Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dutkiewicz: Nie mam zamiaru oddawać marszałkowi 50 milionów (ROZMOWA)

Arkadiusz Franas
Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia
Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia fot. Michał Pawlik
Skąd się wziął bałagan z wrocławskimi śmieciami i dlaczego prezydent nigdy nie zdecydował się na budowę spalarni? Co w stolicy Dolnego Śląska będzie zrobione za unijne pieniądze i jak magistrat ocenia negocjacje marszałka z rządem? O negocjacjach z Zygmuntem Solorzem w sprawie Śląska Wrocław i jaki wpływ na nie mają katarskie linie lotnicze? Ile nas będzie kosztowało uczynienie z Wrocławia Europejskiej Stolicy Kultury i na jakie atrakcje możemy liczyć? Jak co miesiąc, o najważniejsze wydarzenia w stolicy Dolnego Śląska spierają się prezydent Rafał Dutkiewicz i Arkadiusz Franas, redaktor naczelny "Polski-Gazety Wrocławskiej".

Dlaczego mamy taki bałagan ze śmieciami? Wrocławianie są przekonani, że urzędnicy zajęli się tym problemem w ostatniej chwili, choć było kilka lat na przygotowanie się do zmian.
Ma Pan rację. O tym, że trzeba będzie wprowadzić nowy system gospodarki odpadami, było wiadomo praktycznie od wejścia Polski do Unii Europejskiej. Niestety, kolejne rządy ignorowały ten temat, aż wreszcie zrobiło się tak późno, że dalsza zwłoka groziła gigantycznymi karami dla Polski. Rzutem na taśmę stworzono nowe prawo, którym cały ciężar przeprowadzenia tej skomplikowanej operacji przerzucono na samorządy. Tak więc pojawiła się ustawa, której najważniejsza część wejdzie w życie 1 lipca tego roku i której istotą nie jest już wywóz, ale segregacja śmieci. I to novum powoduje, że muszą wzrosnąć ceny, bo mamy do czynienia z zupełnie nowymi i kosztownymi procesami. W Polsce nie jesteśmy niestety do tego przyzwyczajeni. Co więcej, nawet teraz, podczas dyskusji dotyczących zmian, ludzie wciąż nie przyjmują do wiadomości, że chodzi o segregację śmieci i ochronę środowiska, a nie tylko o wywóz odpadów. Gdy rozmawiamy, to często słyszę, że jedna podwyżka za wywóz śmieci już była na początku roku, to po co kolejna?
A tu chodzi o coś zupełnie innego. Poza tym problemem była sama ustawa, która - delikatnie mówiąc - nie była i nie jest doskonała. Już była poprawiana i pewnie jeszcze będzie. Dopóki parlament jej nie poprawił, a trochę to mu zajęło, my praktycznie nie mogliśmy zająć się ustalaniem stawek. Popełniono więc całą masę niepotrzebnych błędów, a było przecież wystarczająco dużo czasu, żeby zrobić to spokojnie, podwyżki rozłożyć na lata i przeprowadzić skuteczne kampanie informacyjno-edukacyjne. Bo w całej sprawie najistotniejsze jest, że te zmiany są cywilizacyjnie niezbędne i w ostatecznym rozrachunku słuszne.

I śmieci stały się teraz własnością gminy?
Zasadnicza zmiana powoduje, że faktycznie tak. Dokładniej mówiąc, my mamy zarządzać całym procesem segregacji, czyli de facto go zorganizować. I jest teraz kilka rozwiązań. Mieszkaniec będzie mógł sam segregować śmieci lub pozostawić to firmie śmieciowej. Oczywiście w tym pierwszym przypadku zapłaci mniej.

Ale rozumiem, że będzie miał do tego odpowiednie narzędzia?
Oczywiście. Dostanie odpowiednie pojemniki oraz będą mu wskazane adresy, gdzie ma dostarczyć niektóre odpady.

To dlaczego aż 19 złotych, a nie dużo mniej, jak proponowali radni?
Ile dokładnie, to zobaczymy, gdy wyłonimy w przetargu firmy mające się tym zająć. Potem możemy ją skorygować. To jest chyba dla wszystkich jasne, że zależy mi, żeby kwota była jak najniższa. A te 19 zł wyszło nam ze skrupulatnych rachunków. Wiemy z wieloletniego doświadczenia, ile mniej więcej jest śmieci we Wrocławiu i wiemy, ile kosztuje ich przetworzenie. I tę kwotę podzieliliśmy przez liczbę mieszkańców.

A kto decyduje, gdzie będą wywożone?
Firma, która wygra przetarg, choć musi poruszać się w obrębie subregionu przypisanego danemu obszarowi. Te subregiony wyznaczył marszałek. Firma nie może wywozić śmieci poza jego granice. Od 1 lipca będą dla nas takie trzy punkty, gdzie będzie można je wywozić w ramach naszego subregionu. Teraz taką instalację mamy tylko w Górze i dlatego firmy wywożące śmieci podniosły ceny. Już wkrótce powinny pojawić się dwie kolejne, bliżej miasta, i konkurencja powinna wymusić obniżenie cen.

Dlaczego nie chciał Pan budować we Wrocławiu spalarni śmieci?
To nie przypadek, że żadne duże miasto w Polsce nie ma do tej pory spalarni. Jakakolwiek prywatna firma, która chciała budować taki obiekt, wymagała od nas gwarancji, że będzie odpowiednia ilość śmieci do przetworzenia, dzięki czemu taka inwestycja mu się opłaci. My do 1 lipca nie jesteśmy właścicielami odpadów, bo teraz należą one do mieszkańców, więc nie mogliśmy składać takich zapewnień. Poza tym myślę, że jeszcze nie produkujemy w mieście takiej ilości, żeby zagwarantować opłacalność funkcjonowania spalarni, tym bardziej że nowe prawo o odpadach preferuje selekcję, a nie spalanie jako formę zagospodarowania odpadów. I zawsze była jeszcze jedna wątpliwość: a gdzie ją postawić? Zna Pan ludzi, którzy byliby zainteresowani takim sąsiedztwem, choć nie wiem jakbyśmy ich przekonywali, że ona nie szkodzi?

Ja za płotem bym nie chciał…
Ja też. Próbowaliśmy planistycznie pokazać takie miejsca i wszędzie napotykaliśmy na protesty. Myślę, że z roku na rok będzie łatwiej. Kiedyś się do takiej instalacji przyzwyczaimy, ale jeszcze trochę musimy poczekać. Pewnie z tego powodu nigdzie jeszcze nie ma działającej spalarni z prawdziwego zdarzenia. Są jakieś małe lub śmieci spala się w elektrociepłowniach. Ostatnio Kraków też zrezygnował z takich planów.

O śmieci do lipca pewnie jeszcze się pospieramy, a teraz przejdźmy do konkretnej kasy. Dlaczego Pan nie chce oddać marszałkowi 50 milionów złotych?Bo ich nie pożyczałem…

Ale Pan obiecywał je dać.
To niezupełnie tak, ale już wyjaśniam. Wbrew pozorom historia jest prosta. Działo się to w czasach, gdy marszałkiem województwa był Marek Łapiński, w którego urzędzie za inwestycje odpowiadał Grzegorz Roman. By ogłosić przetarg na budowę pierwszego odcinka wschodniej obwodnicy, brakowało im od kilkunastu do kilkudziesięciu milionów tzw. udokumentowanego finansowania. Tak wychodziło z szacunków urzędu marszałkowskiego. Potrzebowali jakiegoś dokumentu, który by zapewniał, że takie pieniądze w miarę potrzeby mogą dostać. Postanowiłem pomóc i podpisaliśmy list intencyjny, który zapowiadał ewentualne dofinansowanie inwestycji. Gdyby zaszła taka potrzeba. Po przetargu okazało się, że oferent zaproponował kwotę o ponad 200 mln zł niższą niż szacunki. To był efekt kryzysu w branży budowlanej. Tak więc na budowę wystarczały środki samego marszałka i z Unii. Nie było już potrzeby naszej pomocy. Uznaliśmy więc, że nasz list intencyjny stracił rację bytu, bo cel został osiągnięty.

Ale to przecież obwodnica Wrocławia...I nie wykluczam, że możemy dołożyć w przyszłości do jej budowy jakąś kwotę na część obwodnicy przebiegającą przez Wrocław. Ta inwestycja potrwa jeszcze wiele lat. Tylko musimy siąść i dogadać szczegóły. A teraz uważam, że ten list intencyjny został wykorzystany jako pretekst do kolejnej zaczepki politycznej ze strony PO.

To zostańmy przy pieniądzach i inwestycjach. Najpierw premier Tusk wynegocjował pewną kwotę dla Polski. Potem marszałek Rafał Jurkowlaniec powalczył o dotacje dla naszego regionu. Na co Wrocław potrzebuje pieniędzy unijnych?Mówiąc o walce marszałka o te środki, ma Pan pewnie na myśli kolejny przykład gigantycznego bałaganu w ministerstwach. Środki wstępnie przydzielone Dolnemu Śląskowi były skandalicznie niskie i mimo zapewnień o zastosowaniu algorytmu berlińskiego, musiały być wynikiem jakiejś wielkiej pomyłki w podstawianiu danych. Wywołało to protest środowisk samorządowych w naszym regionie. Wysłaliśmy list do minister Bieńkowskiej, a marszałek pojechał na rozmowy.
Przyznanie Dolnemu Śląskowi w trybie pilnym dodatkowych 370 mln euro jest najlepszym dowodem popełnionego w tej sprawie wcześniej błędu. Wróćmy jednak do naszych planów dotyczących środków z Unii. Oczywiście chcemy ich jak najwięcej. I to głównie na transport zbiorowy: kolejowy, tramwajowy i autobusowy. Na to pójdzie największa pula. Mamy też apetyty związane z infrastrukturą kulturalną. Wciąż nie mamy muzeum sztuki współczesnej z prawdziwego zdarzenia. Kłopot polega na tym, że Komisja Europejska mówi, że tym razem nie będzie dofinansowania na kulturę. Tu liczę na pomoc naszych eurodeputowanych. Bardzo nam pomaga pani Lidia Geringer d'Oedenberg. I jest szansa, że UE zmieni zdanie. Kolejny cel to inwestycje oświatowe. Na przykład V LO, które ma mieć nową siedzibę przy ulicy Ślężnej.

Transport zbiorowy, czyli metro?Metro będzie jeszcze nieosiągalne. Na pewno potrzebujemy więcej tras tramwajowych i nie chcę mówić gdzie, bo odezwą się mieszkańcy z rejonów, których nie wymienię.

A może jednak…No dobrze. Z drobnych, to przedłużenie linii na Biskupinie. Natomiast z poważnych, bardzo potrzebne jest komfortowe połączenie z Nowym Dworem. Także w kierunku Psiego Pola, w stronę Kiełczowa. A poza tym na pewno warto pomyśleć o pojazdach dwusystemowych, czyli takich, które potrafią jeździć zarówno po torach kolejowych, jak i tramwajowych. Potrzebujemy nowych centrów przesiadkowych, podobnych do tych na pl. Grunwaldzkim. Takie powinno powstać też na placu Dominikańskim.

Snuje Pan plan z dotacjami na komunikację, a ktoś może wyciągnąć argument, że Wrocław nie potrafił wykorzystać poprzedniej dotacji na tramwaje.Chodzi o te słynne pięć milionów? To kolejny dowód, jak ze względu na politykę można przekłamywać fakty, a te są takie, że to marszałek Jurkowlaniec ma kłopot, a nie my. Ta dotacja w rzeczywistości wynosiła 80 milionów złotych. Organ pośredniczący, czyli marszałek, nam je przyznał, my je wydaliśmy na zakup tramwajów w Protramie, a ludzie marszałka transakcję tę rozliczyli, a potem skontrolowali z wynikiem pozytywnym. Potem Urząd Kontroli Skarbowej skontrolował nie MPK, a - żeby było zabawniej - marszałka właśnie, i stwierdził, że może bezpodstawnie urząd marszałkowski zgodził się na zmianę warunków przetargu i w wyniku zamówienia zrobiono trochę więcej wagonów niskopodłogowych, niż zakładała to pierwotnie specyfikacja. Z punktu widzenia pasażera to jest oczywiście lepiej. Ale urzędnicy skarbowi doszli do wniosku, że może marszałek powinien zwrócić te niecałe 5 milionów złotych. I teraz samorząd wojewódzki odgraża się, że o te pieniądze poprosi MPK, choć formalnie jeszcze tego nie zrobił. Jak to zrobi, to będzie spór, bo przecież kontrola marszałka potwierdziła, że zrobiliśmy to prawidłowo.

Kończąc wątek pieniędzy unijnych, nie mogę nie zapytać, co Pan myśli o wystąpieniach prezydentów kilku dolnośląskich miast, którzy twierdzą, że czas najwyższy, by Wrocław przestał brać prawie wszystko?
Mówimy tylko o dwóch prezydentach: Wałbrzycha i Jeleniej Góry. Pan z pewnością sprawdził przynależność partyjną tych prezydentów? Wykonali polityczne polecenie wrocławskiej centrali PO i właściwie w tym miejscu mógłbym skończyć odpowiedź, ale warto jednak dodać, że to, co mówią, to absolutnie nieprawda. Zadaliśmy sobie trud i posprawdzaliśmy wszystkie rachunki dotyczące środków unijnych rozdysponowanych w poprzednim okresie przez marszałka. Wrocław dostał mniej pieniędzy niż nam się należało - i ze względu na liczbę mieszkańców, i zadania, które wykonujemy na rzecz całego regionu. Nigdy jednak nie robiliśmy z tego problemu ani czczej polityki.

Dawno nie rozmawialiśmy o stadionie. Mecze są rozgrywane, a budowa trwa.To jak z budową domu. Jest już gotowy, ma wszystkie odbiory, mieszkamy w nim, a ciągle jest coś do zrobienia czy poprawienia. Tak jest też ze stadionem. W fazie przetargu jest system elektronicznego zarządzania obiektem. Mamy gotowe instalacje i trzeba je tylko spiąć. Trwają też prace wykończeniowe w części biurowej, pod potrzeby nowych najemców.

A z Zygmuntem Solorzem, w sprawie Śląska, szybciej się Pan porozumie?Czekamy na odpowiedź na naszą ofertę wykupu akcji Śląska należących do pana Solorza. Jego przedstawiciele twierdzą, że akcje nam sprzedadzą, ale wciąż nie ma oficjalnego dokumentu w tej sprawie. Myślę, że jak pan Solorz słyszy plotki, że w klub chcą inwestować katarskie linie lotnicze, to się ociąga. I chyba mu się nie dziwię. Oczywiście żartuję, ale tego typu kosmiczne spekulacje nie ułatwiają sprawy. Nasz spór dotyczy finansów. My możemy zapłacić tyle, ile warte na rynku są te udziały, wedle wyceny niezależnego rzeczoznawcy. Pan Solorz chce łączyć tę sprawę z rozliczeniem nakładów na wykopaną obok stadionu dziurę. Dla nas to są absolutnie rozdzielne kwestie, a stroną rozliczeń ze spółką pana Solorza może być co najwyżej WKS, a nie miasto, bo w sprawie budowy galerii nie łączyły miasta z firmą pana Solorza żadne umowy. Co więcej, sprawa samych rozliczeń też nie jest taka prosta i może łączyć się z dwustronnymi roszczeniami, także WKS-u w stosunku do pana Solorza. Mam nadzieję, że na wiosnę sprawę zakończymy. A potem na następny sezon przystąpimy z nowym, niezłym budżetem.

Widzę, że jest Pan optymistą, a pojawiają się pogłoski o upadłości spółki Śląsk Wrocław.
Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nie doszło do upadku klubu. To przecież żywa historia Wrocławia i aktualny mistrz Polski.

Jak ureguluje Pan sprawy z Zygmuntem Solorzem, to gmina również zrezygnuje z finansowania Śląska Wrocław ?Tak, ale nie od razu. Stanie się to w perspektywie kilku lat. Wtedy spróbujemy znaleźć nowych inwestorów dla klubu. Taki mam plan. Najpierw jednak Śląsk musi się ustabilizować. Zarówno finansowo, jak i sportowo. W tym drugim przypadku chodzi o zajmowanie miejsca w tabeli, które da prawo do gry w pucharach. Wtedy przyjdzie pora na wycofanie się miasta z udziału w klubie piłkarskim.

A nie żałuje Pan tego zaangażowania w piłkę nożną?To tak jakbym miał żałować zdobycia mistrzostwa Polski. Ani przez chwilę nie żałowałem.

Zawsze uważałem, że sport w Pana działalności to pewnego rodzaju konieczność, a kultura to czysta przyjemność. To o przyjemnościach. Mamy być Europejską Stolicą Kultury, a chyba za wiele w tym kierunku się nie dzieje?Dzieją się setki rzeczy, które nie są medialnie ciekawe, więc o nich nie słychać. Przygotowania, negocjacje, projektowanie - to najżmudniejsza, najnudniejsza i niezwykle istotna część tej operacji. To wszystko po to, żeby rok 2016 był kulturalną, rozrywkową i kulturową dwunastomiesięczną fiestą. Już mamy około 150 projektów i pomysłów, nad którymi pracujemy, a przecież przed nami jeszcze prawie trzy lata. Mają one różny kaliber, ale staramy się o niczym nie zapominać. W tej liczbie nie ma stałych imprez wrocławskich, bo wiadomo, że z tej okazji odbędą się specjalne wydania takich imprez, jak Wratislavia Cantans, PPA czy Jazz nad Odrą. Widzimy, że już powoli zaczyna nam brakować miejsca w kalendarzu. Z tego powodu tworzymy specjalny elektroniczny kalendarz, który wskaże nam, co i gdzie jeszcze możemy przygotowywać.

A jakie imprezy nadzwyczajne nas czekają?W zaawansowanym stadium są przygotowania do specjalnej olimpiady teatralnej i międzynarodowych dni muzyki, do których zgłosiło się już około 70 krajów. Rozmawiamy na przykład o powstaniu kilku książek, komiksów czy filmów związanych z Wrocławiem. Planujemy jakiś specjalny koncert na stadionie. I nie chodzi tu o jedną gwiazdę, typu Beyonce czy Queen, ale o wydarzenia typu Live Aid, czy choćby obchodów jubileuszu angielskiej królowej Elżbiety. Jesteśmy w trakcie rozmów z właścicielami kilku gigantycznych galerii. Małą próbkę mamy teraz z wystawą kolekcji Santandera w naszym Muzeum Narodowym. Chcemy wyremontować skrzydło Pałacu Królewskiego na pl. Wolności. Nie zapadła decyzja, co tam będzie, ale myślę o upamiętnieniu twórcy wrocławskiej Pantomimy, Henryka Tomaszewskiego.

Podliczył Pan, ile to będzie wszystko kosztowało?Liczymy. Powołałem specjalną komisję. Wstępnie mogę powiedzieć, że pochłonie to kwotę między 200 a 300 milionów złotych. Przepraszam za brak precyzji, ale naprawdę dopiero zaczęliśmy szacować koszty. Poza tym liczę, że oprócz naszego wkładu dostaniemy pomoc od sponsorów, rządu i województwa. Zwróciłem się już do marszałka i - wbrew różnym napięciom - bardzo szybko nawiązaliśmy porozumienie. Marszałek wytypował swojego przedstawiciela do rady programowej. Odbieram to jako bardzo dobry gest.

To a'propos gestów. Kilka miesięcy temu rozpoczął Pan kampanię wyborczą, ale na razie to robi ją Panu Platforma Obywatelska, coraz mocniej atakując. Skąd to milczenie?Na kampanię jeszcze za wcześnie…

Proszę? To po co zadeklarował Pan chęć startu w kolejnych wyborach na prezydenta Wrocławia?
Szczerze?

Koniecznie.Zwołano posiedzenie naszego stowarzyszenia Dolny Śląsk XXI. Nie cierpię się spóźniać, ale tak się złożyło, że przyszedłem pół godziny po rozpoczęciu i usiadłem obok Jarosława Krauzego. I pytam go, jak mam się usprawiedliwić. A on mi na to: to zadeklaruj, że stratujesz w następnych wyborach i tematu spóźnienia nie będzie. I tak to wyszło.

Przepraszam za porównanie, ale to jak Franek Dolas w "Jak rozpętałem II wojnę światową".Może to i tak wyglądać, ale za kampanię weźmiemy się na miesiąc czy dwa, przed wyborami. Teraz musimy pracować, bo po to mnie wyborcy wybrali i za to mi płacą. A we Wrocławiu jest ciągle dużo wyzwań.

Proszę, proszę… To już kolejna zbieżność z marszałkiem województwa. Ta Panów chwilowa jednomyślność brzmi jak cisza przed burzą.A to źle?

Dobrze, i to bardzo, ale pozwoli Pan, że będą to obserwował z odrobiną dystansu. Coś mi tak doświadczenie podpowiada.
Więcej wiary.

OK. Ale z odrobiny dystansu nie zrezygnuję…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska