Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szajka oszustów z Wrocławia. Oferują samochody, ludzie tracą majątek

Marcin Rybak
Samochody na sprzedaż, zdjęcie ilustracyjne
Samochody na sprzedaż, zdjęcie ilustracyjne Fot. Mariusz Kapala / Gazeta Lubuska
Dostajesz superofertę: można kupić samochód. Używany, ale dobrej jakości i za niezwykle atrakcyjną cenę. Zainteresowany? Przygotuj się na przygodę życia. Stracisz nie tylko spore pieniądze. A samochód? Będziesz mógł sobie pooglądać. I to nawet z bliska. Oszukają cię w eleganckich wnętrzach salonu z nowymi i używanymi autami. Gdzieś w Niemczech. Pośrednik, który załatwił ci auto, zniknie z gotówką, a ty będziesz oglądał, jak szykują prawie twój samochód. Już go wymyli, już założyli próbne tablice rejestracyjne. I nic więcej...

Tak działała szajka oszustów z centralą we Wrocławiu. Jej główna postać to niejaki Ryszard P. Razem z nim często pokazuje się Rafał – przed laty skazywany za udział w zbrojnej grupie przestępczej. Dziś „egzekutor” pana Ryszarda. Potrafi krzyknąć, czasem postraszyć.

Wystarczy wpisać w internecie nazwisko pana Ryszarda i pojawiają się opinie jego byłych klientów. Choćby takie: "Znalazłem ofertę samochodu, jakiego szukałem, spotkałem się z »kolesiem«, zabrał mnie do Niemiec do dużego komisu, pokazał samochód. Kilka dni później przysłał coś w stylu umowy, no i zażyczył sobie zaliczki. Niestety, ja jeleń zaliczkę wysłałem, samochód miał być w ciągu tygodnia… Najpierw ściemniał, że nie ma kiedy pojechać, później, że czeka na jakieś części, później, że akcyza i takie tam. Jak już poszedłem na policję, to się okazało, że święty nie jest…".

Albo coś takiego: "Nie wpłacajcie im zaliczek, zadatków czy jak to się nie nazywa… Osoby te znają prawo i wykorzystują luki w nim istniejące. Strzeżcie się ich!".

W opisach z internetu pojawia się Berlin i konkretna firma sprzedająca samochody. W sieci można też znaleźć oferty. Oferty sprzedaży długów pana Ryszarda i jego firm też można znaleźć na stronach internetowych.

Pan Mirek z Górnego Śląska nie był w Berlinie, tylko w mniejszym mieście. Samochodem – to miał być prawie nowy, bo roczny model audi – zainteresował go znajomy. Pan Mirek prowadzi komis. Miał chętnego klienta na taki właśnie model. Zainteresował się. Znajomy poznał go z Ryszardem P. Wszystko wyglądało bardzo wiarygodnie. Pojechali więc do Niemiec w trójkę: pan Mirek, jego syn i znajomy.

Ryszard z Wrocławia kazał im jechać do miejscowości Verden. Na miejscu miał się nimi zaopiekować Polak przedstawiany jako przedsiębiorca – handlarz samochodów. To on znalazł w jednym z salonów używane Audi A6 w bardzo dobrym stanie. To jemu trzeba było wpłacić pieniądze, a on resztę formalności załatwić miał z salonem.

Mieli przy sobie 105 tysięcy złotych w gotówce. Wydawało się, że wszystko jest w porządku – zajechali na miejsce, spotkali się z pośrednikiem. W salonie świetnie znali tego mężczyznę. Pan Mirek z synem obejrzeli auto. Pracownicy salonu zaczęli szykować je do drogi do Polski, a "pośrednik" zabrał kupców do pobliskiej restauracji, by dopełnić formalności.

Wziął od nich 105 tysięcy. Kazał chwilę poczekać. Szedł – jak przekonywał – wpłacić gotówkę do banku na rachunek salonu. Więcej go nie zobaczyli...

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Czekali cały dzień w salonie. Bezradnie patrzyli na prawie nowe Audi A6 z próbnymi tablicami. Ale pieniądze na konto salonu nie wpływały. Po południu wyprosili ich, bo kończyli pracę. Kupcy bezradni wrócili do Polski.

I co? To już koniec historii? Nic z tego. Pan Ryszard dalej czarował? No, może w Niemczech się nie udało, ale jest jakieś inne auto. Mogą wziąć je w rozliczeniu za to nieudane audi. Ale... trzeba zapłacić jeszcze 20 tysięcy. Kupiec tyle nie miał.

Potem przyjechali do niego na Górny Śląsk. Wrocławianie – Ryszard i jego znajomy Rafał, gangster. Znowu opowiadali o jakimś samochodzie. Już go nawet przywieźli. Zaparkowali gdzieś dalej. Jak im da pieniądze, natychmiast przywiozą. Dał – 10 tysięcy złotych. Więcej nie miał.
Naiwność? Może pan Mirek dał te pieniądze bardziej ze strachu, niż licząc, że cokolwiek od nich dostanie.

Zawiadomił prokuraturę. Najpierw odmówili wszczęcia śledztwa. Nie uwierzyli. Historia wydała się śledczym tak absurdalna, że aż niemożliwa. Ale potem okazało się, że pan Ryszard jest rzeczywiście świetnie znany policji i prokuraturze. Jego sprawę od jakiegoś czasu badają prokuratura i policja w Łodzi. Do tamtej sprawy dołączyli historię pana Mirka z Górnego Śląska. Pokazali mu zdjęcie, na którym rozpoznał pośrednika z salonu – tego, co wziął od nich 105 tysięcy i zniknął. To człowiek z szajki samochodowych oszustów.

Historia z zakupem nieszczęsnego audi w salonie w Verden wydarzyła się w grudniu ubiegłego roku. W tym samym czasie w Prokuraturze Rejonowej w Kłodzku kończyło się śledztwo przeciwko... Ryszardowi P. Na początku stycznia do świdnickiego sądu trafił akt oskarżenia. Proces trwa. Czego dotyczy? Oszustw. Samochodowych. Oskarżony pobierał zaliczki na poczet sprowadzenia auta z zagranicy i... nie sprowadzał go. Albo wziął od kogoś samochód za pół miliona, sprzedał za połowę ceny, a z właścicielem się nie rozliczył. Tych przestępstw miało być – według oskarżenia – aż 22. Pan Ryszard miał je popełniać w latach 2013-2014.

Ale na tym nie koniec – znamy jeszcze jednego pokrzywdzonego. Tym razem... działo się to w Czechach. Nasz bohater jest mieszkańcem Wrocławia. Poznał Ryszarda P. Miało być "fajne auto”" gdzieś w Czechach. Zapłacił kilkadziesiąt tysięcy złotych zaliczki i pojechał po odbiór samochodu.

Tam – identycznie jak w opisywanej wcześniej sytuacji w Niemczech – czekał na niego pośrednik, handlarz. Nie spotkali się w salonie, ale w hotelu. Pośrednik wziął zaliczkę i od razu pojawiły się jakieś „drobne problemy” z dostarczeniem samochodu. Trzeba było poczekać jeden dzień.

Nasz bohater czekał jeden dzień, potem drugi... A pośrednikowi zawsze coś wypadało. Po kilku dniach kupujący zorientował się, że jest oszukany. Wrócił do Wrocławia. Swoich pieniędzy, a było tego całe 90 tysięcy złotych, nigdy nie odzyskał. We wrocławskiej prokuraturze trwa śledztwo.

Jest więcej pokrzywdzonych. Ryszard P. miał – zdaniem wrocławskich śledczych – stać za siedmioma podobnymi oszustwami.
„Młody” i inni

Tego typu oszustwa – „zapłać mi zaliczkę, a ja przywiozę auto z zagranicy” – powtarzają się we Wrocławiu od lat.
Zaczęły się jeszcze zanim pojawił się internet. Wtedy ogłoszenia ukazywały się w prasie. W jednej ze spraw oszuści wynajęli nawet mieszkanie na biuro. Wyglądało jak każde biuro – był komputer, telefon, segregatory w szafach. Potem się okazało, że były puste, a nie pełne firmowej dokumentacji.
O sprawie dowiedzieli się policjanci, ale gdy weszli do mieszkania, oszustów już nie było. Zwinęli interes, zanim śledztwo w sprawie ich przekrętu zdążyło nabrać rozpędu.

Kilka lat temu za samochodowy biznes zabrał się inny znany we wrocławskim półświatku mężczyzna. Ma pseudonim „Młody”. Kiedyś handlował narkotykami, był członkiem zbrojnej grupy przestępczej, oszukiwał. Później stał się „skruszonym” przestępcą i sypał wspólników.

"MŁODY" ZAJĄŁ SIĘ AUTAMI - CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Wreszcie ostatnio „Młody” zajął się autami. Najpierw jego ofiarą padli handlarze używanych samochodów. Proces w tej sprawie toczy się przed wrocławskim sądem. Mechanizm według oskarżenia miał być prosty: było kilka bardzo atrakcyjnych transakcji, na których klienci „Młodego” dobrze zarabiali. Kiedy już nabrali do niego zaufania, dawali gotówkę na kolejne samochody. I nigdy ich nie dostawali. Były to tzw. auta poleasingowe – sprzedawane przez firmy na internetowych licytacjach. „Młody” przekonywał swoich klientów, że ma własny tajny patent na wygranie dowolnej licytacji.
Później wrócił do znanej od lat metody: sprowadzania samochodów z zagranicy. Ogłaszano je w internecie. Zawszy były to luksusowe marki po bardzo atrakcyjnych cenach.

Zainteresowany samochodem klient dzwonił i słyszał, że oferta jest nieaktualna, bo już wcześniej ktoś zamówił samochód i zapłacił zaliczkę. Czasem chętny na samochód był tak bardzo zainteresowany, że prosił, by jednak to jemu, a nie tamtemu klientowi sprzedać to właśnie auto. Był gotów nawet na wpłacenie większej zaliczki – nie 10, ale 20 procent ceny samochodu.
Sprzedawca, czyli rzeczony „Młody”, dawał się uprosić. Brał większą zaliczkę. Auta – rzecz jasna – nie było. Oszust budził wiarygodność właśnie dlatego, że przecież to nie on naciskał na sfinalizowanie transakcji...

Potem kontaktował się jeszcze z klientem. Zwodził go. Pojawiały się jakieś „kłopoty z dokumentami”, celnikami. Moment, w którym klient orientował się wreszcie, że padł ofiarą oszustwa, odsuwano najdłużej, jak to możliwe. A kiedy już zawiadomienie trafiało do prokuratury, „Młody” do wszystkiego się przyznawał, okazywał skruchę. Na dodatek znowu zaczynał sypać.
Wreszcie latem tego roku trafił do aresztu. Śledztwo w jego sprawie prowadzi wrocławska Prokuratura Apelacyjna. Śledczy i policjanci z Komendy Wojewódzkiej próbują odnaleźć majątek, należący do „Młodego”, który można by mu zabrać i przeznaczyć na zwrócenie pieniędzy pokrzywdzonym. Według naszych informacji suma, jaką trzeba im oddać, może sięgać łącznie kilkudziesięciu milionów złotych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Szajka oszustów z Wrocławia. Oferują samochody, ludzie tracą majątek - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska