Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stefan Hertmans o pamięci, rodzinie, własnej tożsamości. Wyjątkowo pięknie

Małgorzata Matuszewska
Wydawnictwo Marginesy
Na krótko przed śmiercią w 1981 roku Urbain, dziadek Stefana Hertmansa, powierzył mu dzienniki, w których zapisał swoje życie. Wnuk obiecał, że zrobi coś z tym materiałem, choć dramatyczne historie rodzinne zasłyszane w dzieciństwie sprawiły, że przez wiele lat bał się zajrzeć do tekstu. W końcu to zrobił.

Ich lektura uświadomiła mu, że musi opisać losy dziadka naznaczone biedą, terminowaniem w odlewni żeliwa, przedwczesną śmiercią ojca, strasznymi doświadczeniami żołnierza frontowego w czasie I wojny światowej i śmiercią jego wielkiej miłości.
Czyta się tę opowieść – wielki, malarski, bardzo głęboki i bardzo intymny fresk – dosłownie jednym tchem. Stefan Hertmans właściwie nie używa dialogów, całą rzecz opiera na języku, którego używa z nadzwyczajną, wręcz niedzisiejszą starannością. Piękno polskiego wydania to także ogromna zasługa Alicji Oczko, tłumaczki. A malowanie słowami? Nic dziwnego, że tak właśnie została napisana, bo Stefan Hertmans jest znakomitym malarzem słowa i jednym z najbardziej uznanych pisarzy niderlandzkiego obszaru kulturowego. Niektóre frazy budzą wręcz ogromne obrzydzenie, tak trafnie autor oddaje koszmar życia. Jego opis piramidy złożonej z głów zwierząt, otoczonej muchami, larwami, wstrząsa. Dodatkowym atutem są reprodukcje starych fotografii. I kiedy w Polsce wciąż chyba wojna kojarzy się przede wszystkim z koszmarem II wojny światowej, dla Belgów „wojna” to wciąż przede wszystkim ta pierwsza zawierucha. Jest tu też mnóstwo opisów dzieł sztuki (książka tym bardziej cenna dla miłośników sztuki), bo dziadek malował. To opowieść o straconej epoce, której już nigdy nie będzie. Ciekawe, że Stefan Hertmans sięga do historii własnej rodziny i tak pięknie się z nią obchodzi. Powieść jest staroświecka w najlepszym tego słowa znaczeniu: głęboka, poruszająca, wyjątkowo piękna. Autor, choć bywa ostry w opisach dramatów i tragedii, pozostaje bardzo delikatny w momentach, kiedy jest to potrzebne. I być może w dzisiejszych, delikatnie to określając, niespokojnych czasach, warto sięgnąć po tę niezwykłą lekturę. A bohater? „Miotał się między tożsamością wojskowego, którym był z konieczności, a artysty, którym chciał być” – pisze Stefan Hertmans. To straszne, że wciąż i wciąż ludzie nie mogą być tym, kim chcą, bo nie zyskali doświadczenia, mimo dramatów. To książka do smakowania, choć czasem chce się ją odłożyć, bo ta lektura boli.
Stefan Hertmans, „Wojna i terpentyna”, przekład z niderlandzkiego Alicja Oczko, Wydawnictwo Marginesy 2015.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska