Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojciec Grande nie żyje. Wrocławski zakonnik leczył ciała i dusze

Katarzyna Kaczorowska, Tadeusz Woźniak
Tomasz Gola/Polskapresse
We wtorek zmarł ojciec Jan Grande, wrocławski bonifratr, który przez lata służył swoją wiedzą i wsparciem tysiącom potrzebujących ludzi.

Pod drzwiami jego gabinetu w klasztorze bonifratrów we Wrocławiu zawsze czekała kolejka ludzi. Chorych, ale też ciekawych słynnego zakonnika i jego porad zdrowotnych, przepisów kulinarnych i tego, co sądził o współczesnym życiu i jego szalonym tempie. Był orędownikiem powrotu do tradycji, dbałości o rodzinę. Pamiętam, jak w czasie jednego z wywiadów, narzekał, że współczesne Polki nie rozumieją i nie doceniają znaczenia wspólnych posiłków, ważnych i dla zdrowia, i dla budowy więzi rodzinnych. Był przeciwnikiem półproduktów i gotowego jedzenia ze sklepu. W głowie mu sie nie mieściło, że tak wiele gospodyń kupuje dzisiaj pierogi, zamiast robić je samemu. I był gorącym orędownikiem... jajek, jeszcze zanim świat nauki przyznał, że oskarżanie ich o wszelkie zło, miażdżycę i wywoływanie zawałów jest oględnie mówiąc, grubą przesadą. Ojciec Grande twierdził, że natura nie wymyśliła niczego lepszego od jajka. - jak może być złe, jeśli jest samym życiem - pytał retorycznie.

We wtorek, 9 kwietnia ojciec Jan Grande, prywatnie Jerzy Majewski, zmarł przed drzwiami swojego mieszkania w Rzepinie. Przez lata posługiwał w klasztorach we Wrocławiu i Legnicy. I przez te lata pomógł tysiącom ludzi pielgrzymujących do niego po pomoc z całej Polski.

Za poradami Ojca Jana stał Jego trudny życiorys - wojenne dzieciństwo spędzone na Syberii, przywiezione stamtąd choroby, nędza lat powojennych na ziemiach odzyskanych, wielomiesięczne pobyty w szpitalach ratujące nadszarpnięte zdrowie, ciężka praca w ośrodkach pomocy społecznej i służby zdrowia na głuchej prowincji, wreszcie kilkadziesiąt lat poświęconych chorym w murach klasztornych. Garnęli się do Niego zwłaszcza ci, którym medycyna konwencjonalna niewiele już oferowała. Zakonnik nikomu nie obiecywał, że go uzdrowi, zastrzegał, że nie jest dyplomowanym lekarzem, obiecywał natomiast wzmocnienie organizmu, uruchomienie jego sił żywotnych i pokładów energii, które skutecznie wspierają proces leczenia. Każdy chory był dla Ojca Jana indywidualnym przypadkiem, odrębnym światem.

Ojciec Jan Grande, człowiek z kresowymi genami, tradycję miał we krwi, a do tego rewelacyjny zmysł psychologicznej i obyczajowej obserwacji oraz świetną pamięć. Przechowywał w niej jak w przepastnej szafie wszystko to, co dawne, sprawdzone przez pokolenia i służące ludzkiemu zdrowiu. Był samoukiem. Jego "uniwersytety" to stepy nad Irtyszem, powojenne polskie zdziczałe pogranicze zachodnie, praktykowanie modlitwy i ziołolecznictwa w klasztorze, no i rzeczywistość zsowietyzowanej PRL.

Jak niegdyś franciszkanin o. Andrzej Klimuszko, tak i bonifrater Jan Grande stał się niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie poradnictwa zdrowotnego, żywieniowego i ziołolecznictwa.

Dziennikarska przygoda z Ojcem Janem zaczęła się na początku lat 90. minionego wieku. Krążyły wówczas po kraju odbitki kserograficzne unikatowego wykładu na temat żywienia i pielęgnowania ludzkiego organizmu, jaki o. Jan Grande wygłosił w Łodzi. Jedna z kopii dostała się w nasze ręce. Opublikowana w parafialnym miesięczniku "Zacheusz", piśmie parafii Podwyższenia Krzyża Św. w Gdyni Witominie, następnie w "Wieczorze Wybrzeża", budziła ogromne zainteresowanie Czytelników. Odszukaliśmy jej autora we Wrocławiu, w klasztorze Bonifratrów i tak zaczęły się liczne sesje nagraniowe, których efekty w formie wywiadów ukazywały się najpierw w "Wieczorze Wybrzeża", a po jego likwidacji w "Dzienniku Bałtyckim". Po pewnym czasie złożyły się one na całość książkową. Pierwszy tomik "Ojca Grande przepisy na zdrowe życie" ukazał się staraniem wydawnictwa Prasa Bałtycka w 1995 r., po nim ujrzały światło dzienne tomy drugi i trzeci. Porady nie mogły też nie ukazać się w "Gazecie Wrocławskiej" - wszak to we Wrocławiu ojciec Grande spotykał się z ludźmi.

Zainteresowanie Czytelników było ogromne, łączny nakład licznych wznowień wyniósł do dnia dzisiejszego ponad 900 tys. egzemplarzy. "Te książki rosną jak dobrze wypieczone bułki drożdżowe" - powiedział kiedyś ze zdziwieniem o. Jan Grande.

Wszystkie trzy tomy zyskały popularność za granicą, gdzie niestety, z pominięciem praw autorskich, były po piracku wydane. Ojca Jana zasypywały listy od Polonusów z USA, Kanady, Australii, Alaski… Nasza współpraca i znajomość z o. Janem Grande przekształciła się z czasem w prawdziwą przyjaźń. Wielki był to dla nas - dziennikarzy - zaszczyt.

Ogromnym smutkiem napełniła nas wiadomość o śmierci Ojca Jana. Mimo Jego wieku była dla nas wielkim zaskoczeniem, bo rozmawialiśmy z Nim telefonicznie kilka dni wcześniej i Ojciec Jan przyznawał, że po niedawnej chorobie czuje się lepiej i z nadzieją myśli o kolejnej wizycie w szpitalu, jaką zalecali Mu lekarze dla poprawy stanu serca. Jak zwykle sympatycznie żartował, dopytywał się o nasze zdrowie, przekazał kilka cennych rad związanych z domowym kurowaniem się z wiosennego przeziębienia. Przez myśl nam nie przeszło, że to nasza ostatnia rozmowa, że już nie zobaczymy się latem w Rzepinie - jak planowaliśmy - nawiązując do tradycji naszych spotkań…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska