Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Andrzejuk - Prezes chciał go odstrzelić, bo jako 26-latek był już szpadzista... za stary

Wojciech Koerber
Rodzinka w... komplecie. W środku dojrzewa córeczka, Lena, którą urodzi mistrzyni świata z 2005 roku. Też szpadzistka.
Rodzinka w... komplecie. W środku dojrzewa córeczka, Lena, którą urodzi mistrzyni świata z 2005 roku. Też szpadzistka. Sebastian Fedorowicz
Kiedy w 2001 roku zarząd Polskiego Związku Szermierczego zdecydował, że dla szpadzistów powyżej 25. roku życia nie ma w kadrze miejsca, kuriozalna uchwała uderzyła w kilku klasowych zawodników, m.in. w Roberta Andrzejuka. Że kuriozalna, udowadniał później wrocławianin wielokrotnie, sięgając m.in. po drużynowe mistrzostwo Europy czy srebrny medal olimpijski.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2013 ROKU!

Tenis stołowy, piłka nożna w Ślęzie - to były w dzieciństwie miłości epizodyczne. Dłużej, bo rok cały, trwało zauroczenie żaglówkami. Nota bene, przystań na Wybrzeżu Wyspiańskiego należała do Politechniki Wrocławskiej, gdzie piętro wyżej - na tarasie - mieściła się sekcja szermiercza. Na planszę nie trafił jednak Robson z żaglówki.

- Chodziłem do SP 12 o profilu sportowym, gdzie Weronika i Adam Medyńscy co trzy lata robili nabór do klubu. W mojej klasie była też zresztą Joanna Jakimiuk (mistrzyni świata z 1995 roku, olimpijka z Atlanty - WoK). Ci, co mieli chęci i predyspozycje, od czwartej klasy zaczynali uprawiać szermierkę. Przez pierwsze trzy lata podstaw uczyli nas Weronika Medyńska i Romek Jakimiuk. Duża część w tym czasie się wykruszała, choćby z powodu metod treningowych. Zdarzało się, że dostałeś tu i ówdzie, trzeba było szybko uciekać. Bo kto zostawał, ten dostawał. Uczyło to charakteru, utwardzało. Ci, co się ostali, trafiali do trenera Medyńskiego. I zaczynał się profesjonalny trening z indywidualnymi lekcjami branymi również przed zajęciami szkolnymi - wspomina Robson.

Uczniem był pojętnym. Gdy pojechał na Ogólnopolską Spartakiadę Młodzieży, szpadą wywalczył sobie złoto, a dodatkowo floretem srebro. - Byłem dobry, lecz za granicą nie potrafiłem się jakoś przebić w kategorii do 17 lat. Gdy jechaliśmy gdzieś na Węgry, specyfika i styl walki tamtejszych zawodników, nierzadko słabszych, sprawiała mi początkowo kłopoty. Nie byłem, że tak powiem, owalczony, i nie odnosiłem spektakularnych sukcesów. Brakowało medalu. Zmieniło się dopiero na turnieju we Francji, gdzie uczestników było 250, a ja zająłem trzecie miejsce - zaznacza wrocławianin. I poszło. Indywidualne mistrzostwo Europy do lat 20 (1994) oraz drużynowe mistrzostwo świata w tej kategorii wiekowej (1995) kazały widzieć w Andrzejuku materiał na szermierza wielkiego formatu. W 1997 roku wysłał już światu mocne CV. Jako 22-latek zdobył w Kapsztadzie brązowy medal championatu globu. Zaskakując samego siebie?

- Myślę, że z tego turnieju wycisnąłem maksa. Nie znałem nazwisk i to okazało się moim atutem, bo z każdym walczyłem jak równy z równym. Gdybym je znał, podchodziłbym zapewne z większym respektem, więcej się zastanawiał. Myślałbym np., że jeśli on taki dobry, to może tę moją akcję przewidzieć - analizuje dziś Andrzejuk. Dopiero w półfinale odbił się od dwumetrowej ściany, którą postawił słynny Francuz Eric Srecki, mistrz olimpijski z Seulu (drużynowo) i Barcelony (indywidualnie), który na dwóch kolejnych igrzyskach również stawał z kolegami na pudle (brąz w Atlancie, srebro w Sydney). W Kapsztadzie miał złoto, broniąc je zresztą rok później w La Chaux-de-Fonds.

- Czułem, że jeszcze mi trochę brakuje. Zasięg ramion miał z pół metra większy od mojego, byłem bezsilny, gdy na niego szedłem. Przebijał mnie niemal na pół i obnażył. Ale później z nim wygrywałem - triumfuje szpadzista. Jego kadrowym opiekunem był wówczas Maciej Chudzikiewicz, w klubie pracował natomiast w najlepsze z Adamem Medyńskim. Jak mają się opiekunowie tym sukcesem podzielić?

- Hm, trener kadry jest tak naprawdę od tego, by nic nie popsuć. No bo jeśli spotykacie się głównie na zawodach, to trudno przeceniać kogoś, kto tylko podpowiada. W końcu jeśli ja wygrywam walki, to... ja wygrywam. Choć dobrze, gdy te podpowiedzi są cenne. A moje obecne relacje z Adamem Medyńskim? Ja się z nim nie poróżniłem, nie mamy żadnego zatargu. On po prostu stanął za swoją rodziną. Ktoś postępował wobec nas nie fair i być może za jego cichym przyzwoleniem. W każdym razie gdy spotykam pana Adama, mówię dzień dobry i taka sama jest odpowiedź - wyjaśnia olimpijczyk.

W 1998 roku wygrał Andrzejuk prestiżowy berliński turniej "Biały Niedźwiedź - dwudniowy maraton z udziałem ponad 350 śmiałków. W 2000 roku okazał się najlepszy w turnieju PŚ (Tallin). A jednak nie podobał się już związkowym działaczom. W wieku 26 lat został uznany za zbyt mało perspektywiczną personę.

- To był sezon 2001. Związek z prezesem Adamem Lisewskim podjął uchwałę, w myśl której szpadziści po ukończeniu 25. roku życia nie mają w zasadzie wstępu do reprezentacji. W ten sposób chciano się pozbyć starych, postawiono im warunki nie do spełnienia. Mogłeś wrócić do kadry, jeśli byłeś w "16" na liście światowej, tylko jak się do niej dostać, jeśli nie masz finansowanych występów. Gdzieś blisko, do Bratysławy, jeździłem na koszt swój i klubu, ale Kurowski czy Jędryś odpuścili sobie karierę. Ja, hobbystycznie, dla zabawy, wciąż trenowałem. Podobnie było u dziewcząt, gdzie trener Kosman miał młode zawodniczki, które z Ciszewską czy Maciejewską wciąż przegrywały. Trzeba było zatem utorować im drogę. W 2004 roku wygrałem w kraju niemal wszystko, co mogłem, byłem pierwszy na liście i wstawił się za mną trener Marek Julczewski. Tym bardziej, że drużyna nie dostała się na igrzyska. No i z ME w Kopenhadze przywiozłem srebro z drużyną oraz brąz indywidualnie. Wygrałem tam z zawodnikiem, który miesiąc później został mistrzem olimpijskim. Żałować mogłem półfinału, bo uległem Francuzowi, z którym 13 sekund przed końcem walki prowadziłem 14:12 - wspomina rehabilitowany reprezentant.

Rok później też było pięknie. W węgierskim Zalaegerszegu Tomasz Motyka został pierwszym polskim mistrzem Europy w szpadzie, a drużyna z Andrzejukiem również była złota. - Ja tam indywidualnie kariery nie zrobiłem, ale zespołowo biłem się dobrze. O dwójkę rozgromiliśmy Białoruś, a w finale zwyciężyliśmy Ukraińców. Rywalizacja była dość wyrównana, wygrałem przełomową walkę 5:1, a Tomek postawił kropkę nad "i" - wraca wspomnieniami wrocławianin. W 2006 i 2007 roku polscy szpadziści potwierdzili przynależność do czołówki srebrem mistrzostw Europy. Na igrzyskach w Pekinie również srebrem. Tam był Andrzejuk zawodnikiem rezerwowym, a więc zamieszkałym nie w wiosce, lecz w... polskiej ambasadzie.

- Warunki były kosmiczne, nieporównywalne z wioskowymi. Apartamenty z plazmami, salon bilardowy, odnowa, basen. Choć basenem nie mógł się nazywać. W kraju komunistycznym to oznaka niepotrzebnego przepychu, więc oficjalnie powstawał jako zbiornik przeciwpowodziowy. Trzeba było tylko oszukać nieco na wymiarach. Zamiast 8 metrów na 25 miał, powiedzmy, 7,30 m szerokości. Mieszkałem tam z rezerwową florecistką Karoliną Chlewińską i rezerwową szablistką Małgorzatą Kozaczuk. Ale do wioski wstęp mieliśmy - zaznacza mistrz Europy.

W turnieju olimpijskim rywalizowało tylko osiem drużyn. Ta walka o medal zaczęła się więc duuużo wcześniej. Na igrzyskach wystarczyło pokonać Ukrainę i otwierało to furtkę do strefy medalowej. Do czwórki. - Nie baliśmy się ich. Czuliśmy, że jesteśmy minimalnie lepsi. Niespodzianką była natomiast wygrana Chińczyków z Węgrami. Z Węgrami, którzy rok wcześniej na ME w Gandawie łatwo nas sypnęli. I to z gospodarzami biliśmy się o finał. Kończył Tomek Motyka i było już 44:42. Mało czasu zostało, więc Chińczyk musiał lecieć do przodu. Trafił raz, trafił drugi raz, ale Tomek był jednak lepszy. Zadał ostatnie trafienie, choć gdyby mu się nie powiodło, i tak byśmy wygrali. Rywal wpadł na Tomka, przewrócił go, powinien dostać czerwoną kartkę i karne trafienie - tłumaczy Andrzejuk, który w obu tych spotkaniach nie walczył. By otrzymać medal, w finale musiał zmienić jednego z kolegów.

- By na te igrzyska się dostać, trzeba było się kwalifikować rok, a w zasadzie dwa. Bo najpierw musieliśmy się wspiąć na górę rankingu, a później tej kwalifikacji bronić. I wszyscy wtedy walczyliśmy, a ja w dużej mierze do tego awansu się przyczyniłem. Mieliśmy więc umowę, że w Pekinie każdy zawalczy. Szkoda tylko Krzyśka Mikołajczaka, bo on również uczestniczył w kwalifikacjach, lecz na igrzyska nie poleciał. Mogła tylko czwórka. Ja wiedziałem, że w finale zmienię Adama Wierciocha. Francuzi natomiast dopiero w czasie meczu finałowego, gdy już wysoko prowadzili, próbowali załatwić medal rezerwowemu. Jeden z nich sygnalizował problemy z nadgarstkiem, lecz nie pozwolono go zastąpić. I rezerwowy złota nie dostał. Takie przepisy - zaznacza starszy szeregowy Robson. Karierę już zakończył, bo ostatnio walczył głównie z kontuzjami. - Mięsień brzuchaty łydki zrywałem wiele razy, a zastrzyki - zamiast leczyć - powodowały tylko blokadę, która na chwilę odcinała ból. Porobiły się ogromne blizny i zrosty na mięśniu nogi zakrocznej. Musiałem zmienić styl walki i ucierpiała na tym noga wykroczna - ubolewa. W 2011 roku sięgnął jednak jeszcze po złoto IMP. W zeszłym roku znów naderwał mięsień - na paryskim PŚ. To był sygnał, że czas kończyć. Emeryturę olimpijską już jednak pobiera. A niebawem będzie trenował swoją żonę i mistrzynię świata, Danutę. Papiery instruktorskie ma. Małżonka, lat 31, musi jednak chwilkę odsapnąć. Właśnie będzie rodziła córeczkę, Lenę. Pewnie szpadzistkę.

Robert Andrzejuk
Urodził się 17 lipca 1975 roku we Wrocławiu. Szpadzista, wicemistrz olimpijski z Pekinu (2008), gdzie w finale Polacy (także Tomasz Motyka, Radosław Zawrotniak i Adam Wiercioch) ulegli Francuzom 29:45. Wcześniej biało-czerwoni pokonali Ukrainę (45:37) oraz w półfinale Chiny (45:44). Brązowy medalista MŚ Kapsztad 97 oraz ME Kopenhaga 2004. Z drużyną wywalczył cztery medale ME: złoto w Zalaegerszegu (2005) oraz srebro w Kopenhadze (2004), Izmirze (2006) i Gandavie (2007). Trzykrotny indywidualny mistrz Polski (1999, 2000, 2011), trzy srebrne krążki IMP (1988, 2001, 2008) oraz dwa brązowe (1977, 2003). Mistrz Europy do lat 20 (1994), drużynowy mistrz świata do lat 20 (1995). Klub: AZS AWF Wr. Starszy szeregowy WP. Żona Danuta Dmowska-Andrzejuk jest mistrzynią świata w spadzie (2005) i także starszym szeregowym WP. Mieszkają w Warszawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska