Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Telewizji TeDe już nie ma. Czy wróci? Jeszcze coś wymyślimy...

Jacek Antczak
Wrocław, Te De - Monika Włodarczyk
Wrocław, Te De - Monika Włodarczyk fot. Materiały telewizji Te De
Byli pierwszą prywatną telewizją w Europie Wschodniej. W 1997 roku, w czasie powodzi oglądała ich cała Polska. Przed tygodniem zniknęli z ekranów. Telewizję Echo i Telewizję Dolnoślaską TeDe wspomina nasz reporter - Jacek Antczak

Czy historia zatoczy koło? Czy do trzech razy sztuka? Być może. Po wyłączeniu telewizji analogowej - 22 kwietnia 2013 roku zniknęła z ekranów Telewizja Dolnośląska TeDe, która ze swoją poprzedniczką Telewizją Echo zapisała się w historii Wrocławia i w ogóle telewizji. Czy jeszcze kiedyś wróci? Cała ekipa TeDe liczy na… jednego z jej twórców i pierwszych dziennikarzy Echa, który 20 lat temu biegał z kamerą za policjantami, tworząc program "Wrocławscy gliniarze" - Tomasza Kurzewskiego, dziś prezesa największego w Polsce holdingu producenckiego ATM Group.

Osiemnaście lat temu z innymi "echowcami" (Leszkiem Turowskim i Jackiem Ściobłowskim), którym nie podobało się to, co z tą lokalną telewizją wyprawiają Włosi z sieci Polonia 1, wymyślili Telewizję Dolnośląską TeDe, która funkcjonowała od 1995 roku do dziś, w ostatnich latach korzystając z gościny ATM-u. - Jestem pewien, że jeśli Tomasz Kurzewski wymyśli sposób na nasz powrót, to zrobi taką telewizję, że znów widzowie będą mówić, że jesteśmy najlepsi - mówi Andrzej Rakowski, operator, który w informacjach Echa i TeDe przepracował 20 lat.

Wszyscy jesteśmy z TeDe
Leszek Turowski, który był pierwszym redaktorem naczelnym i ostatnim prezesem Telewizji Dolnośląskiej, potrafi o niej i Echu opowiadać godzinami. O tym, jak nazwę TeDe wymyślił synek Jacka Ściobłowskiego, który tak wymawiał skrót od "TD - Telewizja Dolnośląska", jak we trójkę siedzieli nad komputerem i za pomocą czcionki Times New Roman i prymitywnego programu graficznego narysowali niebieskie logo telewizji, które było ich znakiem firmowym przez kilkanaście lat, jak urządzali się na Poltegorze, przenosili na Muchoborską, a potem do Bielan, jak na początku lat 90. w Echu zrobili "Dzień z Klossem i Brunnerem" i cały Wrocław na kilkanaście godzin zamienił się w oglądaczy "Stawki większej niż życie" wraz z Mikulskim i Karewiczem… Martwi się tylko, że nie jest w stanie z pamięci wymienić wszystkich, którzy się przez obie telewizje przewinęli. To kilkaset osób. Dla większości praca tam była przepustką do kariery. Jacek Ściobłowski jest menedżerem w Telewizji Puls, Adam Stefanik prezesem Super-stacji, Monika Jagielska do niedawna była tam dyrektorem programowym, Rafała Wojdę oglądają widzowie TVN CNBC i TVN24, Remigiusz Maścianica jest producentem TVN-u i współtwórcą "Dzień dobry TVN", "Kawy na ławę" i "Śniadania mistrzów". Na talencie Magdy Mołek też poznano się w TeDe.
Młodzi ludzie, którzy tworzyli tę telewizję, dalej brylują w mediach czy firmach producenckich. - Bo wprawdzie zawsze, jeśli chodzi o sprzęt i pieniądze, byliśmy przy telewizjach jak syrenka przy mercedesie, ale jeśli chodzi o pomysłowość, kreatywność i spontaniczność nie mieliśmy sobie równych - zapewnia Leszek Turowski. - Zresztą na rynku telewizyjnym właściwie we wszystkim byliśmy pierwsi. Nikt przed nami nie robił na taką skalę audycji na żywo z udziałem widzów. Eksplozja nastąpiła podczas powodzi w 1997 roku - widzowie oglądali sami siebie, to był strumień rzeczywistości na antenie bez gwiazdorzenia prezenterów czy reporterów. Dlatego wszyscy ludzie, którzy wywodzą się z Echa i TeDe, przeszli u nas znakomitą akademię telewizyjną, przeżyli mnóstwo przygód, a i dostali szkołę życia, która ich świetnie ukształtowała zawodowo.

Czytajcie więcej na kolejnej stronie

28 tysięcy newsów Andrzeja
- Ile newsów z Wrocławia zrobiłem dla TeDe? Niech policzę. Średnio od trzech do czterech dziennie, jakieś sześć dni w tygodniu, to razy cztery, pomnożone przez dwanaście miesięcy, no i razy dwadzieścia lat - Andrzej Rakowski, operator Echa, a potem TeDe trochę się przeraził tych obliczeń. Bo wyszło, że pokazał widzom już jakieś 28 000 tysięcy obrazków z Wrocławia.
Pierwszego newsa zrobił z targowiska w centrum Wrocławia. Nie ma pojęcia, o co chodziło, tak był podekscytowany, że jego obrazy pójdą na antenie. Potem już było z górki. - W połowie lat 90. oglądali nas chyba wszyscy. Większość widzów po prostu nas lubiła, bo pokazywaliśmy ich codzienne sprawy i interweniowaliśmy przy drobnych kłopotach. Podchodzili do nas na ulicy i mówili, że to świetna telewizja. Każdy, kto pracował wtedy w TeDe, był dumny i szczęśliwy.
Turowski przypomina, że na początku lat 90., jeszcze jako Echo, szybko stali się we Wrocławiu trzecią siłą. - Co nie było trudne, bo były tylko TVP i TVP 2. Ale i tak większość naszych pomysłów była prekursorska. Teraz to standard, ale wtedy taki program, jak "Czas dla prezydenta", w którym Bogdan Zdrojewski rozmawiał z mieszkańcami, to była rewolucja. Wraz z "Czasem dla Dolnego Śląska" nie zszedł z anteny aż do końca - tłumaczy Turowski. - Wymyśliliśmy też własne badania oglądalności, jakich nie robił nikt na świecie. Powiedzieliśmy widzom, że jeżeli w nocy w każdym bloku i kamienicy widzianym z Poltegoru na nasz znak nie zapali się światło w co najmniej dziesięciu oknach, przestajemy nadawać. Pięknie to wyglądało. Niestety, za którymś razem nasi kreatywni widzowie - studenci z akademika Akademii Ekonomicznej - włączyli światła w pokojach tak, że ułożyły się w wielkie trzyliterowe słowo… no, to nieładne, z błędem ortograficznym. I musieliśmy przestać, by nie gorszyć widzów. Ale to, że komuś się chciało w nocy biegać po pokojach i zapalać światła, świadczyło o wielkiej radości i chęci interakcji z ulubioną telewizją - śmieje się Turowski.

Jak Wrocław ratowali

13 lipca 1997. Powódź tysiąclecia zaczyna zalewać Wrocław. Paradoksalnie tak zaczęły się dni chwały TeDe.
- Byłam na wizji. Kiedy zorientowaliśmy się, że to nie przelewki, o których się dotąd mówiło, z Rafałem Wojdą i wydawcą Adamem Stefanikiem pomyśleliśmy, że warto to widzom relacjonować na bieżąco - opowiada Agata Ały-kow, która do Echa trafiła na początku lat 90. Przeszła casting na dziennikarkę, a dostała… program muzyczny "Echo Trip", który prowadziła wraz z Romkiem Regą. Program zaczynał o godz. 22 i trwał dwie, trzy godziny. Kiedyś prowadzący wyjątkowo dobrze się bawili, a że antena była wolna, spontanicznie pociągnęli go "nieco dłużej". Do 7 rano. Widzowie byli zachwyceni.
Po powstaniu TeDe Agata pracowała już tylko w informacjach, czyli w programie "iTD". Gdy zaczęła się powódź, zdecydowali się, że informacje o niej będą przekazywać 24 godziny na dobę. Nie spodziewali się, że oglądalność wzrośnie im chyba do 100 procent, a wkrótce siedziba i antena telewizji staną się siedzibą sztabu przeciwpowodziowego i przeniosą się do nich prezydent Zdrojewski, wojewoda Zaleski, strażacy, policjanci i za ich pośrednictwem będą koordynować akcją ratowania Wrocławia.
- Kiedyś wpadł rzecznik policji z całą ekipą w moro i kaskach i pytali mnie, co mają robić - śmieje się Ałykow. Reporterzy TeDe, a zwłaszcza ekipa techniczna zamieszkali w telewizji. Widzowie traktowali ich jak bohaterów - jedna pani dostarczała owoce z działki, inny pan przywoził gorącą zupę, a pizzeria Pan Smak dowoziła pizzę. TeDe na kilka dni przyjęło do siebie zalaną redakcję "Słowa Polskiego". - To było niezwykłe przeżycie, ale po dwóch tygodniach filmowania nieszczęść byłem wycieńczony psychicznie i fizycznie - wspomina Rakowski. Ale czterogodzinne "Kroniki powodzi", które zmontowano z setek godzin materiałów i wydano na wideo, do dziś są bestsellerowym dokumentem epoki.

Andrzej z Agatą nie zapomną też Kongresu Eucharystycznego i transmisji mszy papieskiej. - Ze swoimi skromniutkimi środkami technicznymi daliśmy radę. Fakt, mieliśmy szczęście, że najważniejsze rzeczy rozgrywały się pod naszymi oknami - opowiada Agata Ałykow. - Ale wpadł do nas BOR i w ogóle zabronił się do tych okien zbliżać. Na szczęście wynegocjowaliśmy postawienie tam kamery z operatorem.

Zresztą operator Andrzej Rakowski stał się niemal gospodarzem kongresu. - Przyjechaliśmy na zdjęcia do urzędu wojewódzkiego. Przyjechali też kardynałowie. I szedł biskup Janiak, z którym zrobiliśmy dziesiątki materiałów. Podszedł, by się przywitać. Kardynałowie z całego świata, którzy szli za nim, pomyśleli widać, że ten dziwny facet w koszulce reklamującej piwo i słomianych spodniach to szycha. Piętnaście minut witałem się ze wszystkimi, pewnie i z kardynałem Ratzingerem - śmieje się Andrzej.

Czy jest jeszcze miejsce dla Te De? Czytajcie więcej na kolejnej stronie...

Telewizja dla ludzi
- TeDe było telewizją, w której widz był najważniejszy i widział, że chętniej zajmujemy się pękniętą rura niż globalnym ociepleniem - podkreślają Agata Ałykow, Andrzej Rakowski i Leszek Turowski. Ten ostatni przyznaje, że dlatego niełatwo żyło się im w takich symbiozach, jak ta w ostatnich latach z TV4.

- Widz był przyzwyczajony, że tam jest świat brazylijskich i amerykańskich seriali. I jeśli nagle po Pameli Anderson wyskakiwał mu na ekranie nasz sympatyczny, młody dziennikarz Tomasz Pajączek albo gadające głowy opowiadały o problemach Dolnego Śląska, to go denerwowaliśmy - przyznaje Turowski. - Co nie znaczy, że już nie ma miejsca dla lokalnej telewizji, za którą wielu widzów tęskni. Jeszcze coś wymyślimy…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska