Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poczta Polska fałszowała podpisy. Ale winnych brak

Michał Chęciński
Zdjęcie ilustracyjne.
Zdjęcie ilustracyjne. fot. Piotr Kamionka/Polskapresse
Poczta Polska zawarła ugodę z Władysławem Juźwiakiem i zdecydowała się wypłacić byłemu listonoszowi kilkanaście tysięcy złotych odszkodowania. Chodziło o nadgodziny, za które przez pięć lat poczta Juźwiakowi nie płaciła. W trakcie postępowania karnego grafolog wykazał, że podpisy na listach z godzinami pracy były fałszowane. Nikt jednak nie poniósł za to konsekwencji.

Władysław Juźwiak przez 25 lat pracował w urzędzie pocztowym w Złotoryi. Za swoją pracę niejednokrotnie otrzymywał nagrody finansowe. Dlaczego zdecydował się odejść? - Praca była ciężka. Zaczynałem o 8, kończyłem zazwyczaj o 18, czasem o 20. Na listach zapisywałem rzeczywisty czas pracy. Przez lata nadgodziny nie były uwzględniane i dostawałem wypłaty, jakbym pracował tylko 8 godzin dziennie - mówi były listonosz.

Twierdzi, że kierownictwo otwarcie zabraniało wpisywania na listach nadgodziny. Juźwiak widział, że wypłaty się nie zgadzają. Jednak gdy jego kolega też zaczął wpisywać na listę więcej niż 8 godzin, kierownictwo pouczyło go, by tego nie robił, niezależnie od tego, ile faktycznie pracował. - Na początku zagryzłem zęby i pracowałem, ale w końcu nie wytrzymałem i postanowiłem szukać sprawiedliwości w sądzie. Na mój wniosek pokazano mi dokumenty, które normalnie nie są dostępne. Zobaczyłem wtedy, że ktoś fałszował moje podpisy, z których wynikało, że zawsze pracowałem do 16! - opowiada mężczyzna.

Znaleźli się mieszkańcy Złotoryi, którzy przed sądem potwierdzili, że listonosz pracował więcej niż 8 godzin dziennie. - Nic się jednak nie zmieniło. Od tamtego czasu do dzisiaj odeszło z poczty 12 osób - dodaje Juźwiak. Inni byli pracownicy potwierdzają, że w praktyce na poczcie nadgodziny nie istnieją. Pan Dariusz, który prosi o anonimowość, również pracował po godzinach. - Przez jakiś czas wpisywałem na listy nadgodziny, ale i tak zawsze ktoś je zmieniał. Doszedłem do wniosku, że nie ma to sensu i odszedłem z poczty - twierdzi były pracownik.

Grzegorz Żurawski, również były pocztowiec, opowiedział nam, że listonosze wychodzili w rejon około południa, ponieważ wcześniej trzeba było rozplanować przesyłki. - Niektórzy mieli rejony po 50 km, więc nie ma możliwości, by roznieśli wszystko w cztery godziny. Przez krótki czas wpisywałem na listy nadgodziny. Pojawiły się naciski, by tego nie robić. Zależało mi na pracy, więc dałem sobie spokój - mówi Żurawski.

Lucyna Zmaczyńska, kolejna była pracownica, potwierdza, że o nadgodzinach nie było mowy. - Często nawet nie pozwalano mi wykorzystać całej 30-minutowej przerwy. Zdarzało się, że w jej trakcie korzystałam z toalety, a ktoś z kierownictwa otwierał mi drzwi kabiny i kazał wracać do pracy - opowiada Zmaczyńska.

Żaden z byłych pracowników, poza Juźwiakiem, nie zdecydował się wystąpić na drogę sądową przeciwko poczcie. Co na to naczelnik poczty Krystyna Zagaj? W rozmowie telefonicznej stwierdziła, że nie widzi problemu, gdyż nikt nie udowodnił jej winy. Fałszowania podpisów nie chciała jednak komentować.

Grzegorz Warchoł z biura prasowego Poczty Polskiej powiedział nam, że wszelkie odstępstwa od wymagań regulaminowych i prawnych wiążą się z konsekwencjami służbowymi. Nie udzielił jednak odpowiedzi na pytanie, czy w tym przypadku ktoś poniósł takie konsekwencje. Od pracowników wiemy, że nawet nie szukano winnego.

Prokuratura w Złotoryi prowadzi dochodzenie w sprawie fałszowania dokumentów i poświadczenia fałszywych zeznań w sprawie Juźwiaka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska