Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Gdzie jest Bursztynowa Komnata?

Katarzyna Kaczorowska
Erich Koch w czasie procesu, w którym skazano go na karę śmierci za zbrodnie na Polakach i Żydach
Erich Koch w czasie procesu, w którym skazano go na karę śmierci za zbrodnie na Polakach i Żydach fot. materiały Instytutu Pamięci Narodowej
Nazistowski zbrodniarz Erich Koch uniknął szubienicy, bo wiele lat sugerował, że zna miejsce, gdzie ukryta jest Bursztynowa Komnata, którą zrabowano z pałacu w Carskim Siole- pisze Katarzyna Kaczorowska

Zmarł mając 90 lat. Ze starości, choć ciążył na nim nigdy niewykonany wyrok śmierci. Były nadprezydent Prus Wschodnich i Ukrainy, zbrodniarz nazistowski gauleiter Erich Koch skutecznie zwodził peerelowski wymiar sprawiedliwości i tajne służby - raz chorobami, uniemożliwiającymi wykonanie wyroku, raz posiadaną rzekomo wiedzą na temat miejsca ukrycia Bursztynowej Komnaty.

Rozpala wyobraźnię do dzisiaj. Prace nad bursztynowym wystrojem gabinetu podberlińskiego pałacu Charlottenburg trwały 11 lat. Realizacji zamówienia Fryderyka I Hohenzollerna podjęli się gdańszczanie, którzy sprostali wymaganiom. Bursztynowa Komnata budziła niekłamany zachwyt każdego, kto ją zobaczył. Zachwycił się nią też w 1716 roku Piotr I, a król pruski Fryderyk Wilhelm zdobył się na iście królewski gest - podarował ją carowi w dowód swej wielkiej i dozgonnej przyjaźni.
Piotr podarunek kazał przewieźć najpierw do Petersburga, najpierw do Pałacu Letniego, później do Zimowego. Bursztynowe arcydzieło dopieszczano. Dorobiono kandelabry, lustra, meble. W 1755 roku cesarzowa Elżbieta zdecydowała o przenosinach całego wystroju pokoju do pałacu w Carskim Siole.

W 1941 roku Niemcy zaatakowały Związek Radziecki. Zgodnie z tradycją sprawdzoną już w Polsce, zaczęło się planowe grabienie cennych zabytków. Na liście była też Bursztynowa Komnata. Po zajęciu pałacu, zdemontowano każdy element i ułożono starannie w przygotowanych skrzyniach. Latem 1942 roku cenny ładunek przewieziono na zamek w Królewcu. Dwa lata później, kiedy Rosjanie byli coraz bliżej, arcydzieło gdańskich bursztynników ukryto w podziemiach. I od tego momentu wszystko jest tajemnicą i spekulacją.

Wiadomo na pewno, że Królewiec został zdobyty 8 maja 1945 roku. Bursztynowej Komnaty na zamku nie było. Rosjanie zdołali za to zatrzymać kustosza zamkowego muzeum, dr. Alfreda Rohdego, który zajmował się komnatą od 1942 roku. Los Rohdego okazał się jednak równie zagadkowy, jak depozytu, którym się opiekował. Rohde rzekomo wraz z żoną zmarł na dyzenterię, ale świadectwo zgonu nie wzbudziło w Rosjanach zaufania. Co więcej, rzekome zwłoki pochowano bez okazania ich nowemu dowództwu miasta. Nic więc dziwnego, że brak komnaty rozpalał wyobraźnię. Tym bardziej, że był człowiek, który tę wyobraźnię podsycał.

Erich Koch. Na zdjęciu ilustrującym reportaż w niemieckim magazynie "Stern" w mar-cu 1964 roku widać śpiącego mężczyznę. Po jego bokach siedzą dwa milicjanci. Koch właściwie leży na skórzanym krześle, podpierając jedną ręką głowę przechyloną w bok. Dziennikarz Hansjakob Stehle swój artykuł zatytułował "Erich Koch nie idzie na szubienicę" i tak go zaczął:
"Testament dotyczący legendarnych 2 milionów marek i rzekoma znajomość tajemnic to wszystko, co po nim zostało.
Otulony w wełniane koce, blada, wymęczona twarz z rozczochranym wąsem, przeżywające oczy - tak leży od pięciu lat, niezauważony kandydat na śmierć, w celi 29 na drugim piętrze Polskiego Centralnego Więzienia nr 1 w Warszawie na Mokoto-wie. To Erich Koch, dawniej nazistowski gauleiter i nadprezydent Prus Wschodnich, szef cywilnego zarządu w Białymstoku, komisarz Rzeszy na Ukrainie, typ potężnego i pozbawionego skrupułów bażanta".

Niemiecki czytelnik dowiadywał się, że pięć lat wcześniej Erich Koch został skazany na karę śmierci za planowanie, przygotowanie, organizację i podżeganie do mordu na 72 tys. Polaków i 200 tys. Żydów. Wyrok jednak nie został wykonany, bo "ustawa i morale prawa nie dopuszczają wykonania wyroku na chorym. 67-letni Koch cierpi od lat na chroniczne kur-cze przewodów pokarmowych i chorobę serca, co jest następstwem strajku gło-dowego. W związku z artretyzmem nóg jest on niezdolny do chodzenia. Artretyzm staje się coraz gorszy, gdyż Koch boi się, że zalecane przez lekarza próby chodzenia po celi mogą go zaprowadzić na szubienicę".

Był dumny z z jednego z najniższych numerów legitymacji członka NSDAP. Przyjaźnił się z Georgiem Strasserem, przywódcą lewego skrzydła partii nazistowskiej. Strasser został zamordowany w czasie nocy długich noży. Koch też musiał być na listach proskrypcyjnych przeciwników Adolfa Hitlera i Herman-na Goeringa. Wtedy w czerwcu 1934 roku siedział w berlińskiej restauracji Traube, niedaleko ogrodu zoologicznego. Zachował zimną krew, kiedy podszedł do niego kelner i przekazał informację, że natychmiast musi się ukryć. I tak zrobił - pod swój dach przyjął go duchowny ewangelicki, którego zaledwie jesienią zeszłego roku Koch, jako gauleiter Prus Wschodnich, wyniósł do godności biskupa Rzeszy.
Koch w Prusach rządził od 1928 roku. Zbudował tam partię nazistowską i najprawdopodobniej dzięki coraz szerszym wpływom zdobył dokumenty dotyczące głośnej afery nielegalnego wsparcia finansowego dla junkrów pruskich, w którą zamieszany był kanclerz Niemiec Paul von Hindenburg. Trudno się dziwić, że Hindenburg, posiadający w Prusach wspaniały majątek, arystokrata, szczerze nienawidził parweniusza, który miał na niego haki. Te haki jednak najprawdopodobniej pozwoliły Hitlerowi skutecznie zaszantażować kanclerza i sprawić, że by oddał mu władzę.

Siedzibą gauleitera Prus stał się Królewiec. Miasto zamieniono w twierdzę. Sam Koch, do 1945 roku, chętnie korzystał z przywilejów nieograniczonej władzy. Przejął majątki magnackie, m.in. Krasińskich. W Krasnem zburzył rodową siedzibę jednego z polskich rodów arystokratycznych i w jej miejsce postawił nową - na wzór Kancelarii Rzeszy. To tutaj gromadził rabowane na Wschodzie zabytki, rywalizując z Goeringiem, który również miał ambicje kolekcjonerskie. Co ciekawe, okrucieństwo wobec okupowanej ludności, jakiego dopuszczali się ludzie Kocha, budziło oburzenie nawet w Rzeszy - Alfred Rosenberg protestował, bo ludzie Kocha stali się znani z tego, że zmuszali dzieci do mordowania własnych rodziców.
W 1945 roku Koch ogłosił hasło "Każda wieś twierdzą. Tu nie ma ucieczki", po czym uciekł z Królewca, w przebraniu i bez charakterystycznych wąsów. Jako major Rolf Berger ukrywał się w miasteczku Haasenmoor pod Hamburgiem. W 1949 roku na jego trop - po donosie - wpadli Brytyjczycy, którzy przekazali go Polakom.
Koch na proces czekał 10 lat. Stalinowcy nie spieszyli się z postawieniem go przed sądem. Co więcej, tak jak w jednej celi z katem warszawskiego getta Juergenem Stroopem znalazł się Kazimierz Moczarski, tak w jednej celi z Kochem siedział Włodzimierz Lechowicz, który przez kilka miesięcy 1947 roku, a potem 1948, do aresztowania, był ministrem aprowizacji i handlu. Proces gauleitera Prus Wscho-dnich zaczął się dopiero po dojściu do władzy Władysława Gomułki, po październikowym przewrocie. Po czterech miesiącach zapadł wyrok śmierci, ale Koch na szubienicę nie trafił. Dlaczego?

W 1961 roku Koch przekazał polskiemu dziennikarzowi - Sławomirowi Orłowskiemu - odręcznie napisany testament, w którym rozpisywał się na temat posiadanych przez siebie 200 milionów marek. Znacznie ważniejsze jednak od opowieści, kto i dlaczego miałby dostać ów wirtualny majątek, były sugestie, jakie systematycznie wysuwał, dające się streścić krótko: wiem, gdzie jest ukryta Bursztynowa Komnata. W tym samym miejscu są też inne zabytki ze kolekcji zbudowanej ze zrabowanych zbiorów.
Koch był sprytny. Zastrzegał się, że nie narysuje systemu bunkrów, gdzie ukrył bezcenny depozyt. Chętnie za to deklarował, że osobiście pojedzie do Prus i sam wskaże, gdzie szukać.
Orłowski miał zgodę na widzenia z Ko-chem, podpisaną przez samego wiceministra. Co więcej, wbrew regulaminowi więziennemu, owa zgoda przewidywała widzenia sam na sam - bez asysty strażników. Orłowski miał przekazywać Kochowi zagraniczną prasę, raz odebrał nielegalnie listy do siostrzenicy Kocha Ruth Suttler, do wysłania do Niemiec, ale przede wszystkim miał wydobyć ze swojego rozmówcy informacje na temat Bursztynowej Komnaty.
Już w czasie procesu były gauleiter był pytany o Bursztynową Komnatę, on jednak konsekwentnie unikał jednoznacznych odpowiedzi. Nic dziwnego - sprawą interesowali się prokurator generalny ZSRR i radzieckie tajne słuzby.
W czerwcu 1964 roku Erich wystosował pismo do ambasady Związku Radzieckiego w Warszawie, w którym zadeklarował pomoc w odnalezieniu Komnaty. Machina ruszyła. Do Kocha przyjechał z Leningradu prof. Olderogge. Erich Koch przekazał mu list do siostrzenicy Ruth, w którym prosił ją o dotarcie do osób posiadających informacje o miejscu ukrycia Bursztynowej Komnaty.

Notatka z rozmowy Rosjanina z więźniem jest opatrzona datą 22 września 1964.
"Mimo iż Koch się zastrzega, że nie wie, gdzie salę ukryto, ze sposobu, w jaki stawia warunki, wynika, że może ją odnaleźć. Podyktował on 4 punkty, prosząc o przekazanie ich ambasadorowi.
1. W celu odnalezienia tej sali niezbędne jest skontaktowanie się z b. nadburmistrzem Kró-lewca, z dyr. muzeum i niektórymi innymi osobami, które w okresie ukrycia sali przebywały w Królewcu. W związku z tym władze radzieckie muszą spowodować bezpośrednie doręczenie mieszkającej w NRFsiostrzenicy Kocha jego listu. Odpowiedź musi nadejść tą samą drogą. (...) Listy jego bowiem są kontrolowane przez wywiad angielski, który interesuje się jakoby jego osobą, poza tym nie dopuści do odszukania tej sali".
W dalszej części notatki można przeczytać, że Erich Koch chce wiedzieć, czy odnaleziono dwa portrety z jego kolekcji - Bismarcka i Kanta - co będzie dowodem słuszności odnośnie przypuszczeń, gdzie ukryto Bursztynową Komnatę. Domagał się też kontaktu z adwokatem, bo jako osoba historyczna musi dbać o honor i zapobiec oskarżeniom o zdradę. Chciał też, by podróż do Królewca odbyła się w tajemnicy - tak wielkiej, by nawet polskie władze więzienne nic o niej nie wiedziały (ci okropni katolicy!). Wymyślił nawet przykrywkę dla wyjazdu - konieczność konsultacji u lekarza specjalisty.
Erich Koch proponował, by po odnalezieniu Komnaty, zorganizować konferencję prasową, na której mógłby przedstawić swoje motywy, a te były dwa: naprawienie wandalizmu, czyli wywiezienia zabytku z Carskiego Sioła i odzyskanie wolności. I sprytnie dowodził, że z tą wolnością się nie narzuca. W końcu ma prawie 70 lat, a więc jest starcem, do tego schorowanym i życia zostało mu niewiele...

W dokumentach dotyczących Kocha, który zmarł dopiero w 1986 roku, jest też stenogram rozmowy z akademikiem z Leningradu. Gauleiter mówił mu: - Sądzę, że sala nie wysz-ła z Królewca. Najdokładniej konwojowałem ostatnie okręty, aby nie dostało się na nie nic poza rannymi, kobietami i dziećmi. Nie widzę takiej możliwości, bo takiej sali nie da się ostatecznie wywieźć w walizce. Przecież to wielka rzecz. Przypuszczam, że została ona w Królewcu do końca. Powiedziałem już naczelnikowi, że gotów jestem jechać do Król-ewca i szukać wszystkie miejsca, ona musi tam być. Przecież tam wiele zmieniono, zbudowano nowe ulice itd., jestem przekonany, że ona leży gdzieś w jakimś bunkrze".

Co ciekawe, w czasie długiej rozmowy, podczas której Koch snuł rozmaite analizy polityczne, profesor Olderogge przyznał, że istnieje możliwość wyjazdu gauleitera do Królewca. Koch, pouczając tłumaczkę, by nie robiła żadnych notatek (nie robiła, ale rozmowa była nagrywana), kontynuował opowieść, mającą zainteresować Rosjan: - W NRF są moi dawni współpracownicy, jak nadburmistrz Will i inni, którzy z całą pewnością wiedzą, gdzie ukryto tę salę. Ze sprawą trzeba się jednak spieszyć. To są już wszystko starzy ludzie.
Byłego gauleitera Prus Wschodnich i rządcę Ukrainy perspektywa wyjazdu do Królewca rozkręciła do tego stopnia, że zaczął sugerować poprawę warunków więziennych i zaopatrzenia, jakie mu przysługiwało. W końcu ciężko byłoby wystąpić publicznie w takim stanie, w jakim widział go gość prosto z Leningradu.

W dokumentach będących w dyspozycji Instytutu Pamięci Narodowej można znaleźć rosyjską analizę rewelacji Ericha Kocha i jej polskie tłumaczenie. Z opisu można się dowiedzieć, że dla uwiarygodnienia fatalnych waunków, w jakich przebywał, zmusił Rosjanina do... obejrzenia jego ciała. Wysłannik radzieckiego rządu odnotował, że gauleiter jest wychudzony i najprawdopodobniej wymaga zarówno konslutacji lekarskich, jak i najpewniej zmiany warunków więziennych. Do akt dołączony jest też list Kocha do siostrzenicy Ruth.

"Kochana Rutko - myszko
Dzisiaj próbuję jeszcze raz napisać do Ciebie ważny dla mnie list w sprawie "sali bursztynowej". (...) Mimo mego złego stanu zdrowia zadeklarowałem gotowość wyjazdu do Król-ewca, aby osobiście wszelkimi środkami wesprzeć wszystkimi środkami akcję poszukiwania. Możesz sobie wyobrazić, jakie znaczenie ma to dla mnie i mego dalszego losu. W związku z tym potrzebna mi jest Twoja mądra pomoc oraz pomoc innych b. współpracowników. Pytaj więc mądrze i umiejętnie. Przede wszystkim Will. Ma on Ci dokładnie powiedzieć: 1) Gdzie znajdowały się w Królewcu bunkry, w których ewentualnie może coś być. 2) Co było w tzw. bunkrze muzealnym, przy Habergergu, tam gdzie miasto dało moje obrazy. 3) Czy na placu "Stei-ndammer-Kirchenpltz" przy starym rosyjskim kościółku był jakiś bunkier? (twierdzi się) dokładnie gdzie. 4) Czy Will wie coś o tym, dokąd mogła być ta sala przewieziona w ostatnich dniach. Czy poszła do Niemiec? - Jeżeli tak - w co ja osobiście wierzę - dokąd? Musisz o to pytać potem ostrożnie i sprytnie. te same pytania kierować do Hoffmana, Dargela, Gruenberga, dr Drubla itd. Dergel był przecież w ostatnich dniach w zamku u Grossterrek. Czy on coś wie? Widział coś lub słyszał? Pytaj także Dreinbos. Nikomu nie mówić o mnie nic dokładnego. Tylko ogólnie "od tego zależy moja wolność".

Z korespondencji Ericha Kocha z Rosjanami niewiele wyszło. Po ukazaniu się w "Sternie" artykułu o byłym gauleiterze Prus Wschodnich, do więzienia na Mokotowie dotarł list. Adresatem był Erich Koch. Nadawcą przewodniczący Związku Demokratycznych Uczestników Ruchu Oporu i Prześladowanych Związku Krajowego Szlezwig Holsztyn. Autor w ostrych słowach napisał, co myśli o hitlerowskim zbrodniarzu i zapowiedział, że jeśli kiedykolwiek pojawi się w Niemczech Zachodnich, wytoczy mu proces przed sądem niemieckim.

Koch niezrażony bombardował listami ambasadę radziecką, profesora Olderoggego, naczelnika więzienia mokotowskiego. Pisał, żądał, mamił. Czy istotnie wiedział, gdzie jest Bursztynowa Komnata? Jest mało prawdopodobne, by człowiek decydujący o wszystkim, co się działo w Prusach Wschodnich, którego kwaterą był Królewiec, nie miał zielonego pojęcia, co się w tym Królewcu działo. Nie wiedział, gdzie są bunkry? Nie zdawał sobie sprawy, co gdzie ukryto? Jeszcze dziwniejsze wydaje się, że dyrektor muzeum mógłby sam - bez jakichkolwiek konsultacji z gauleiterem - decydować o losie bezcennego zabytku. Sprytnie jednak wykalkulował, że może on stać się dla niego polisą na życie i skutecznie grał z kolejnymi przedstawicielami polskich i radzieckich służb specjalnych, sugerując, że sukces - bo kto nie chciałby odnaleźć Bursztynowej Komnaty - jest w zasięgu ręki. Wystarczy, że znajdzie się ktoś odważny i pozwoli mu pojechać do Królewca...

W 1967 roku Erich Koch zachorował na raka pęcherza. Na operację przewieziono go najlepszego w Polsce ośrodka onkologicznego, do Łodzi. 10 lat temu w tygodniku "Wprost" Cezary Gmyz donosił sensacyjnie, że Koch napisał przed operacją testament, a gazeta - w tajemniczy sposób - zdobyła fragmenty tych zapisków. Ten testament jest w aktach gauleitera Kocha, przez lata był w archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Koch miał w nim napisać, że Bursztynową Komnatę ukrył w Krasnem, przejętym przez niego majątku Krasińskich, w którym kazał na miejsce rodowej siedziby postawić nowy pałac, kopię Kancelarii Rzeszy. Tym bardziej więc dziwi brak sukcesu - w ministerstwie nie brakowało ludzi znających język niemiecki, przetłumaczenie testamentu nie było trudnością, tak samo jak sprawdzenie tropu podrzuconego przez Ericha Kocha.

Ale nie tylko gauleiter żył Bursztynową Komnatą. W archiwum są ręcznie rysowane plany. I jest pismo z 1969 roku, a więc dwa lata po spisaniu przez Kocha ostatniej woli, autorstwa pewnego łodzianina - podpisane JJ - według którego należałoby się zainteresować podziemiami zamku Neuhausen, położonemu 12 kilometrów od Królewca.

Jak informował J., od września 1944 roku szczelnie zakryte ciężarówki zwoziły tam jakieś skrzynie, składowane w piwnicy opatrzonej na dołączonym do listu planie numerem 7. "W końcu października oprawiono drzwi, wyrównano strop, wytynkowano sufit i ściany, rozszerzono piwniczkę, zlikwidowano wejście do lochów i zabetonowano posadzkę, nie pozostawiając nawet okruszynki ziemi lub gruzu. 12 listopada nie było już w zamku nikogo. Piwniczkę pozostawiono otynkowaną, drzwi otwarto. Według mego rozeznania ukryto tam wszystkie cenne rzeczy z 5 zamków i willi Ponarth, w tym Bursztynową Komnatę, skradzioną z Carskiego Sioła, a także wszystkie cenne rzeczy skradzione przez wehrma-chtowców, członków rodzin tych zamków w okupowanych krajach". Autor tego pisma zainteresował też swoimi rewelacjami ambasadę Związku Radzieckiego. I równie szybko zainteresowały się nim służby, które sprawdziły kim jest, a potem go przesłuchały. Dane uzyskane z przesłuchania, po konsultacji z kustoszem Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi, miały zostać po pracowaniu przekazane do Ermitażu. J. rzeczywiście mógł być świadkiem rozmaitych rzeczy - w czasie wojny był robotnikiem przymusowym m.in. na zamku w Neuhausen, ale sensacyjne doniesienia o miejscach ukrycia Bursztynowej Komnaty po każdej publikacji prasowej mnożyły się, jak nie przymierzając króliki.

W październiku 1969 roku Muzeum Archeologiczne w Warszawie zwróciło się o oficjalną zgodę na rozpoczęcia poszukiwań. Sprawie nadano kryptonim "Jantar" i rozpisano zakres działań, włącznie z udziałem dziennikarzy i filmowców. Erich Koch siedział już wtedy w więzieniu w Barczewie - wrócił do Prus, którymi administrował od końca lat 20. W 1972 roku rozważał wystąpienie do Rady Państwa z wnioskiem o ułaskawienie.

Ułaskawienie nie przyszło. Od 1980 roku do Ericha Kocha zaczął przychodzić z posługą duchową polski pastor Józef Pośpiech. Cztery lata później skazaniec wynajął adwokata i rozpoczął starania o zwolnienie z więzienia. Zgodnie z polskim prawem, po 25 latach od uprawomocnienia się wyroku nie można było wykonać zasądzonej kary śmierci. Sąd pisma z prośbami Ericha Kocha jednak ignorował. Czy ktoś liczył, że przed śmiercią ujawni jednak miejsce ukrycia Bursztynowej Komnaty?
W 1983 roku w Barczewie wybuchł skandal. Do pawilonu X, gdzie karę więzienia odbywał Erich Koch, trafiła elita opozycji solidarnościowej, m.in. Andrzej Słowik, Jerzy Kro-piwnicki, Romuald Szeremietiew, Władysław Frasyniuk, Edmund Bałuka, Piotr Bednarz. Ten ostatni rozpoczął ostry protest - nie był w stanie zaakceptować, że peerelowska władza skazanych w procesach politycznych opozycjonistów trzyma na tym samym oddziale, co zbrodniarza nazistowskiego. Po protestach, w obawie przed międzynarodowym skandalem, Ericha Kocha przeniesiono na oddział szpitalny.

Zmarł 12 listopada 1986 roku w więzieniu w Barczewie, w wieku 90 lat. Dzięki Bursztynowej Komnacie uniknął szubienicy. I może rzeczywiście wiedzę o tym, co się stało z bezcennym zabytkiem, zabrał ze sobą do grobu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska