Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie są gangsterzy z tamtych lat?

Mariusz Junik
Ryży. Do końca kary zostały jeszcze cztery  lata odsiadki
Ryży. Do końca kary zostały jeszcze cztery lata odsiadki Marcin Oliva Soto
Carrington ubezwłasnowolniony, Lelek i Ryży siedzą za kratkami, Jakubek wygrał proces w Trybunale Sprawiedliwości, a Gruby Janek i Azja wrócili do domów. Piszemy o tym, jak przez ostatnie 10 lat potoczyły się losy zgorzelecko-jeleniogórskich gangsterów i co dziś robią.

"No" i "nie" - to jedyne słowa, które dziś wypowiada Zbigniew M. ps. Carrington. Po rowerowym wypadku sprzed pięciu lat nie może mówić. Z tego powodu nie stanął przed sądem i uniknął kary. Mieszka w Zgorzelcu z matką, która jest teraz jego prawnym opiekunem. Z powodu ciężkiej choroby Zbigniew M. został sądownie ubezwłasnowolniony.

A jeszcze 10 lat temu Carrington nazywany był Królem Przemytu. Miał kilkudziesięciu ludzi gotowych zrobić dla niego wszystko. Opanował zachodnią granicę - to było jego terytorium przynoszące milionowe zyski. Prokuratura ustaliła, że zorganizował co najmniej 80 transportów spirytusu, który przemycał z Francji i Włoch do Polski (nielegalnie wjechały do naszego kraju dwa miliony litrów). Na każdym transporcie jego grupa zarabiała kilkaset tysięcy złotych (Urząd Kontroli Skarbowej wyliczył straty Skarbu Państwa na 155 mln zł).

Po kilku miesiącach niczym niezakłócanej, niezwykle dochodowej kontrabandy zaczęła się najkrwawsza wojna w historii polskich gangów.
W 1998 roku zginęło 12 osób, jedna zaginęła bez śladu, a kilka kolejnych zostało rannych. Walczyli dawni wspólnicy od przemytu - Carrington i Lelek, bo... się pokłócili i każdy chciał mieć dla siebie jak najwięcej. Dziś kilku uczestników tej wojny jest już na wolności, a kilku kolejnych może wyjść lada dzień zza krat.

Carrington
Od niego wszystko się zaczęło. Mieszkał spokojnie w Zawidowie, gdzie prowadził firmę transportową. W połowie lat 90. niezwykle opłacalny zaczął być przemyt papierosów do Niemiec i spirytusu z zachodniej Europy do Polski. Tym pierwszym procederem, na dużą skalę, zajmował się Jacek B. ps. Lelek.

Spirytus stał się domeną Carringtona. Szczególnie od momentu, kiedy powstał nowy kanał przemytniczy przez budowany most graniczny w Sękowicach. Most wyszukał Dariusz P. ps. Płomyk, który był człowiekiem Lelka. Płomyk i Lelek weszli do spółki z Carringtonem, który zaczął organizować przemyt spirytusu na szeroką skalę. Jego ludzie przekupili strażników granicznych i stróżów pilnujących mostu.
Nocami tiry z beczkami pełnymi włoskiego i francuskiego spirytusu przejeżdżały przez most, skręcały w boczne drogi i znikały na leśnych ścieżkach. Przy świetle księżyca beczki przeładowywano z jednych ciężarówek na inne i dalej bezpiecznie rozjeżdżały się po Polsce: spirytus przejmowali umówieni odbiorcy i robili z niego fałszywą wódkę.

Każdy członek grupy Carringtona miał do spełnienia inne zadanie - jedni podsłuchiwali polskie, inni niemieckie służby graniczne i policję. Na wzgórzach stali obserwatorzy i natychmiast alarmowali, jeśli widzieli coś podejrzanego. Spirytusowe żniwa trwały rok - od jesieni 1997 do jesieni 1998 r. Skala kontrabandy była olbrzymia i jak to zwykle bywa, wspólnicy pokłócili się o pieniądze.

W lutym 1998 roku Płomyk przemycił tira na własną rękę. Kierowca bez doświadczenia w jeździe wąskim mostem uszkodził stojący obok dźwig. Straż graniczna zorientowała się, że coś nie gra i nocą wzmogła czujność przy moście. Tym samym szlak przemytniczy był na jakiś czas spalony. Carrington wyrzucił Płomyka z grupy i rozpoczęła się wojna dwóch gangów.

Krwawy serial
- Zabójstwa, strzelaniny, zamachy i porwania to była codzienność w 1998 roku - wspomina jeden z policjantów ówczesnej Komendy Wojewódzkiej Policji, który brał udział w kilku śledztwach dotyczących przestępczych porachunków. Jak przyznaje, nie były to łatwe sprawy, bowiem wydarzenia toczyły się tak szybko, że ustalone fakty stawały się nieaktualne.

Już w 1997 roku ktoś chciał wykluczyć Carringtona z przemytniczego biznesu. Dwa razy został ostrzelany, cudem nie odniósł większych obrażeń. Jednak prawdziwa jatka zaczęła się w marcu 1998 roku. Carrington nie bał się jej zacząć, bowiem miał poparcie gangsterów z Wołomina i Pruszkowa. Miał też kontakty z Gdańskiem i osławionym Nikosiem.
Zbigniew M. podejrzewał, że za wcześniejszymi zamachami stoi jego wspólnik Lelek, dlatego chciał wziąć szybki odwet. Najpierw na drodze pod Lubaniem ludzie wynajęci przez grupę Carringtona ostrzelali z karabinu maszynowego BMW, którym jechał Lelek ze swoim kierowcą-ochroniarzem. Kilka tygodni później zginął w Lubaniu, podczas konstruowania bomby domowej roboty, Marek W., jeden z żołnierzy Lelka. Wojna rozgorzała na dobre.

W maju na rogatkach Zgorzelca z przejeżdżającego mercedesa ostrzelano grupę ośmiu Białorusinów. Dwóch z nich zginęło, a trzech zostało rannych. Nie minęły echa tej strzelaniny, kiedy policja znalazła cztery trupy we wsi Modrzewie koło Wlenia. Byli to Płomyk i trzech innych ludzi Lelka.
- To była zbiorowa egzekucja. Zginęli z rąk nieznanych do dziś sprawców - wspominają jeleniogórscy policjanci.

Ofiary zostały zwabione do opuszczonych zabudowań na skraju wsi. Miało tam dojść do przekazania okupu za uwolnienie porwanego przez nich wcześniej Grzywy - człowieka Carringtona. Zamiast okupu przyjechali wynajęci zawodowi zabójcy. Grzywa został uwolniony i dziś prowadzi legalny interes w jednym z dolnośląskich miast.

Kolejny akt wojny gangów rozegrał się w lipcu 1998 roku w Jeleniej Górze pod hotelem Baron. Ostrzelano ludzi Lelka: Sebastiana K. ps. Ryży i dwóch jego ochroniarzy. Nikt wówczas nie zginął, jednak Ryży został ranny.

W odwecie ludzie Lelka zorganizowali kolejny zamach na Carringtona. Do kolejnej próby pozbawienia go życia doszło w sierpniu i była już staranniej przygotowana. Bombę podłożono na klatce schodowej bloku w Zawidowie, w którym mieszkał Carrington. Kiedy przechodził obok, ładunek został zdetonowany drogą radiową. Zbigniew M. został ranny i do dziś ma na twarzy ślady po odłamkach.
Ostatnim aktem krwawej jatki była egzekucja pięciu młodych mężczyzn na środku szosy. Na mało uczęszczanej drodze pomiędzy Bożkowicami a Leśną serią z karabinu maszynowego został ostrzelany ford sierra, którym jechało czterech młodych mężczyzn, mieszkańców Wlenia i okolic. Na miejscu zginął tylko kierowca. Pozostali pasażerowie byli wyciągani po kolei z auta i uśmiercani strzałami w tył głowy.
- Takiej masakry nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem - mówi oficer sekcji kryminalnej.

Wpadka na granicy
Nie wiadomo, jak długo trwałaby wyniszczająca wojna pomiędzy zwaśnionymi stronami, gdyby nie wrześniowa wpadka na granicy w Sękowicach. Sunące pod osłoną nocy ciężarówki Carringtona, wypełnione po brzegi spirytusem, zauważyli niemieccy pogranicznicy. Tym samym skończyło się eldorado, a policjanci szybko wyłapali wszystkich członków grupy. Akt oskarżenia objął aż 27 osób, w tym kilku strażników granicznych.

Przy takim obrocie sprawy Carrington przestraszył się i stwierdził, że lepiej będzie przeczekać ciężkie czasy za kratkami. Dlatego po wpadce od razu opowiedział śledczym o szczegółach przemytniczej działalności. Po kolei przyznawali się inni członkowie szajki. Dzięki temu wszyscy dostali niskie wyroki, a część nawet w zawieszeniu. Rozpoczęcie procesu Carringtona przeciągało się. Po dwóch latach wyszedł z więzienia za kaucją 200 tys. zł i ślad po nim zaginął.

O Zbigniewie M. zrobiło się głośno po roku, kiedy to doznał poważnych obrażeń podczas upadku na rowerze. Obrażenia były na tyle poważne, że stracił mowę i stał się inwalidą. Został ubezwłasnowolniony i jego proces już nigdy się nie odbędzie.

Lelek
Dziś Lelek, z którym Carrington tak zażarcie walczył, siedzi w jednej z cel więzienia w Wołowie. Odbywa tam karę 11 lat. Został skazany za kilka przestępstw, m.in. zlecenie zabójstwa Carringtona i napady. Miło wspomina czasy sprzed 10 lat, kiedy spokojnie mieszkał sobie w jednym z bloków na osiedlu Piast w Lubaniu i kontrolował przygraniczne interesy przemytnicze. Miał "błogosławieństwo" pruszkowskiej mafii i mógł swobodnie działać na terenie zachodniej Polski. Do czasu, aż nie wszedł w paradę Carringtonowi.
Jakubek
Jarosław J. ps. Jakubek jako jedyny został skazany na 15 lat więzienia za, jak to określił jeleniogórski sąd, "psychiczne pomocnictwo w zabójstwie" dwójki Białorusinów w Zgorzelcu. Śledczy doszli do wniosku, że egzekucji dokonali ludzie Lelka (ale nie Jakubek), którzy myśleli, że Białorusini zostali wynajęci przez Carringtona, aby ich zabić. Strzelać miał Płomyk i nieustalony sprawca.

Ostatecznie Płomyk nie zdążył stanąć przed sądem (zginął w Modrzewiach), a Jarosław J. został skazany na 15 lat więzienia tylko na podstawie poszlak. Dziś odbywa karę w zakładzie karnym we Wrocławiu. Za kratkami siedzi od 10 lat. Składał już trzy wnioski o przedterminowe, warunkowe zwolnienie, jednak sąd wszystkie odrzucał. Właśnie złożył kolejny.

- Nie zastrzeliłem tych ludzi. Zostałem wrobiony w tę sprawę. Obciążył mnie zeznaniami syn Grubego Janka, bo obiecano mu, że jego ojciec będzie w procesie łagodnie potraktowany - mówił nam Jarosław J., kiedy rozmawialiśmy z nim w areszcie.
Jak mówi, Lelka i Carringtona znał, jednak z nimi nie współpracował.
- Syn wygrał sprawę w Trybunale Sprawiedliwości w Strasburgu, który przyznał mu odszkodowanie - opowiada Jan J., ojciec Jarosława J.

Trybunał uznał, że Jarosław J. był zbyt długo przetrzymywany w areszcie bez prawomocnego wyroku. Dodatkowo przez 5 lat trzymany był w celi dla niebezpiecznych przestępców i tak był traktowany. Dostał 1000 euro odszkodowania. Otrzymałby więcej, jednak poniesione koszty musiałyby być udokumentowane rachunkami.

Gruby Janek
Jan M., ps. Gruby Janek, w lipcu 2007 roku został przedterminowo zwolniony z więzienia, gdzie trafił na 8 lat za udział w przemycie spirytusu. Uważany był za osobę nr 2 w grupie Carringtona. Gruby Janek w spisie Komendy Głównej Policji figurował jako rezydent Pruszkowa na Zgorzelec. Jednak on sam zawsze się od tego odżegnywał. Twierdził, że w Pruszkowie się tylko urodził i wychowywał. Dorosłe życie spędzał już w Zgorzelcu, gdzie wrócił i nadal mieszka.
Azja
Ryszard M., brat Carringtona, miał swoją grupę przemytniczą. Został za to skazany na 10 lat pozbawienia wolności, jednak pół roku temu został warunkowo zwolniony z więzienia. Wrócił do Zgorzelca.

Ryży
Sebastian K., ps. Ryży, odsiaduje karę w jeleniogórskim areszcie śledczym. Dostał wyrok 6 lat i 8 miesięcy za wymuszenia rozbójnicze, porwanie, nielegalne posiadanie broni i groźby karalne. Wcześniej miał trzy inne procesy: w Zgorzelcu, Lubaniu i Jeleniej Górze. Do dziś narzeka na zdrowie. Ma uszkodzone płuco po nieudanym zamachu na jego życie.

Pięciu organizatorów tego zamachu udało się osądzić dopiero po 8 latach od zdarzenia. Zostali skazani na kary od 4 do 15 lat więzienia. W czasie śledztwa wyszło na jaw, że oni stali również za zamachem na Lelka. Ryżemu do końca kary zostały jeszcze 4 lata odsiadki.

Łopata
Janusz J., ps. Łopata, z grupy Ryżego jest na wolności. Dostał 4 i pół roku więzienia, jednak został przedterminowo zwolniony.

Valerian K.
Valerian K. - Koreańczyk z ukraińskim paszportem - pojawił się w wojnie gangów dopiero w połowie 1998 r. Śledczym nie udało się do końca ustalić jego roli, chociaż został najsurowiej potraktowany. Miał był zabójcą na zlecenie. Oskarżono go o udział w jednym z zamachów na Carringtona, a także o zastrzelenie pięciu młodych mężczyzn na drodze koło Leśnej. Za ten drugi czyn sąd skazał go na dożywocie, chociaż jego proces, podobnie jak proces Jakubka, był poszlakowy. Valerian K. siedzi w zakładzie karnym w Wołowie. O przedterminowe zwolnienie będzie mógł się starać dopiero w 2035 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska