Najpiękniejsze idee łatwo wypaczyć. Słowa "wolność, równość i braterstwo" - hasło rewolucjonistów francuskich - szybko stały się ciałem. Wszystkich zrównała gilotyna. Ze świętem kobiet jest podobnie.
Kiedy na początku XX wieku panie rozpoczęły słuszną walkę o równouprawnienie, ustanowienie przez Międzynarodówkę Socjalistyczną w 1910 roku Dnia Kobiet było przełomem. Po wiekach spędzonych przez panie na zesłaniu do domowych kuchni, pralni i wiejskich obejść (nie licząc libertyńskich czasów we Francji), męski ród dostał wreszcie na piśmie, że w niczym nie jest lepszy od pięknej połowy ludzkości.
Sprawa została zamknięta w 1945 roku. Podpisanie Karty Narodów Zjednoczonych, pierwszego międzynarodowego dokumentu potwierdzającego prawnie zasadę równości kobiet i mężczyzn, zakończyło epokę niepewności - czy ustalenia komunistycznej Międzynarodówki mają sens i są obowiązujące.
Po sprawie, wydawałoby się (pomijając Daleki Wschód i kraje arabskie, gdzie kultura jest tak odmienna od znanej nam, europejskiej tradycji - oraz nieokiełznaną Afrykę i kokainowe kraje Ameryki Południowej). U nas, na Starym Kontynencie, jest jasne. Mężczyźnie dość po słowie, więc zrozumieliśmy dobrze i ostatecznie. Nasze ukochane panie to zawsze partnerzy, a nie marionetki, praczki czy kucharki. Niczego nie trzeba tłumaczyć.
No, nie do końca. Pewna część damskiego rodu - ta najgłośniejsza i, niestety, naprawdę liczna, nie rozumie doniosłości wydarzeń sprzed z górą sześćdziesięciu lat. Widocznie nie mają w życiu nic lepszego do roboty, więc do dziś organizują manify - demonstracje na rzecz równego traktowania obojga płci. Krzyczą, tupią i nieskładnie artykułują mniej lub bardziej chwytliwe hasła. Dyskutować z nimi nie sposób. Zakrzyczą, sprowadzą do swojego poziomu i pokonają doświadczeniem. Chcąc, nie chcąc, wszyscy musimy to tolerować.
Ale każda manifa kiedyś się kończy. I te wojujące - excusez le mot - feministki wracają do domów. Koniec rozróby. Pi, pi, pi, ko, ko, ko... Zakupy, pranie, gotowanie i tak dalej. Byle szybko, bo rano do pracy. To "o take" walczyłyście?
Ludzie są grubi i chudzi. Bystrzejsi i mniej lotni. Bogaci, biedni. Żonaci, mężatki, samotnicy. Każdy ma takie same prawa. Sęk w tym, jak z nich korzysta. Kto chce i lubi, niech się drze na manifach. Ja lubię przynieść żonie kwiaty. Ot, tak. Bez okazji. Zawsze sobie pomagamy i wspieramy się. Nie tylko wtedy, kiedy któreś z nas tego potrzebuje, albo kiedy "z okazji święta wypada pokazać lepszą twarz". Bo tak. Kalendarz jest zbędny. Wręcz przeszkadza.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?