Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Film "Lincoln" to opowieść o niespokojnym życiu szesnastego prezydenta Stanów Zjednoczonych

Marta Bigda
Na pierwszym planie  Abraham Lincoln (Daniel Day-Lewis),za nim pani Lincoln (Sally Field)
Na pierwszym planie Abraham Lincoln (Daniel Day-Lewis),za nim pani Lincoln (Sally Field) materiały dystrybutora
Oscary, Oscary, Oscary i... Złote Globy! Film "Lincoln" został obsypany nagrodami. Dwanaście nominacji do Oscarów, wygrany Złoty Glob i sześć nominacji do niego plus wiele mniej prestiżowych nagród.

Patrząc na osobę reżysera (Steven Spielberg), obsadę (znaleźli się w niej m.in.: Daniel Day-Lewis, Joseph Gordon-Levitt, Sally Field i obsługę techniczną (chociażby zdjęcia autorstwa wybitnego polskiego operatora Janusza Kamińskiego), można by pomyśleć: nic dziwnego. Niestety, w sali kinowej widza powoli dopadają wątpliwości.

Początek zapowiada się nieźle. W krótkim wprowadzeniu do historii dowiadujemy się w zarysach, jak wyglądały realia wojny secesyjnej. Są wspaniałe kostiumy. A potem scena z dwoma czarnoskórymi rozmawiającymi z jakimś dowódcą, który stoi obrócony plecami. Och, no proszę, przecież tych dwóch ucina sobie pogawędkę z samym Lincolnem! Już wtedy zaczynamy powoli czuć patos, który będzie się sączył, czy raczej lał strumieniami, aż do połowy filmu. Jeden z czarnych ludzi z uniesieniem cytuje przemówienie Lincolna. Z drugiej strony trudno mu się dziwić zaangażowania emocjonalnego - to przecież ten człowiek walczy o równouprawnienie czarnych niewolników, i jak dowiemy się z reszty filmu, dołoży wszelkich starań do ustanowienia słynnej 13. poprawki do konstytucji, która to równouprawnienie wprowadzi.

Jak już wspominałam, pierwsza połowa filmu nie jest najciekawsza. W dużej mierze przegadana, a mówcom brakuje tylko złotych cokołów. W końcu jednak zaczyna się akcja. Do ustanowienia 13. poprawki brakuje kilkunastu podpisów. Lincoln i jego sprzymierzeńcy nie wahają się przed żadnym z chwytów, by przekonać do niej opornych polityków. Niektórych można pozyskać sobie dobrym słowem, innych pieniędzmi, a jeżeli nie podziała nic z tych rzeczy, zawsze można trochę postraszyć. Trzeba tu oddać reżyserowi, że udało mu się wspaniale ukazać zaciekłą walkę polityczną za kulisami. Debaty w Izbie Reprezentantów wciągają niczym najlepszy thriller sądowy.
Wątek straty syna państwa Lincolnów bardzo trafnie ukazuje rodzinną tragedię. Scena małżeńskiej kłótni, w której pani Lincoln zarzuca mężowi oziębłość, bo wydaje się jej, że ten nie przeżywa żałoby po synu, została odegrana po mistrzowsku. Przecież Lincoln, jako prezydent, nie może sobie pozwolić na chwile słabości, gdy za jego plecami toczy się wojna... Próbuje to wyjaśnić żonie. W nawiązującej do tej sceny kolejnej, gdzieś pod koniec filmu, słyszymy, jak pani Lincoln mówi, że nikt nie będzie w stanie docenić poświęcenia jej męża, jeśli nie dowie się, jak bardzo przy tym wszystkim, co miał na głowie, ciążyła mu jego własna żona. Lincoln odpowiada jej, że jeżeli ktokolwiek tak stwierdzi, to znaczy, że nic nie zrozumiał.

To była chyba jedna z lepszych scen miłosnych, jakie udało mi się kiedykolwiek zobaczyć. Niestety nie zmienia to faktu, że, jako jedyny z polityków w tym filmie, Lincoln został przedstawiony jako "dobry wujek", który przejmuje się obcym sobie piętnastolatkiem na polu walki, skazanym na stracenie za próbę dezercji.
Prezydent jest zawsze spokojny, dobroduszny i nawet na łożu śmierci piękny i czysty - niczym umierający Chrystus. Trudno w to uwierzyć, patrząc na walki w tle: te dosłowne i toczone w białych rękawiczkach.

"Lincoln", reż. Steven Spielberg, premiera 1 lutego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska