Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja Ewa? Myślę o niej bardzo ciepło

Marta Wróbel i Anna Fluder (Radio RAM)
Justyna Szafran
Justyna Szafran Michał Pawlik
Rozmowa z aktorką Teatru Muzycznego Capitol, Justyną Szafran, która gra w "Dziejach grzechu" główną rolę - Ewy Pobratyńskiej.

Jak gra się kobietę upadłą?

Rola Ewy Pobratyńskiej to najtrudniejsze wyzwanie aktorskie w moim artystycznym życiu. Po raz pierwszy przez prawie trzy godziny jestem non stop na scenie. Poza tym jestem bardzo emocjonalnie związana z tą postacią. Chyba za dużo o niej myślę, nawet mi się śni. Nie wiem, czy Ewa Pobratyńska przez cały czas jest kobietą upadłą. Jej upadek na pewno symbolizuje najtrudniejsza scena - kiedy siedzi naga i bezbronna po gwałcie.

W książce Żeromskiego kipi od erotyzmu. Na scenie też będzie pikantnie?

Pikantnie, ale ludzko. Są sugestywne sceny erotyczne, ale nie będziemy biegać goli po scenie. Nago pojawię się tylko raz. Kiedy "Dzieje grzechu" się ukazały, wywołały spory skandal, samego autora też nazwano skandalistą. Ale dziś zdrady i kochankowie nie są tematami tabu.

Jaka jest Ewa Pobratyńska Justyny Szafran?

To kobieta ekstremalna. Zadaje się z bandytami, zabija własne dziecko, a w końcu oddaje życie za ukochanego mężczyznę. Fascynujące jest to, że mimo ciężkich doświadczeń i upokorzeń, które są jej udziałem, zachowuje wielkie uczucie do Łukasza. Jej inteligencja
i odwaga idą w parze ze ślepą konsekwencją w obsesyjnej miłości do jednego człowieka. Niestety, podejmuje fatalne decyzje, które, mimo dobrych pobudek, doprowadzają ją do smutnego końca. Cieszę się, że Konrad Imiela dał mi możliwość zagrania tej postaci, bo w teatrze brakuje dramatycznych ról z krwi i kości dla kobiet. Jest Lady Makbet i kilka innych, potem czarna dziura. Myślę, że wiele kobiet się z Ewą utożsami i stanie po jej stronie. Ja o niej myślę ciepło. Oj, mój mąż ma teraz ze mną ciężko - za dużo teatralnych emocji przenoszę do domu.

Teraz kobieta ekstremalna, wcześniej były ostre teksty "artysty przeklętego" Charlesa Bukowskiego w Pani autorskim spektaklu muzycznym "Rzecze Budda Chinaski", który odniósł wielki sukces. Skąd takie wybory u tak, wydawałoby się, pozytywnej i energetycznej osoby?

To ja wymyśliłam siebie na scenie w tekstach Bukowskiego. Przeczytałam kiedyś jego wiersze i się w nich zakochałam: są męskie, suche i konkretne. Ja bardzo lubię brzydkie słowa, a one są tej poezji bardzo potrzebne. Chudzinka ze mnie, mam kruchą posturę i niejako odziera ona wiersze poety z tej całej wulgarności. Myślę, że to bardzo przystępny miks. I nie przesadzałabym z tą moją "pozytywnością".
Jak to?

Wiele osób rozczarowałam. Mam dobre intencje i lubię ludzi, ale lubię też prowokować, zamieszać, kiedy jest za fajnie. Mówię o obrzydlistwach, niektórzy uważają, że przekraczam granice dobrego smaku. Na przykład, zdarzyło mi się w towarzystwie zadać komuś pytanie, czy woli, żebym umarła ja czy Jacek Gębura, który zajął się choreografią do "Dziejów grzechu". Nie odpuściłam, dopóki nie uzyskałam odpowiedzi. Jacek, zresztą prywatnie mój przyjaciel, oburzył się, jak mogę pytać o takie rzeczy. Jestem intrygantką, ale nie cały czas, tylko na potrzebę chwili.

Mąż ma na Panią sposób?

To przede wszystkim mądry facet. Jest biznesmenem. Nie ma ze mną łatwo - jestem wybuchowa i egoistyczna. Za to potrafię go rozśmieszyć jak nikt inny. A dwa lata temu, kiedy urodził się nasz syn, stałam się też bardziej udomowiona. Gotuję, nauczyłam się systematyczności. To jednak dla mnie spory wysiłek, bo to nie moja natura.

Oswoiła już pani Wrocław?

Pochodzę z Poznania. Niedawno kupiliśmy mieszkanie na Krzykach, przy ul. Przyjaźni. Teraz szukamy tu przedszkola dla dziecka. We Wrocławiu znalazłam swoje miejsce na ziemi. Tu mam przyjaciół, lubię chodzić na imprezy do Ośrodka i Mleczarni. W Capitolu jestem na stałe trzeci sezon, gram i śpiewam. Czuję, że jest fajnie: ja mam ten teatr i on ma mnie. Artystycznie też czuję się spełniona, szczególnie od dwóch lat, kiedy doceniono mnie za "Rzecze Budda Chinaski".

Ale nie zawsze było tak różowo. Co Pani robiła przez chude lata?

Właściwie zawsze miałam gdzie grać. Teatry w Rzeszowie, Jeleniej Górze, Kaliszu, Rampa w Warszawie. Mam chyba szczęście, bo nigdy nie musiałam prosić o pracę, to ona do mnie przychodziła. Tak było po moim zwycięstwie na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w 1996 r. A przed nim? No dobrze, opowiem. Zdarzyło mi się zaśpiewać w hotelu Poznań w restauracji Piekiełko piosenkę Modern Talking "Cherry, cherry lady". Na scenie obok mnie tańczyła niezbyt urodziwa striptizerka, która miała namalowane czarną, grubą kreską rzęsy, był też facet, który pił benzynę i zionął ogniem, i kobieta, która wiła się z wężem. Na widowni siedziało trzech podchmielonych facetów, którzy w ogóle nie zwracali na nas uwagi. Dostałam za to 20 zł. To była chyba najgorsza rzecz, jaką zrobiłam w życiu dla kasy. (śmiech)

Niezdany egzamin do krakowskiej szkoły teatralnej też potraktowała Pani z humorem?

Nie. Bardzo to przeżyłam. W komisji byli m.in. Jan Peszek i Jerzy Stuhr. Temu pierwszemu bardzo się spodobałam, niestety, ten drugi powiedział, że jestem brzydka i mam starą twarz. Więcej nie próbowałam zdawać do Krakowa, poszłam do Studium Piosenkarskiego, a potem na Wydział Aktorski do Akademii Sztuk Wizualnych w Poznaniu. Potem wygrałam PPA i zaczęłam pracować w różnych teatrach. A Peszek stał się dla mnie bardzo ważną osobą. Swego czasu pisaliśmy do siebie listy. Teraz widujemy się rzadko, ale za każdym razem mogę liczyć na jego miłe słowo.
Ze Stuhrem też się potem spotkaliście?

Kiedyś podczas programu dla poznańskiej telewizji, kiedy młodzi artyści śpiewali piosenki dla gwiazd. Ja śpiewałam mu utwór "Jerzy, Jerzy, już mi na tobie nie zależy". Wtedy mu się podobało.

Zawsze chciała Pani być artystką?

Od kiedy pamiętam ciągnęło mnie na scenę. Pamiętam, że jako kilkulatka śpiewałam na każdych wczasach, na które jeździłam co roku z babcią. W liceum miałam zespół - śpiewałam na bosaka punkowe piosenki w Jarocinie. Potem wygrałam konkurs telewizyjny "Śpiewać każdy może" i zostałam już przy śpiewaniu. Ale myślę, że byłabym też dobrą nauczycielką.

Podobno bierze Pani jakieś cudowne, chińskie zioła na głos.

Niech otworzę torebkę. Co my tu mamy? Suplement diety, pastylki energetyczne, tabletki przeciwkaszlowe, witamina A+E... Mały tu bałagan. Akurat tych ziół nie mam ze sobą. Leczę się też homeopatią. Na szczęście wątrobę mam zdrową. Myślałam nawet kiedyś o tym, żeby pójść na medycynę, jednak uważam, że jestem na to za mało inteligentna. Na szczęście mój mąż ciągnie mnie w górę.

Czego można Pani życzyć w 2009 roku?

Trzymajcie kciuki za moją Ewę! Jak do tej pory, to najważniejsza dla mnie rola.

Poznanianka we Wrocławiu

Justyna Szafran
Aktorka i piosenkarka. Absolwentka poznańskiego Studium Piosenkarskiego i Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Wizualnych w Poznaniu. W 1996 r. zdobyła wszelkie możliwe nagrody na 17. Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Ma na swoim koncie kilka recitali, m.in. "Piaf" z utworami Edith Piaf i "Rzecze Budda Chinaski" oraz płytę "Łagodna". W zespole Teatru Muzycznego Capitol od trzech lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska