Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmarł, bo przez 18 minut nie było prądu

Małgorzata Moczulska
Od niedawna w dzierżoniowskim szpitalu działa nowy agregat prądu
Od niedawna w dzierżoniowskim szpitalu działa nowy agregat prądu Dariusz Gdesz
W szpitalu w Dzierżoniowie musiało dojść do tragedii, by okazało się, że ważny sprzęt jest niesprawny.

Gdyby w szpitalu w Dzierżoniowie awaryjne zasilanie prądem sali operacyjnej było sprawne, być może pacjent, którego operowano, kiedy w szpitalu zgasło światło, przeżyłby zabieg. Lekarze nie musieliby go wtedy reanimować, świecąc sobie w ciemnościach telefonami komórkowymi. Tak uznali prokuratorzy i Zbigniew Grubka, były dyrektor szpitala, usłyszał zarzuty niedopełnienia obowiązków i narażenia pacjenta na utratę życia.

Chodzi o 74-letniego Bronisława Zuba z Piławy Górnej. Mężczyzna w lipcu 2006 r. uderzył się w głowę. Wrócił do domu zakrwawiony. Chwilę później stracił przytomność. Pogotowie zawiozło go do szpitala w Dzierżoniowie. Tam okazało się, że ma popękaną czaszkę. Dlatego lekarze kazali go przewieźć na oddział neurochirurgiczny w Wałbrzychu.

Stamtąd chorego odesłano z powrotem, z zaleceniem "leczenia zachowawczego". Kiedy stan pana Bronisława się pogorszył, lekarze zdecydowali się na operację. Około godz. 22.30, gdy ta już trwała, nagle w całym szpitalu zrobiło się ciemno. Nie działały też telefony. Zasilania nie było dokładnie przez 18 minut. W tym czasie zespół operacyjny reanimował chorego. Niestety, ten zmarł w ciemnościach.

- Nigdy nie dowiemy się, czy gdyby nie zabrakło prądu, ojciec by żył. Lekarze robili przecież, co mogli, by go uratować - mówi Jerzy Zub, syn zmarłego.
Zwłaszcza że śledztwo pokazało również, że pacjent z tak ciężkim urazem głowy powinien być operowany w placówce specjalistycznej. Taką jest szpital w Wałbrzychu. Dlatego tamtejszy neurochirurg, który zdecydował o odesłaniu mężczyzny z powrotem, również usłyszał zarzut narażenia go na utratę życia.

Ówczesny dyrektor szpitala Zbigniew Grubka, który dziś jest komendantem Straży Miejskiej w Bielawie, nie poczuwa się do odpowiedzialności.
- Czuję się jak kozioł ofiarny. Nie wiedziałem, że zasilanie awaryjne jest niesprawne, a poza tym to problem wielu placówek. Znam szpitale, które w ogóle nie mają sprawnych agregatów prądu - tłumaczy.
Czy tak naprawdę jest, nie sprawdzano. Narodowy Fundusz Zdrowia, jak mówią jego urzędnicy, nie jest od tego.
- Zajmujemy się stroną medyczną - mówi Joanna Mierzwińska z dolnośląskiego NFZ.

Do kontroli uprawniony jest np. sanepid. Jednak, mimo że sprawa była głośna, i tu nic nie zrobiono.
- Taka masowa kontrola nie miałaby sensu - tłumaczy Magdalena Mieczkowska z Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej we Wrocławiu. - Sprawdzamy, czy szpitale mają wymagane zabezpieczenia, przeglądamy dokumentacje i atesty. Jednak to, czy w praktyce awaryjne zasilanie zadziała, to już odpowiedzialność dyrektorów - dodaje.

I dlatego w szpitalu Dzierżoniowie od dwóch tygodni jest nowy agregat, który włącza się od razu i automatycznie. Kosztował blisko sto tys. zł.
- Dzięki temu pacjenci są bezpieczni, bo nigdy już nie dojdzie u nas do sytuacji, że w szpitalu zrobi się nagle ciemno - zapewnia Dariusz Brzeziński, obecny dyrektor placówki.

Szef odpowiada

Roman Szełemej, pełnomocnik Zarządu Województwa Dolnośląskiego ds. medycznych i dyrektor wałbrzyskich szpitali

Według przepisów, dyrektor szpitala musi zapewnić dostawy mediów, w tym także prądu. W przypadku energii jest też mowa o konieczności awaryjnego zasilania. To na dyrektorze spoczywa więc obowiązek i odpowiedzialność, by dodatkowe zasilanie było. Niestety, wciąż zdarza się tak, co dotyczy zwłaszcza szpitali w starych budynkach, że awaryjne zasilanie nie zawsze działa jak trzeba, a agregat jest wydatkiem, który na zakup czeka, bo są pilniejsze. Dyrektor borykając się z problemami finansowymi musi wybierać czy kupić za 100 tys. zł nowoczesny agregat czy też inne urządzenia do ratowania życia. Wybiera to drugie. Prościej jest w szpitalach nowych. Tam te kwestie zabezpieczane są już w fazie odbiorów technicznych i kompleksowego zakupu sprzętu.

Bez prądu

W październiku 2008 r. prądu zabrakło w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym nr 4 w Łodzi. Agregat był zepsuty od kilkunastu dni. Awarię prądu mogła mogła przypłacić również życiem pacjentka oddziału ginekologiczno-położniczego Szpitala Miejskiego w Piekarach Śl. W listopadzie ub. roku światło zgasło tuż przed rozpoczęciem cesarskiego cięcia. Lekarze obawiali się, że może dojść do pęknięcia macicy. Na szczęście pacjentka przeżyła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska