Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W życiu jak w filmie "Układ zamknięty". Jesteś winny. Nawet gdy dowodów brak

Małgorzata Moczulska
fot. materiały dystrybutora filmu "Układ zamknięty"
"Jutro mogą przyjść po ciebie" - to nie tylko chwytliwe hasło reklamujące najnowszy film Ryszarda Bugajskiego "Układ zamknięty", ale też szokująca rzeczywistość. Pokazują to historie dolnośląskich biznesmenów, którym złe decyzje prokuratorów zrujnowały życie. O słowo "niewinny" musieli walczyć długie lata.

Kilka minut po godzinie 6, do domów trzech młodych przedsiębiorców wkraczają agenci CBŚ i uzbrojeni antyterroryści. Wygląda to jak obława na groźnych gangsterów. Mężczyźni są przerażeni, z niedowierzaniem słuchają zarzutów: działalność w zorganizowanej grupie przestępczej i pranie brudnych pieniędzy.

I choć to krótki opis kilku scen z najnowszego filmu Ryszarda Bugajskiego "Układ zamknięty", to Markowi Kubali z Wałbrzycha przypomina do złudzenia jego przeszłość. - Nigdy nie zapomnę tego dnia. Był 13 grudnia 2000 roku, godzina 6 rano. Mój dom otoczyło 80 antyterrorystów. Wokół zatrzymywały się samochody, przerażeni sąsiedzi stali w oknach. Prawdziwa demonstracja siły. Wyciągnięto mnie z łóżka, na sygnale zawieziono do Kłodzka. Spędziłem w areszcie miesiąc. W tym czasie prokurator organizował konferencje prasowe, na których przedstawiała mnie jako przemytnika samochodów - opowiada Kubala, który w 2000 roku miał jeden z najprężniej rozwijających się w Polsce autoryzowanych salonów Seata. Rocznie sprzedawał nawet 300 aut.

Przeczytaj: Miejsce kobiety jest w kuchni, przy garach. Co Ty na to?

Został oskarżony o to, że oszukał Skarb Państwa na 450 tys. zł. Nie przyznał się. Próbował się bronić i podważać absurdalne jego zdaniem zarzuty. Na nic. Według prokuratury współdziałał z rzeczoznawcą, który zaniżał wartość sprowadzanych z USA i Kanady samochodów. W efekcie miał płacić niższe opłaty celne, a samochody sprzedawać w komisach już po normalnej cenie. - Kiedy alarmowałem, że wycenę robił dla sądu pracownik straży granicznej, a mógł to zrobić tylko urząd celny, sędzia nie widział problemu. Oni mogli wszystko, ja - nic. To cud, że się nie poddałem, że miałem siłę walczyć - mówi.

Proces trwał 8 lat. Od zarzutów karnych sąd prawomocnie go uniewinnił, a sprawy skarbowe się przedawniły. - Straciłem majątek, wiarygodność i dobre imię - mówi Kubala. Straty wycenił na 40 mln zł. Takiej kwoty żąda od Skarbu Państwa. Większość tej sumy to należności dla banków. Kiedy rozpętała się sprawa, stracił salon, a umowy kredytowe rozwiązywano. Nie miał z czego spłacać długów. Proces odszkodowawczy toczy się od 2011 roku. Niedawno zaczął się od nowa, bo sędzia, który był w składzie orzekającym, stracił immunitet za jazdę po pijanemu i został zawieszony w pełnieniu obowiązków. Sprawę będzie rozpatrywał nowy skład sędziowski. - To jest Polska właśnie. Sędzia popełnił przestępstwo, a po tyłku dostaje kto? Szary obywatel - denerwuje się wałbrzyszanin.

Zabrali mi część życia...
Aż 12 lat o oczyszczenie z fałszywych zarzutów walczył Ryszard Długosz z Lubina. - Żyję i z tego cieszę się najbardziej - mówi 47-letni były sprzedawca luksusowych samochodów, któremu błędne decyzje prokuratorów zabrały niemal jedną czwartą życia. - Straciłem zdrowie, mnóstwo pieniędzy i najlepsze lata. Cudem ocaliłem rodzinę. Żona omal nie umarła, dzieci zapłaciły bardzo wysoką cenę - dodaje. Wszystko przez fałszywe zeznania. Był koniec 2000 roku, gdy Ryszard Długosz, wówczas kierownik sprzedaży w Auto-Salonie Świtoń - Paczkowski w Lubinie został aresztowany. Długo nie wiedział, za co trafił za kratki. Dopiero po jakimś czasie dowiedział się, że prokuratura z Poznania postawiła mu absurdalne zarzuty.

Po kilku latach odkrył, że głównym dowodem przeciwko niemu były zeznania jego pracodawców. Obciążyli go prawdopodobnie po to, by chronić siebie. Jako właściciele salonu podali - co potwierdzają m.in. policyjne dokumenty - nieprawdziwy zakres obowiązków Długosza. Henryk Paczkowski zeznał, że to on powinien weryfikować dokumenty składane przez klientów.
Tymczasem w umowie było coś zupełnie innego. - Sąd Rejonowy w Lublinie, który jako trzeci uniewinnił mnie, w uzasadnieniu wyroku stwierdził, że zeznania moich pracodawców były tylko częściowo wiarygodne - podkreśla Ryszard Długosz.

Gdy odkrył nieprawdę, zawiadomił prokuraturę, ale postępowanie dotyczące fałszywych zeznań trwało tak długo, aż zarzuty się przedawniły. - Czy to przypadek? Na pewno nie - mówi lubinianin. Nie ma wątpliwości, że śledczy grali na zwłokę. Dziś, gdy zarówno dwa sądy we Wrocławiu w 2011 roku, jak i sąd w Lublinie pod koniec 2012 roku, potwierdziły jego niewinność, Ryszard Długosz zamierza walczyć o prawdę i o sprawiedliwość. - Chcę, by osoby, które wyrządziły mi tę szkodę, poniosły konsekwencje za swoje postępowanie. Ani moi pracodawcy, ani prokurator nie powiedzieli nawet "przepraszam" - podkreśla.

Jerzy Książek jest prezesem stowarzyszenia Niepokonani 2012, które skupia przedsiębiorców niesłusznie oskarżonych o oszustwa, korupcje i wyłudzenia. Jak mówi, każdy członek stowarzyszenia to historia na wstrząsający film o tym, że można pójść do więzienia za niewinność. Można być oskarżonym, mimo że nie ma dowodów winy i stracić wszystko: majątek, rodzinę, dobre imię.

Niepokonani walczą
- Wszyscy padliśmy ofiarą szokującej wręcz samowoli i niekompetencji organów ścigania, sądów i urzędników. Chcemy o tym głośno mówić, jednym głosem, pomagać tym, którzy wciąż jeszcze walczą i - co równie ważne - przedstawić najważniejszym organom w państwie postulaty naprawy tej sytuacji, zmiany złego prawa - tłumaczy.
Jego firma sprowadzała do Polski czeskie cygara. Świetnie prosperowała, zdobyła zaufanie Czechów. Nagle w styczniu 2010 roku transport zbadali celnicy z Bielska-Białej i zaczęli powątpiewać, czy to prawdziwe cygara. Próbki towaru wysyłali do Laboratorium Celnego w Białymstoku. Tam biegli stwierdzili, że wałki tytoniowe próbek nie są charakterystyczne dla cygar i że w związku z tym nie jest to cygaro, tylko tytoń do palenia. Jerzemu Książkowi kazano zapłacić domiar akcyzowy w wysokości 13 mln zł. Firma upadła, a przedsiębiorca rozpoczął walkę o odszkodowanie. Pierwszą rundę wygrał. Sąd Administracyjny uchylił wszystkie decyzje organów celnych. Stwierdził, że celnicy przy ocenie sprawy skupili się tylko na opinii własnego laboratorium, a pominęli dokumenty przedstawione przez firmę czeską i Dyrekcję Generalną Ceł w Pradze, które jednoznacznie stwierdziły, że towar sprzedawany do Polski to cygara.
- Mamy nadzieję, że będziemy wsparciem dla przedsiębiorców, którzy często sami latami muszą walczyć o godność. To trudno udźwignąć samemu - dodaje.

Nie dożył finału sprawy
Wiedział coś o tym Janusz Podbielski, przedsiębiorca ze Świdnicy, który nie dożył finału swojej prawie 20-letniej walki z urzędnikami i sądem. Jedyną satysfakcją były dwa korzystne dla niego wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Pierwszy mówił, że polski sąd działał przewlekle, drugi, że państwo polskie zamknęło mu drogę do dochodzenia swoich praw zbyt wysoką opłatą sądową w procesie cywilnym.

Zobacz też: Fani Gwiezdnych Wojen spotkali się we Wrocławiu (ZDJĘCIA)

Jego problemy zaczęły się od umowy cywilnej, którą w 1991 roku podpisał ze świdnickim urzędem miejskim. Podbielski miał zatrudniającą ponad 70 osób firmę zajmującą się remontem i budową dróg. Urząd zlecił mu dużą inwestycję. Ale z powodu inflacji ( ta wynosiła wtedy ponad 40 proc. ) zwiększyły się jej koszty. Zmieniły się też samorządowe władze. Nowy zarząd miasta nie zapłacił mu miliona zł, mimo aneksu do umowy i zapisu, że powinien to zrobić. Przedsiębiorca poszedł do sądu. Rozpoczął się koszmar. Sąd I instancji stwierdził, że nie ma racji i unieważnił jego umowę z miastem. Podbielski się nie poddał i odwołał od wyroku. Kolejny sąd utrzymał go w mocy. Sprawa trafiła w końcu do Sądu Najwyższego, który uznał wyroki sądów niższych instancji za wydane z rażącym naruszeniem prawa. Proces rozpoczął się od początku. Trwał latami.
W tym czasie przedsiębiorca stracił firmę. Kiedy nie otrzymał miliona zł od miasta, przestał płacić należności skarbowe i zusowskie oraz raty za maszyny. W efekcie jego firmę komornicy zlicytowali za grosze. Zmarł dwa lata temu w trakcie sprawy o odszkodowanie...

To nie tylko film, a życie
Film "Układ zamknięty" promuje piosenka napisana przez Kazika Staszewskiego. Artysta śpiewa: "Czy wiesz, na co nam przyszło? Żeby winę taką waszą wymyśleć? To jest jakaś ponura farsa. To jest moja propozycja. Poniesiesz karę, nawet jak się nie przyznasz...".

Członkowie stowarzyszenia Niepokonani znają ten utwór i komentują go krótko: "Życie...".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska