Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szynka w majtkach, baton w brzuchu, łyżka w rękawie. Tak się kradnie w sklepach

Agata Grzelińska
fot. Piotr Krzyżanowski
Sklepowi złodzieje spędzają sen z powiek właścicielom zarówno wielkich marketów, jak i małych sklepików. Dlaczego kradną dzieci, drobni pijaczkowie, wyspecjalizowane szajki, a nawet eleganckie starsze panie?

Czasem to jest po prostu impuls. Do Lidla w Lubinie wchodzi starszy pan. Dobre ubranie sugeruje niemałą emeryturę. Obsługa sklepu mogłaby liczyć na to, że mężczyzna zrobi zakupy za większą sumę. Kupuje kilka produktów żywnościowych. Ochrona sklepu jednak zauważa, że do ręki przykleiła mu się guma do żucia.

- To było kilka lat temu. Wtedy taka guma kosztowała chyba nawet mniej niż złotówkę - wspomina Marta Foremniak, była kierowniczka sklepu. - Pan miał 76 lat i nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego ukradł. Skończyło się na mandacie w wysokości 50 czy 100 złotych. Pomijam wstyd, ale za tę sumę mógł mieć cały karton takiej Mamby.

Lubinianka pamięta też elegancką starszą panią, która była stałą klientką. Mieszkała na sąsiedniej ulicy. Tamtego dnia zrobiła zakupy za 150 złotych. W pewnym momencie okazało się, że pani ma jakiś problem z ręką. Nie może jej zginać. Trudno jej było wkładać kolejne rzeczy do koszyka.

- W rękawie kurtki miał łyżkę do butów za 9,99 zł. Długą, dlatego usztywniła jej rękę - opowiada Marta Foremniak.
W ubiegłym roku media obiegła wiadomość, że w Świdwinie księgowa z komendy policji próbowała wynieść z Biedronki woreczki foliowe i gumowe rękawice. Łupy, przez które straciła pracę i dobre imię, warte były w sumie 3,14 zł.

Liczy się adrenalinaDorota Hawrysz, terapeutka rodzin, tłumaczy, że w podobnych przypadkach zazwyczaj mamy do czynienia ze znaną chorobą, czyli kleptomanią.
- Gdy ktoś kradnie drobne rzeczy o małej wartości, zwykle nie chodzi mu o pieniądze. Kleptomanami powoduje wewnętrzny przymus, który każe im coś wziąć - wyjaśnia Dorota Hawrysz. - To coś w rodzaju nałogu. Kleptomani zwykle zabierają te same rzeczy, np. zapalniczki czy małe perfumy.
Część osób kradnie z powodu adrenaliny. Robiąc coś zakazanego, przeżywają przyjemny dreszczyk emocji. - Nieraz to jest bardzo silna ekscytacja. Mają satysfakcję z tego, że nie zostali złapani - dodaje terapeutka.

Kradnącymi w sklepach kieruje chęć przeżycia silnych emocji, podobnie jak ludźmi uprawiającymi seks w publicznej toalecie czy windzie. - Pieniądze nie mają tu znaczenia.Liczy się intensywność przeżyć. Żyjemy w świecie, który bombarduje nas silnymi bodźcami. Dlatego niektórzy potrzebują ekstremalnych bodźców, by czuć, że żyją - tłumaczy Dorota Hawrysz.

Kradzież bywa więc czymś w rodzaju sportu ekstremalnego, jak skoki ze spadochronem czy na bungee. I może o emocje chodziło też złodziejowi, który w minioną sobotę okradł sklep komputerowy w centrum Lubina. Sforsował drzwi, uszkodził roletę antywłamaniową, szklane gabloty. Ukradł dwa notebooki.

- Był perfekcyjnie przygotowany, miał doskonale rozpoznany sklep, cała akcja trwała 11 sekund, wszystko zarejestrowały kamery - opowiada Łukasz Kochmański, właściciel sklepu. - Zaskakująca jest tylko pora tej kradzieży: sobota, godzina 17.
Bez wątpienia ktoś, kto kradnie warte cztery tysiące złotych laptopy, robi to z chęci zysku, ale gdyby chodziło tylko o pieniądze, złodziej wybrałby późny wieczór albo nawet środek nocy, a nie sobotnie popołudnie.

Gra niewarta świeczkiStare porzekadło radzi: kochać księcia z bajki, uciekać na koniec świata, a kraść miliony. Trudno więc powiedzieć, u podstaw ilu nieracjonalnych przykładów kradzieży leży potrzeba silnych przeżyć, a u ilu tylko zwykła głupota. Bo jak inaczej wytłumaczyć działanie, w którym koszty znacznie przewyższają korzyści? Przykład? Historia głogowianina, którego skusiła... kiełbasa śląska.

- Rafał R. najpierw wybił szybę o wartości 300 złotych w witrynie sklepowej, a następnie stłukł szybę w ladzie. Ta ostatnia warta była około 1500 złotych - mówi Liliana Łukasiewicz, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Legnicy. - Tych czynów dopuścił się po to, żeby zabrać z lady koszyk z 7 kilogramami kiełbasy śląskiej o wartości około 100 złotych - dodaje.
Głodnemu 36-latkowi za kradzież z włamaniem grozi do 10 lat więzienia.

Równie mało opłacalny wydaje się też skok trzech mieszkańców Chojnowa na drogerię, z której wynieśli 29 tubek pasty do zębów. Może ich dentysta byłby dumny, że tak dbają o uzębienie, ale szkoda, że ich wypolerowane uzębienie będą mogli podziwiać jedynie współtowarzysze z więziennej celi. Czyścioszkom w wieku 27 i 33 lat grozi do pięciu lat za kratkami.
Jeśli więc nie tylko o zysk czy adrenalinę, to o co jeszcze może chodzić sklepowym rabusiom?

- Często o alkoholowy głód. Nietrzeźwi, drobni pijaczkowie, którzy muszą dopić, a nie mają na kolejną wódkę czy piwo, usiłują rąbnąć butelkę i uciekać - mówi Marta Foremniak. - Ale tacy zazwyczaj mają swoje zamiary niemal wypisane na twarzach, więc od razu budzą czujność i zwykle wpadają.
Chyba że w osiedlowym sklepie przystawią ekspedientce nóż do gardła, jak pewien lubinianin. Była noc, pił z kolegą. Gdy zabrakło im wódki, wybrali się do pobliskiego sklepu. Jeden stanął na czatach. Drugi wszedł do środka, poprosił o skrzynkę piwa i dwie butelki wódki, ale zamiast pieniędzy wyjął z kieszeni nóż. Lubiącym mocne trunki i wrażenia lubinianom grozi teraz do 12 lat więzienia.

Mamo, tato, zwróć uwagę
Marta Foremniak z pracy w kilku sklepach pamięta nie tylko stałych bywalców, którzy nie zamierzali płacić: kleptomanów, drobnych pijaczków, zorganizowane szajki złodziei nastawionych na kradzież drogich alkoholi, kawy lub maszynek do golenia, ale także dzieciaki - najczęściej kradnące słodycze.

- Z dziećmi kłopot jest bardziej złożony. Gdy zostały złapane, przyjeżdżała policja ds. nieletnich, przychodzili ich rodzice. Często okazywało się, że młodzi złodzieje pochodzą z dobrych domów, a ich matki płakały, że w życiu by się nie spodziewały czegoś takiego - mówi Marta Foremniak. - Rodzice zabierali dzieciaki do domu, a po południu one wracały i robiły to samo.
Kilka lat temu policjanci w Złotoryi rozpracowali młodzieżową "grupę przestępczą". Tworzyły ją dzieciaki w wieku od 10 do 16 lat. Ich łupem padł towar o wartości około 7 tys. zł. Dzieciaki przygotowały się do skoku solidnie - sforsowały deski, kraty i siatkę, a potem przez dziurę wyniosły łup, czyli: lizaki, żelki, cukierki, zabawki, a także plecaki, do których zapakowały towar. Wracały do magazynu kilka razy.

Legniczanami wstrząsnęła niedawna historia chyba najmłodszego w dziejach tego miasta złodziejaszka. Do sklepu spożywczego na Zakaczawiu - dzielnicy, która nie cieszy się najlepszą opinią - wszedł trzyletni chłopczyk. Malec wziął dwie zupki chińskie i schował je za pazuchę. Miał pecha, bo cały "skok" zobaczył ochroniarz.
Jak wyjaśnia Dorota Hawrysz, dzieci kradną z kilku powodów. Jeden to chęć zaistnienia w grupie. Bywa, że nastolatki, które razem obrabiają sklep, chcą się sprawdzić, pokazać, że nie są tchórzami.
- Kradną też dla zysku, gdy chcą mieć drogie gadżety, które widzą o swych rówieśników z klasy - wylicza terapeutka. - Markowe rzeczy są wtedy miernikiem wartości, pozwalają zaistnieć w grupie.

Młody złodziej, który chce dorównać bogatszym kolegom, będzie się starał nie dać złapać. Jest jednak grupa dzieciaków, które nie kryją się z tym, że wynoszą coś ze sklepu. Ostentacyjnie biorą coś z półki i nawet nie udają, że zamierzają zapłacić.
- Bo chcą być zauważone. Kradną, by zwrócić na siebie uwagę. Wiedzą, że gdy zostaną złapane, rodzice się nimi zajmą, dostaną wsparcie w szkole - tłumaczy Dorota Hawrysz. - Gdy nie idą do szkoły, rodzice mogą tego nawet nie zauważyć, ale gdy zostaną złapane na kradzieży, nikt nie będzie mógł udawać, że nie ma problemu i dostaną uwagę, o którą się dopominają.

Monitor pod sukienką, ale to nie kradzież
Wielkie markety borykają się ze zjadaczami, którzy wyjadają batoniki, a opakowania chowają na półkach z ręcznikami albo uszczkną sobie parę czereśni czy kiść winogron. W skali roku ze wszystkich sklepów danej sieci ubywa w ten sposób dobrych kilkaset kilogramów żywności. Ochroniarze z pewnego marketu mieli ubaw, gdy kilka lat temu jedna z klientek pod szeroką sukienkę upchnęła monitor i chciała udawać ciążę.

Ze sklepowych przymierzalni niektórzy klienci wychodzą, nie tylko mając na sobie po kilka bluzek, ale np. 30 dkg szynki ukrytej w... majtkach.
Psycholog społeczny dr Tomasz Grzyb ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej tłumaczy, że człowiek ma wielką zdolność do racjonalizacji swych zachowań. Nawet jeśli chowa kiełbasę w bieliźnie, by za nią nie płacić, tłumaczy sobie, że to nie jest kradzież. - Nie ma jednej wspólnej diagnozy. Wiadomo jednak, że nikt nie chce o sobie myśleć, że jest złodziejem, dlatego ludzie tłumaczą sobie, że skoro wydali w tym sklepie tyle pieniędzy, to nie kradną, nie płacąc za jedną rzecz - mówi dr Grzyb. - Tłumaczą sobie, że to sklepy ich okradają, źle wydając resztę czy oszukując na wadze. Czasem to bywa splot sytuacji: chwilowy impuls, okazja, z której jednak lepiej nie korzystać. Lepiej się zastanowić nad konsekwencjami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Szynka w majtkach, baton w brzuchu, łyżka w rękawie. Tak się kradnie w sklepach - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska