Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W ciemności, upale i wilgoci pracują górnicy na miedzi

Ewa Chojna
<A HREF="http://kamilmonko.pl/albums/gornicy-z-kopalni-miedzi-kghm-w-lubinie/">Fot. Kamil Mońko</A>
Znienawidzona melodyjka budzika zagrała. Trzeba było wstać, ale od razu myślę, że inni mają gorzej, że wstają znacznie wcześniej i to codziennie. Więc bez narzekania. Szybka kawa i śniadanie dla dziecka. Na 7 jesteśmy umówieni na Lubinie Głównym. Mamy zjechać jakieś 600 metrów pod ziemię. No dobra. Nie takie rzeczy się w pracy robiło. W głowie tylko gdzieś cichy głos przyjaciela... dziecko drogie, a kto za ciebie będzie niósł aparat? Dam radę – odpowiadam. Bez obaw.

Na początek szybkie szkolenie – czyli krótka pogadanka na ile sposobów możemy zginąć pod ziemią i jakie szanse mamy na wydostanie się na powierzchnię. Aparat ucieczkowy – jak przekonuje instruktor – zadziałać powinien, dostarczy nam powietrza na około 50 minut, w razie gdyby nasza wycieczka nie poszła zgodnie z planem. Ale przecież nie z takim nastawieniem mamy zjeżdżać do kopalni, więc lepiej żeby aparat był sprawny. Tu pociągnąć, odczekać chwilę aż worek z powietrzem się napompuje, maskę zakładamy na twarz. Niby wszystko proste, tylko lepiej pamiętać, żeby nosem nie oddychać.

Kolejne pomieszczenie. Szybki rzut oka na dokumenty, które musimy podpisać... no tak jestem świadoma niebezpieczeństwa, po szkoleniu nawet bardziej niż bym chciała. Na ścianie mapa kopalni. Dla mnie – wybaczcie, jestem kobietą – tajemniczy zbiór kołek i kresek. Ale jesteśmy na środku tej mapy i zjedziemy gdzieś tam, gdzie ponoć ziemia ma się nie trząść. Nie jest źle. Trzymam za słowo.

Przyszedł czas na szybkie przebieranie bo zaraz musimy zjeżdżać na dół. Plan wycieczkowy mamy bardzo napięty. Koszule – oczywiście flanelowe z rękawami, które wiszą mi gdzieś w okolicach kolan, szelki odblaskowe, kaski i gumowce. Pani, która skierowała nas do szatni zlitowała się i znalazła akurat mój rozmiar. Jest lepiej niż się spodziewałam. Potem jeszcze tylko lampy, aparaty ucieczkowe, numerki czyli marki, podpisy w zeszycie. Wszystko gotowe. Czas zjeżdżać. Zmierzyć się z klatką, o której słyszałam od dzieciństwa jak to ktoś mdlał, komuś się robiło niedobrze. I ku mojemu zaskoczeniu te 12 metrów na sekundę nie robi takiego strasznego wrażenia. I znów gdzieś w głowie słyszę głos przyjaciela – wsiadając do klatki to jakbyś wsiadła do innego świata. Zobaczysz. To męski świat. Zobaczymy...

Na dole, na oddziale G5 kopalni Lubin Główny, która jest najstarszą kopalnią w zagłębiu miedziowym, na poziomie do około 600 metrów pod ziemią, który, choć jeszcze tego nie wiem, przyjdzie nam zwiedzić nad wyraz dokładnie, w pocie czoła i przy ogromnej wilgotności powietrza, czeka podziemny land rover. Wsiadam. I od razu ostrzeżenie, żeby trzymać się tylko specjalnych uchwytów – miejsca w tunelu akurat tyle żeby pojazd przejechał. Jeśli wystawię rękę poza obudowę z rur, mogę ją zwyczajnie stracić. No dobrze...ruszamy i wcale nie wygląda to tak źle. Jest jasno, chłodno, w prawdzie to dopiero początek, a nasza podróż ma potrwać około 20 minut. Pierwsze wrażenia to wręcz podziemne miasteczko – drogi, skrzyżowania, gdzieniegdzie wielkie pracujące maszyny i ludzie. I od razu się człowiek zastanawia, jak to wszystko musi być zorganizowane, żeby praca odbywała się sprawnie. Przecież tu każdy odpowiada za coś innego. Dojeżdżamy do zakrętu. Głośny klakson. Dzięki temu inni usłyszą ze nadjeżdżamy. Jeszcze raz i jeszcze raz....i kolejne zakręty. Jak oni to robią, że wiedzą gdzie jechać? Jakby kazano mi wysiąść i wrócić na nogach do klatki po pięciu minutach nie wiedziałabym gdzie jestem. Jazda jest przyjemna. Tylko jak nagle spojrzysz w górę i widzisz siatkę i kotwy, które trzymają setki ton skał tuż nad twoją głową, to robi się jakoś nieprzyjemnie.

W końcu stajemy. Wysiadam z land rovera. Jesteśmy na komorze remontowej. W szeregu stoją maszyny górnicze. Jest głośno, ale dla pracujących tu ludzi to codzienność. Jeden spawa, drugi coś przykręca. Nie da się normalnie rozmawiać. Mechanicy rzucają na nas jedno szybkie spojrzenie. Chyba przyzwyczaili się do tego, że ciągle ktoś zjeżdża pod ziemię, żeby zobaczyć jak pracują górnicy. Nasz przewodnik pokazuje nam ładowarki, objaśnia jak działają, jak zrzucają urobek. Na wielkich kołach jeszcze większych maszyn są łańcuchy – tu jest bardzo dużo wody i błota, a do tego momentami bardzo stromo. Bez takich łańcuchów maszyny nie mogłyby w ogóle pracować – słyszę. Ale niedługo sama mam się o tym przekonać.

- Tu wykonujemy bieżące remonty maszyn, które później dopuszczamy do fedrunku – wyjaśnia Paweł Mazur, zastępca sztygara oddziałowego C1B, który informuje, że jesteśmy właśnie na chodniku K1A. Potem tych oznaczeń będzie więcej, znacznie więcej niż mogę zapamiętać, i o wiele za dużo żebym miała choć znikome pojęcie o tym gdzie jestem i dokąd jadę. - Na komorze mamy ładowarki łyżkowe, wozy odstawcze, wiertnice, kotwiarki i małe łyżki pomocnicze.

O maszynach mój rozmówca może powiedzieć wszystko. Jakie silniki, do czego służy każdy przewód, jak się je obsługuje. Ale jako laikowi w tym miejscu mnie zaczyna już dokuczać temperatura. I słyszę pierwsze śmiechy - Utrzymuje się tu temperatura w granicach 26,7 stopnia Celsjusza, ale to wilgotność jest bardzo duża – mówi Paweł Mazur. - W tej chwili to może być nawet 80 procent, albo nieco mniej. Ale tutaj warunki są naprawdę przyzwoite. W przecinkach jest znacznie gorzej, albo w chodnikach poniżej K3. Tam temperatura jest znacznie wyższa.

Z komory remontowej idziemy na punkt tankowania. I tu też huk, gorąco, koszule przyklejają się do pleców. Ale nikt nie przerywa pracy. Maszyny czekają na tankowanie. - Dzisiaj paliwo po złotówce mamy – śmieje się pracownik punktu tankowania. Pilnuje, żeby każde tankowanie było odpowiednio zapisane. Pod ziemią wszystko jest zapisywane, każdy potrzebuje zgody przed przystąpieniem do prac. Wszystko musi być na papierze, bo jak przyjdzie urzędnik to nie pyta, tylko najpierw patrzy w dokumenty. - Tutaj pobieramy wszelkie oleje napędowe, płyny eksploatacyjne, nie tylko do maszyn, które idą do ruchu, ale także do tych, które będą miały przeglądy techniczne – wyjaśnia Paweł Mazur.

Wchodzimy do środka. Nie da się nie zauważyć wielkich zbiorników, nie tylko z paliwem, ale i z wodą i środkiem pianotwórczym. Po co? Żeby ugasić pożar – słyszę. - No tak. Pożar w kopalni to ostatnia rzecz, której bym chciała doświadczyć. - Jeżeli dochodzi do pożaru w komorze paliw można instalację gaśniczą uruchomić ręcznie lub uruchamiana jest automatycznie – objaśnia działanie Paweł Mazur. - Zestaw pompowy tłoczy wodę i środek pianotwórczy, które magistralą są rozprowadzane do komory paliw gdzie znajdują się główne zbiorniki z olejami napędowymi.

Jeżeli temperatura w trakcie pożaru wzrasta przepala się również linka przytrzymująca klapy nad zbiornikami paliwa. Te z kolei opadają uszczelniając komorę, w której znajdują się paliwo i odcinają dopływ powietrza. - Ta komora w bardzo szybkim czasie jest zalewana pod sam strop – informuje Paweł Mazur, i nie mogę sobie darować pytania, czy już przetestowano ten system w praktyce. - Tak – odpowiada tajemniczo nasz przewodnik. - Przepisy mówią o tym, że komora powinna zostać zalana w ciągu trzech minut, ale w praktyce trwa to znacznie krócej. - A ja nadal czekam na historię o dramatycznym pożarze pod ziemią i skutecznej akcji ratowniczej. Jak się szybko okazuje, nie doczekam się. Takiego pożaru nigdy nie było w rejonie punktu poboru paliwa. Ale pewnego dnia linka po prostu się zerwała, postawiła na nogi sztab ludzi, klapy opadły, komorę zalało i potem trzeba było wypłukiwać pianę, która rozlała się po sąsiednich chodnikach. - Ale system zadziałał idealnie – słyszę.

Po stacji paliw kolejna podwózka. Tym razem do komórki oddziału górniczego G5. Tam sztygar oddziałowy Piotr Majcher szczegółowo objaśnia sposób wydobycia w tej części kopalni. Kolejna mapa... jeszcze więcej dziwnych kresek i kropek i chyba tylko sztygar i jego współpracownicy wiedzą co tak naprawdę ta mapa pokazuje. Dla tych „z powierzchni” to przysłowiowa czarna magia tym bardziej, że to właśnie na tej mapie wyznaczane są kierunki, w których prowadzone będzie wydobycie, określona zostaje furta, czyli wysokość wyrobiska od stropu do spągu. Potem nawiercane są otwory, w które następnie ładowane są środki wybuchowe. Następuje strzelanie, urobek się wybiera, przewozi na kratę skąd spada na taśmę. Proste prawda? Nie do końca.

- Pole wydobycia na tym oddziale charakteryzuje się dużymi upadami i zawodnieniem – tłumaczy Piotr Majcher. - Przodek wydrążony idzie na dół, trzeba wstawić pompę, odpompować, wyczyścić, odwiercić, strzelić. Po wybraniu przodka wjeżdża obrywak i obrywa nieodspojone bryły skalne ze stropu i z ociosów. Potem zakładane są kotwy, w ścianie przodka wierci się kolejne otwory, zakłada ładunki wybuchowe i wszystko zaczyna się od nowa – mówi Piotr Majcher.

Po krótkim wyjaśnieniu przyszedł czas na przodek. Na wiercenie otworów, kotwienie. Górnicy pracują każdy na swoim stanowisku. W niemal zupełnej ciemności bo im dalej tym po prostu gorzej. Idąc za przewodnikami w sumie nie patrzysz na to co wokół ciebie bo całą uwagę i malutki strumień światła, które masz na wyposażeniu, skupiasz na tym co pod nogami. Wszędzie skały, mniejsze i większe. Błoto, w które zapadasz się po kostki. Pot spływa po twarzy, czegokolwiek się dotkniesz to wszędzie i tak czarna maź, której ciężko się pozbyć. W tym miejscu woda już nie tylko zalega w drobnych zagłębieniach, ale najzwyczajniej płynie strumieniami. I jeszcze ten wszędobylski huk. Musi być głośno, w końcu maszyna nawierca otwory na głębokość około 3 metrów w litej skale. Ale ja tu będę przez chwilę, a górnicy spędzają tu kilka godzin dziennie. Idziemy dalej, teraz kotwiarka. Maszyna pracuje, obsługuje ją górnik. Nadal mokro i ciemno. Wierci, poprawia, znów wierci. Ciężko się oddycha. W powietrzu widać drobinki kurzu. I pomyśleć, że wdychasz to przy każdym zaczerpnięciu powietrza. Nic dziwnego, że operatorzy maja na twarzy specjalne maseczki przeciwpyłowe. Znów wiercenie, huk przejeżdżającej maszyny.... jak ona się zmieściła w ten zakręt? Idziemy dalej, nogi bolą. Ale zanim dojdziemy do land rovera jeszcze jedno mamy zobaczyć. Idziemy i słyszę, że G5 to oddział, na którym wydobycie odbywa się na różnych poziomach. Często również górnicy natrafiają na uskoki – jeden z nich miałam okazję zobaczyć, i choć wszystko wskazuje na to, że ruda na WS1 jest bogata, to na razie wydobywa się z tego miejsca jedynie tysiące litrów wody. Ale prace nad dostaniem się poza uskok cały czas trwają. Jak wyjaśnia sztygar – nad głową mam warstwę skał, około 5 metrów, a nad nią tony błota. Gdyby nie warunki – brud, upał i powietrze wręcz ociekające wilgocią, można byłoby pomyśleć, że to naprawdę urokliwe miejsce. Bo ile się w życiu oglądało podziemnych wodospadów?

Zmęczona z nadzieją na szybki powrót do pojazdu, który nas zawiezie pod klatkę, a ta na powierzchnię słyszę, że to jeszcze nie koniec atrakcji. Przecież nie byliśmy na kracie. No tak... jeszcze musimy zaliczyć rozbijanie skał, które są za duże żeby spaść na taśmę. Na szczęście nie trzeba iść daleko. I nadal ciemno i wciąż gorąco. Naprawdę z nadzieją czekam na najlżejszy powiew chłodniejszego powietrza. Już chcę stad wyjechać i mieć niebo nad głową. A na stanowisku górnik, choć on ma klimatyzowaną kabinę, czeka na kolejny wóz z urobkiem. Ten po chwili przyjeżdża, zrzuca wszystko na kartę. Jeszcze więcej kurzu. I choć ktoś mi będzie krzyczał do ucha nic nie usłyszę. Na szczęście nasi przewodnicy kierują się do land rovera. Wsiadam. Wracamy w ciszy. Podróż jest znacznie krótsza niż ta kilka godzin wcześniej. Potem szybko opłukać gumowce z błota, klatka i do góry. Razem z nami inni górnicy. Oni też skończyli pracę, ale nie wiem kto jest bardziej zadowolony z tego, że wyjeżdża na powierzchnię. Teraz do wyboru – kawa, maślanka albo woda – bo strasznie chce się pić. - Jeśli będzie jeszcze taka okazją żeby zjechać do innej kopalni to warto, bo wszędzie jest inaczej – mówią nasi przewodnicy po czym żegnają się z nami. Teraz tylko umyć się, przebrać. Wychodzimy z budynku. Pani sprawdza nam torby przy drzwiach. - Aaaa to wy z gazety? I jak było? - pyta. - Ciemno i gorąco – to jedyne co mi przychodzi do głowy, bo po takiej wycieczce nie myślę nawet o pensjach górników, zyskach i wypłacie barbórki. Nie zazdroszczę tym, którzy następnego dnia muszą ponownie zjechać pod ziemię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska