata, od czasu, gdy zaczęła się kontrola skarbowa, jakoś się trzymał. - Ale czuł się zaszczuty, w końcu nie wytrzymał. Mówił, że czuje, jak zaciskają mu pętlę wokół szyi - mówi żona 56-latka. Pan Jan załamał się całkowicie, gdy Urząd Kontroli Skarbowej wysłał swe decyzje do Urzędu Skarbowego w Jeleniej Górze, a ten nadał wszystkim klauzulę natychmiastowej wykonalności. To oznaczało zablokowanie konta bankowego. Nie było za co kupić paszy, zapłacić za prąd, normalnie funkcjonować. - Urząd Skarbowy nie musiał tego robić - mówi Janusz Borowy, doradca podatkowy, pełnomocnik pana Jana. - Przepisy mówią, że klauzulę natychmiastowej wykonalności wydaje się w wyjątkowych sytuacjach, wobec tych, którzy mogą ukrywać majątek - dodaje.

List o tym, kogo winić za jego śmierć, pan Jan napisał 28 maja. 13 czerwca dołączył list do żony. Krótki, prywatny. Spiął obie kartki, włożył je do szuflady i wsiadł do auta. Pojechał prosto do Pilchowic. Rozpędził samochód i wskoczył nim do zbiornika. Nie udało się go ocalić. Ostatni rozmawiał z nim przez telefon Patryk, 22 -letni syn. - Błagałem, by wrócił do domu. Ale powiedział tylko, że mam do końca załatwić jego sprawę - opowiada smutno. Patryk G. musi teraz udowodnić, że ojciec nie był przestępcą skarbowym. Jego walka dopiero się zaczyna. Także o utrzymanie ojcowizny. A nie będzie to łatwe. Do spłacenia jest 1 mln 200 tys. zł zaległych podatków.

Co zarzucono Janowi G.? Prowadzenie pozarolniczej działalności gospodarczej w postaci obrotu ziemią - wyjaśnia Janusz Borowy, doradca podatkowy, pełnomocnik pana Jana. UKS stwierdził, że od sprzedaży działek Jan G. ma zapłacić podatek dochodowy od osób fizycznych (PIT). Wydał decyzje dotyczące transakcji z lat : 2006-2009. Dodatkowo, za lata 2008- 2009 nakazał zapłatę podatku VAT. Wyszło w sumie 700 tys. zł.

Pan Jan się odwoływał, kwota rosła. W 2013 r. wraz z odsetkami wynosiła już 1 mln 200 tys. zł. Izba Skarbowa we Wrocławiu podtrzymała decyzję UKS w Jeleniem Górze dotyczącą transakcji za lata 2006-2007. Sprawa trafiła do WSA. Terminu na razie nie wyznaczono. - Ojciec nie mógł się pogodzić ani z tym wyliczeniem, ani z potraktowaniem go jak handlarza ziemią - mówi Patryk. Razem z rodzicami prowadzi hodowlę krów. Mają ich około 70. - Co ojciec zarobił na sprzedaży działek, inwestował w gospodarstwo - tłumaczy Roksana, córka pana Jana. - Nie wydał milionów na willę z basenem. Sam zgłaszał do Urzędu Skarbowego te transakcje. Nikt nie miał zastrzeżeń - dodaje Patryk.

A u pana Jana wszystko było jak na dłoni: ziemia, maszyny, dom. Zanim udało się sprawić, by Urząd Skarbowy w inny, mniej uciążliwy sposób, zabezpieczył swoje interesy, pan Jan stał się kłębkiem nerwów. Bał się, że gospodarstwo zajmie komornik.
- Ojciec chciał się dogadać - opowiada Patryk. Mówił: weźcie działki. Słyszał w odpowiedzi, że zajmą mu dom i maszyny. - A przecież zabezpieczony na hipotekach majątek wielokrotnie przekracza wartość długu - wylicza pani Wanda. - Wystarczyło podejść do naszej sprawy mniej schematycznie i urzędowo - dodaje zrozpaczona.

Następnego dnia po tragedii rodzina G. pojechała do jeleniogórskiej skarbówki. - By im powiedzieć, że bezdusznym podejściem zabili człowieka - tłumaczy siostrzenica pana Jana. Usłyszeli, że urzędnikom jest przykro. I że postępowali zgodnie z prawem.

Beata Klimowicz-Kmieć, wicedyrektorka zamiejscowego oddziału UKS w Jeleniej Górze, twierdzi, że nie może rozmawiać na temat tego zdarzenia. - Jesteśmy związani tajemnicą skarbową. Szczegóły kontroli są jawne dla podatników - wyjaśnia urzędniczka.

Współpraca: Rafał Święcki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska