18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zderzenie Mozarta z tramwajem

dr Hanna Jaxa-Rożen, kulturoznawca
dr Hanna Jaxa-Rożen, kulturoznawca
dr Hanna Jaxa-Rożen, kulturoznawca Janusz Wójtowicz
Do filharmonii i tak tłumnie nie pójdziemy, ale wrocławianie będą sobie nucić operowe arie.

Max Beerbohm, brytyjski satyryk, powiedział kiedyś: "Nie mam zielonego pojęcia o muzyce, za to wiem, jaka mi się podoba". Takie zdroworozsądkowe podejście mamy chyba wszyscy - w końcu słuchanie muzyki ma być przyjemnością, a nie obowiązkiem. Czasem jednak obowiązkiem bywa.

Zwłaszcza muzyka poważna jest obarczona takim ciężarem - wystarczą dwie akademie w szkole i jedna przymusowa wizyta w filharmonii (gdzie w dodatku nie wolno żuć gumy, gwizdać ani pisać na oparciach foteli), aby na resztę życia skutecznie do niej zniechęcić. Sala koncertowa w popularnym wyobrażeniu staje się przybytkiem nadętych snobów, usilnie udających, że wygodnie im we frakach i toaletach, a ta nudna muzyka bardzo im się podoba.

Oczywiście można budować popularność marketingową produktu na zachowaniach snobistycznych, jednak nie uzyska się w ten sposób dużej popularności. Miłośnicy muzyki klasycznej wiedzą więc, że taki (nieprawdziwy!) obraz bardzo przeszkadza w dotarciu do szerszych kręgów publiczności i od dawna starają się znaleźć na to sposób.

Nie bez powodzenia - w krajach takich jak Stany Zjednoczone, gdzie - zdawałoby się - w obliczu popularności jazzu, swingu, disco, rocka i wszelkich podobnych nieszczęść kapitalizm już dawno powinien doprowadzić do zamknięcia sal koncertowych, wciąż one jednak funkcjonują. Przynajmniej w części zawdzięczać to można świadomym tego zagrożenia muzykom, którzy jeszcze w XIX wieku rozpoczęli tradycję koncertów przeznaczonych dla dzieci i młodzieży (ich najbardziej znaną kulminacją był trwający prawie 25 lat cykl Leonarda Bernsteina). Taka forma zabawy w muzykę doskonale pozwala "odczarować" klasykę, zdjąć ją z piedestału i pozostawić u dziecka wrażenie czegoś śmiesznego i sympatycznego, a nie nadętego.
U nas również filharmonie podejmują takie inicjatywy, jednak z mniejszym skutkiem. Dawniejsze usiłowania u wielu słuchaczy pozostawiły posmak socjalistycznej akademii, a nowszym tym trudniej było się przebić. Dlatego podoba mi się "tramwajowy" pomysł. Po pierwsze, jest dobrze dostosowany do dzisiejszych czasów - trudno w nich namówić kogoś do poświęcenia kilku godzin na wizytę w filharmonii, za to kwadrans w tramwaju, chcąc nie chcąc, ma każdy. Po drugie, jest to rzeczywista popularyzacja, skierowana "do wszystkich", a nie tylko do dzieci i młodzieży.

Są ludzie, którym zderzenie muzyki klasycznej z tramwajem wydaje się niestosowne. Ale nie jest to żadna rewolucja ani obrazoburstwo - spora część muzyki poważnej to przecież nic innego jak muzyka rozrywkowa! Pisana w innych czasach, dla innej wrażliwości, wciąż jednak potrafiąca rozśmieszyć, zainteresować i pozostać w pamięci.

"Tramwajowa muzyka" budzi mój uśmiech. Bynajmniej nie politowania, chociaż nie mam złudzeń, że w ten sposób uzyskamy rewolucję frekwencyjną na koncertach - osób z góry przekonanych, że taka muzyka to nuda, nic nie przekona. Jednak zawsze jest szansa, że pan hydraulik zacznie sobie nucić arię, która mu wpadła w ucho, i jeśli nadarzy się okazja wyjścia do filharmonii, nie będzie się wzbraniał. Rzecz jasna, o ile stan miejskich torowisk pozwoli nam usłyszeć Mozartowską finezję.

***
dr Hanna Jaxa-Rożen - kulturoznawca, Uniwersytet Wrocławski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska