Jej mąż miał 55 lat. - Snuliśmy tyle planów, jeszcze w styczniu miał wyjść do domu. Przeszczep się przyjął, komórki macierzyste walczyły z chłoniakiem, prognozy były dobre. Nagle mąż odszedł, zostawił dzieci i mnie - opowiada nasza Czytelniczka, która prosi o nieujawnianie jej personaliów.
Gdy szpital poinformował ją, że powodem zgonu jej męża był wirus A/H1N1 nie mogła uwierzyć. - Jakim cudem świńska grypa dostała się na izolatkę, na której mąż leżał od początku grudnia? - grzmi kobieta, która winnych szuka w personelu szpitala. Przypomnijmy, że pierwszy zgon na świńską grypę nastąpił w szpitalu przy ul. Borowskiej we Wrocławiu na początku roku. Wtedy też zaczęły się pojawiać informacje o zarażonych wirusem A/H1N1.
- Patrzyłam lekarzom prosto w oczy, miałam do nich sto procent zaufania. Mam żal do personelu, bo to oni musieli przynieść wirusa - uważa wdowa.
Podobnie twierdzi przyjaciel i wspólnik zmarłego, który też podał nazwisko jedynie do wiadomości Redakcji. - Nikt z zewnątrz nie odwiedzał mojego przyjaciela. Ja, jego żona i syn machaliśmy mu przez okno kliniki przy Pasteura - mówi i wskazuje, że nie wszystko w klinice wyglądało jego zdaniem tak, jak powinno.
- Izolatka powinna być pomieszczeniem klimatyzowanym ze śluzą, gdzie pielęgniarka zdejmuje lub zakłada fartuch, rękawiczki czy maskę. Nie ma tam izolatki z prawdziwego zdarzenia, a co więcej widziałem jak pielęgniarka otworzyła kiedyś okno, pod którym spacerowały setki przechodniów. Nie powinna tego robić - uważa. Sądzi też, że z przeszczepem można było poczekać. Sytuacja nie była nagląca, a gdy wokół panuje grypa takie zabiegi są ryzykowne.
Sebastian Lorenc, rzecznik klinik z siedzibą przy ul. Curie-Skłodowskiej we Wrocławiu zapewnia, że wszystkie procedury zostały zachowane. - Po stwierdzeniu ogniska świńskiej grypy poinformowaliśmy natychmiast sanepid, a ten przeprowadził u nas kontrolę. Okazało się, że postępowaliśmy w stu procentach zgodnie z procedurami i nie dostaliśmy żadnych uwag - mówi Lorenc.
Tłumaczy też, że szpital odcina się od informacji jakoby to personel przeniósł wirusa. - Nie można mówić o tym, gdzie ten człowiek się zaraził. Medycyna nie jest w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Leczenie hematologiczne jakiemu był poddany pacjent mogło spowodować, że rozwinął się wirus, z którym organizm dotychczas sobie radził - tłumaczy Sebastian Lorenc.
Rodzina i znajomi zmarłego uważają to za kiepski argument. - Mój przyjaciel przyszedł do szpitala bez świńskiej grypy, a na nią zmarł - kwituje jego wspólnik.
Żona zarażonego świńską grypą i zmarłego w klinice przy Pasteura pacjenta zapowiada, że sprawę zgłosi do prokuratury. Chce także zaskarżyć szpital do NFZ. Skargę taką składa się do odpowiedniego specjalisty, a Fundusz musi na nią odpowiedzieć. Jest też specjalna komisja przy każdym urzędzie wojewódzkim, która bada pomyłki lekarskie. - Muszę działać i zgłosić tę sprawę gdzie tylko mogę. To dla mojego męża - zapowiada nasza Czytelniczka.
Przypomnijmy, że od początku stycznia świńska grypa zabiła już osiem osób na Dolnym Śląsku. W piątek w Lubinie w Miedziowym Centrum Zdrowia zmarł 64-letni mężczyzna. Obecnie na tego wirusa choruje aż 40 osób w województwie.
27 we Wrocławiu, 5 w Legnicy, 1 w Ząbkowicach Śląskich, 3 w Lubinie, 1 w Zgorzelcu, 2 w Miliczu i 1 w Wałbrzychu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?