Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak dotąd byli karani sprawcy fałszywych alarmów? Sprawdziliśmy wyroki na bombiarzy

Marcin Rybak
Janusz Wójtowicz
Nawet osiem lat więzienia może grozić mężczyźnie, który wczoraj rano sparaliżował kolej alarmem bombowym na Dworcu Wrocław Główny PKP. Okazało się, że półtoragodzinny przestój w pracy największej stacji na Dolnym Śląsku zawdzięczamy "dowcipowi" 30-latka z Górnego Śląska. W praktyce - co sprawdziliśmy - wymiar sprawiedliwości jest znacznie bardziej łaskawy dla sprawców fałszywych alarmów.

Mężczyzna, który pod koniec stycznia ubiegłego roku zaalarmował o rzekomej bombie, podłożonej w szpitalu przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu, został skazany na półtora roku więzienia. Wyrok - wciąż nieprawomocny - zapadł w październiku ubiegłego roku. Na początku marca Sąd Okręgowy we Wrocławiu zajmie się odwołaniem od niego.

Ta historia miała bardzo ciekawy przebieg. Paweł M. 28 stycznia 2012 r. około godz. 16.15 zadzwonił na policję, że w szpitalu jest bomba. Dyrektor nie zarządził ewakuacji placówki. Policyjni pirotechnicy przeczesali cały teren i żadnej bomby nie znaleźli. Akcja trwała niewiele ponad dwie godziny. Już miała się kończyć, gdy salowa - idąca do pracy na nocną zmianę - usłyszała wypowiedź tajemniczego mężczyzny, że bomba wybuchnie o północy.

ZOBACZ TEŻ: Bomba na Dworcu Głównym PKP? Ewakuacja pasażerów i opóźnienia pociągów

Salowa nie potraktowała tej wypowiedzi poważnie. Dyrektor prof. Wojciech Witkiewicz dowiedział się o niej dopiero pół godziny przed północą i zarządził ewakuację szpitala. Na 15-stopniowym mrozie karetkami, radiowozami i taksówkami rozwieziono 260 pacjentów do innych wrocławskich szpitali.

Prokuratura ustaliła, że mężczyzna, który zaczepił salową, miał około 60 lat i wąsy. Kim jest - nie wiadomo. Śledczy doszli do wniosku, że swoją wypowiedzią do salowej nie popełnił przestępstwa i umorzyli śledztwo. Przed sądem stanął tylko Paweł M.

Inna głośna sprawa - ewakuacja wrocławskiego Rynku w sierpniu 2009 roku - zakończona została jeszcze łagodniejszym wyrokiem niż historia ze szpitala. Antoni D. - mieszkaniec wioski koło Żórawiny - został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na cztery lata. W śledztwie tłumaczył, że telefon z informacją o bombie w Rynku miał być głupim kawałem. Efektem imprezy mocno zakrapianej alkoholem. W efekcie owego "dowcipu" z wrocławskiego Rynku trzeba było w krótkim czasie ewakuować trzy tysiące osób.

Dodajmy, że w 2009 roku - kiedy do przestępstwa doszło - nie obowiązywały jeszcze dzisiejsze przepisy o fałszywych alarmach bombowych. Wtedy Antoniemu D. groziło nie osiem, a najwyżej trzy lata więzienia. Tak czy siak dostał wyrok w zawieszeniu.

Przy okazji ewakuacji Rynku wrocławska policja chwaliła się, że łapie wszystkich sprawców fałszywych alarmów bombowych. Dziś, niestety, te informacje nie byłyby już takie optymistyczne.

Fakt, udało się szybko zatrzymać kobietę, która kilkanaście dni temu spowodowała ewakuację wieżowca Sky Tower przy ulicy Powstańców Śląskich. Zadzwoniła z informacją, że w Sky Tower jest "świńska grypa i bomba". Już usłyszała zarzuty przestępstwa. Ale w ubiegłym roku - w tej samej okolicy - były jeszcze fałszywe alarmy w centrum handlowym Ikea oraz biurowcu Tauronu. W obydwu przypadkach sprawcy pozostali nieuchwytni.

Podobnie, jak sprawcy ubiegłorocznych fałszywych alarmów bombowych w budynkach wrocławskiego sądu. Śledztwo w sprawie ostatniego takiego zdarzenia z końca grudnia wciąż trwa. Ale inne, dotyczące zdarzenia z jesieni 2012 r. - umorzono z powodu niewykrycia sprawców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska