Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Imprezy, seks i alkohol? Tylko w wydaniu kameralnym!

Robert Migdał
Krzysztof Kiljański zdobył wielką popularność po zaśpiewaniu w duecie z Kayah
Krzysztof Kiljański zdobył wielką popularność po zaśpiewaniu w duecie z Kayah Marcin Oliva Soto
Rozmowa z piosenkarzem Krzysztofem Kiljańskim - o śpiewaniu z zespołem wojskowym i w języku esperanto, występach na Tajwanie i o tym, czy po 40. dopadł go kryzys wieku średniego.

Wyprowadził się Pan z Wrocławia! Nie mogę w to uwierzyć! Kolejny artysta, który nas porzuca i jedzie na wschód, bliżej stolicy...

To prawda. Od ponad roku mieszkam w jednej z podwarszawskich miejscowości. Dlaczego? Najogólniej rzecz biorąc, decyzja o przeprowadzce podyktowana została względami rodzinnymi.

Nie tęskni Pan?

Oczywiście, że tęsknię za Wrocławiem. Mam tam bliskich, wielu przyjaciół. Choć nie jestem wrocławianinem z urodzenia, to spędziłem tam prawie połowę swojego życia i zawsze wracam do tego miasta, jak do siebie. Teraz zamieszkuję miejscowość, która liczy kilka tysięcy mieszkańców, stąd też w sposób naturalny życie toczy się tu w innym tempie. A zaletą tej okolicy jest na pewno... cisza.

Cały czas Pana nosiło: i na statkach Pan śpiewał, i na Tajwanie... Taka niespokojna dusza z Pana?

Na statkach nie śpiewałem, ale rzeczywiście całe moje życie zawodowe związane było, zresztą jest do dzisiaj, z wyjazdami. To specyfika tej profesji. Tajwan to najdłuższy epizod. Dziś nie opuściłbym kraju na pół roku, i w dodatku wyjeżdżając tak daleko od domu.

Odpowiada Panu takie życie na walizkach czy jest Pan raczej takim domatorem, który lubi posiedzieć przy kominku? Romantyczna kolacja przy świecach?

Jestem zdecydowanie domatorem.

A życie "rockandrollowca": imprezy, seks, alkohol?

Owszem, ale w wydaniu kameralnym... (śmiech).

A co na to rodzina, małe dziecko, żona na te Pana ciągłe rozjazdy, wyjazdy,noce poza domem?

Kiedy wyjeżdżam, to zwykle nie na długo, więc nie odczuwamy specjalnie rozłąki.
Jak doszło do tego, że śpiewał Pan na Tajwanie?

W 1998 r. skorzystałem z oferty jednej z warszawskich agencji i wyjechałem na 6 miesięcy na Tajwan, gdzie występowałem w rewii z udziałem tancerzy i iluzjonisty.

Co Pan śpiewał?

Utwory takich klasyków, jak Elvis Presley, Frank Sinatra, Louis Armstrong. Generalnie - repertuar, w którym czułem się jak ryba w wodzie.

Nosi Pana po świecie. Niedawno był Pan w Kenii...

Podróże kształcą. Każdy tego typu wyjazd poszerza niewątpliwie horyzonty naszego pojmowania świata. Ostatnio mogłem gościć przez tydzień w Kenii i wrażenia, jakie ten kraj i ludzie tam żyjący pozostawili u mnie, zostaną mi na bardzo długo. Dzika natura w Kenii przede wszystkim.

Zanim wydał Pan płytę i zdobył sporą popularność, śpiewał Pan w... zespole wojskowym. Jak do tego doszło?

Rzeczywiście, zadebiutowałem na profesjonalnej scenie dość nietypowo, bo w Śląskiej Estradzie Wojskowej we Wrocławiu. Po latach bardzo ciepło wspominam okres współpracy z tym zespołem. Tam nabierałem szlifów jako wokalista i zdobywałem doświadczenie sceniczne. Poznałem wielu fantastycznych ludzi, z którymi utrzymuję kontakty do dziś.

Śpiewał Pan też w języku esperanto.

To epizod, lecz faktycznie w 1986 roku byłem bodajże jednym z dwóch bardów w Polsce śpiewających repertuar w tym języku. Dziś niewiele jest we mnie esperantysty.
Lubi Pan eksperymentować muzycznie: śpiewał Pan nostalgiczną piosenkę w duecie z Kayah, wystąpił Pan na płycie Roberta Chojnackiego, a nawet w duecie z raperami ze zespołu Grupa Operacyjna...

Chętnie podejmuję współpracę z innymi artystami, ale tylko w momencie, kiedy poczuję, że ma to jakiś sens i jestem w stanie odnaleźć się stylistycznie w danym projekcie. Współpraca z Kayah na pewno miała dla mnie zupełnie inny wymiar niż z Grupą Operacyjną. W projekcie Roberta Chojnackiego zaśpiewałem piosenkę w doborowym towarzystwie, biorąc udział w dużej produkcji. W ciągu ostatnich kilku lat współpracowałem z różnymi artystami, biorąc udział w różnych, czasem odległych stylistycznie projektach. W każdym przypadku jednak było to dla mnie nowe doświadczenie, nowe wyzwanie. Jako wokalista nie zamykam się w tzw. swoim ogródku.


Wielu artystów ceni Pana: i Bogusław Mec zaprosił Pana na swoją płytę, i Martyna Jakubowicz... Jak wspomina Pan pracę z tymi artystami?

Zarówno Martynę Jakubowicz, jak i Bogusława Meca od lat darzę wielkim szacunkiem za to, co zrobili dla polskiej piosenki. Choć ich twórczość to dwa odległe stylistycznie bieguny, oboje są równie wspaniałymi ludźmi i artystami przez duże A. Fakt, że i Martyna, i Bogusław zaprosili mnie do udziału w nagraniu swoich ostatnich płyt, jest dla mnie nobilitujący.

Jakieś kolejne duety się szykują?

Teraz planuję pośpiewać trochę solo (śmiech).

Czuje się Pan już wielką gwiazdą: bo i liczne nagrody, i pokryta złotem płyta, i fan cluby? 

Zawsze miło jest poczuć się dostrzeżonym, wyróżnionym, stąd wszelkiego rodzaju nagrody cieszą. Póki co, nie stworzyłem sobie z nich "ołtarzyka" w domu. Moje złote, platynowe płyty oraz "inne trofea" można zobaczyć w biurze u mojego wydawcy. Myślę, że moment, w którym poczuję się wielką gwiazdą, będzie najczarniejszą chwilą w mojej karierze.
Coś ostatnio przycichło o Krzysztofie Kiljańskim. Szykuje Pan nową płytę?

Nigdy nie tworzyłem "szumu medialnego" wokół swojej osoby, z drugiej strony też nie alienuję się jako wokalista. W końcu to mój zawód, stąd można mnie ostatnio usłyszeć choćby na ścieżce dźwiękowej "Idealnego faceta dla mojej dziewczyny". Dużym zaskoczeniem była dla mnie propozycja twórców tego filmu, abym zaśpiewał jeden ze szlagierów Marilyn Monroe "I wanna be loved by you". Piosenkę w filmie można również usłyszeć w wersji duetu z Olgą Szomańską-Radwan. Poza tym mam nadzieję w tym roku szczęśliwie sfinalizować kolejną płytę, nad którą pracuję już dość długo.

Jaka ona będzie?

Wierzę, że będzie miłą niespodzianką. Na pewno będzie trochę odbiegać stylistycznie od debiutanckiej "In the Room". Oprócz tego przy "sprzyjających wiatrach" ma szansę ukazać się płyta Krzysztofa Kiljańskiego z udziałem… big bandu. Póki co, nie zdradzę nic więcej, aby nie zapeszyć.

Jest Pan facetem po czterdziestce. Już czuje Pan na karku swoje lata? Dopada Pana kryzys wieku średniego?

Skłamałbym mówiąc, że fakt, iż przekroczyłem czterdziestkę, nie robi na mnie żadnego wrażenia. Ta cyfra skłania w sposób naturalny do przemyśleń, swego rodzaju podsumowania dotychczasowego życia.

Po czterdziestce, tej magicznej liczbie dla wielu mężczyzn, czuje Pan jakiś strach, że to już z górki, że już tyle lat Pan przeżył? Czy częściej martwi się Pan o swoje zdrowie, rodzinę?

Oczywiście największą moją troską jest rodzina, jej zdrowie i bezpieczeństwo. Nie jestem jednak przerażony. Myślę sobie po prostu, że oto zaczął się kolejny etap, przede mną nowe wyzwania. Niektórzy twierdzą, że życie zaczyna się dopiero po… pięćdziesiątce. W takiej perspektywie jeszcze dużo przede mną (śmiech). A jako że wciąż nie opuszcza mnie optymizm, to nie czuję brzemienia tych "paru lat", które są już za mną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska