Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poszukiwacze zaginionych śladów przodków

Małgorzata Kaczmar
Tropią korzenie swoich rodzin. Często przemierzają setki kilometrów, by odnaleźć dokumenty związane z historią ich dziadków i pradziadków. Piszemy o tym, jak Dolnoślązacy szukają własnych korzeni.

Amerykanin Jonathan, główny bohater książki Jonathana Safrana Foera "Wszystko jest iluminacją", postawia wybrać się na Ukrainę, by dowiedzieć się czegoś więcej o swojej przeszłości. Jedynym tropem, jaki ma, jest zdjęcie kobiety, która w czasie wojny uratowała życie jego dziadkowi, Żydowi. Jonathan chce odkryć ten fragment rodzinnej historii, o którym nikt z krewnych nie chce wspominać, i ocalić od zapomnienia kilka lat życia swojej rodziny.

Coraz więcej osób idzie śladem Jonathana. Podobnie jak bohatera książki "Wszystko jest iluminacją", pochłania ich pasja odkrywania własnej przeszłości.
Szukają starych fotografii ukrytych gdzieś w szufladach babć i ciotek, przechowują listy starannie kaligrafowane na pożółkłym papierze, przeprowadzają wywiady z najstarszymi członkami rodziny, szukają wpisów w księgach parafialnych, odwiedzają państwowe archiwa.

O zainteresowaniu genealogią świadczy rosnąca liczba użytkowników portalu moikrewni.pl.
- W tej chwili mamy już 1,5 miliona drzew genealogicznych - tłumaczy Małgorzata Korcz, rzecznik prasowy portalu. - Największe z nich obejmuje ponad 8 tys. osób.

By naszkicować rodzinną historię, nie wystarczy jednak usiąść przed ekranem komputera. Stworzenie sagi własnego rodu to praca godna nie tylko historyka, ale i prawdziwego detektywa.

Jedną z osób, którym udało się odnaleźć ślady swoich krewnych, jest Radosław Zań. Pięć lat temu postanowił, że stworzy drzewo genealogiczne swojej rodziny. Zaczął od Biłgoraja, gdzie mieszkała rodzina ze strony jego ojca. Odwiedzał archiwa państwowe, wertował księgi parafialne, szukał starych zdjęć i listów. Dziś ma pokaźną kolekcję pamiątek rodzinnych. Jego drzewo genealogiczne sięga połowy XIX w.
- Im dłużej szukam śladów moich krewnych, tym bardziej mnie to pasjonuje - tłumaczy.
Zań odkrył nie tylko rodzinne koligacje. Dotarł też do historii swojego nazwiska. Okazało się, że jego pradziadek miał czworo dzieci. Troje z nich otrzymało na chrzcie nazwisko Zyń. Tymczasem przy wpisywaniu nazwiska czwartego dziecka ksiądz przekręcił litery - zamiast "y" wpisał "a". I tak już zostało.

Praca nad tworzeniem historii własnej rodziny tak wciągnęła Radosława Zania, że postanowił pomóc innym w odnajdywaniu krewnych. Choć studiował telekomunikację na Politechnice Wrocławskiej, dziś jest zawodowym genealogiem. Najczęściej zwracają się do niego Niemcy, którzy mieszkali w przedwojennym Breslau. Swoją historyczną pasją zamierza zarazić synów.

Tropieniem rodzinnych historii zajęła się też Małgorzata Konieczna ze Zduńskiej Woli, studentka V roku dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. W czasie wakacji miała kilka tygodni wolnego.
- Moje babcie i ciotki na każdym rodzinnym zjeździe powtarzały, że chcą stworzyć takie pamiątkowe archiwum. Ale jakoś nikt nie mógł się za to zabrać. Pomyślałam, że jeśli ja się tym nie zajmę, moje dzieci nigdy nie dowiedzą się, jak wyglądało życie ich przodków - twierdzi dziewczyna.

W sierpniu Małgorzata Konieczna pojechała do Zapolic, miejscowości, gdzie mieszkał jej dziadek. W urzędzie gminy dostała wykaz wszystkich, którzy mogą być z nią spokrewnieni. Rozmawiała też z księdzem, ale okazało się, że w czasie wojny Niemcy zniszczyli wszystkie księgi parafialne.

Wrocławskiej studentce i tak udało się stworzyć sagę swojej rodziny. Na ponad 50 stronach umieściła zdjęcia krewnych i związane z nimi wspomnienia członków rodziny. Najstarszym bohaterem tej rodzinnej opowieści jest Walenty Jarosławski, który urodził się ponad 150 lat temu.
- Coraz więcej ludzi interesuje się przeszłością własnego rodu - twierdzi Grzegorz Mendyka, przewodniczący Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego.
W tej chwili ta jedna z najstarszych organizacji skupiających zafascynowanych swoją przeszłością ludzi liczy ponad 60 członków.

Mendyka historyczną ciekawość odziedziczył po ojcu, nauczycielu, który w tropieniu rodzinnej historii dotarł do połowy XIX w. Teraz rodzinne drzewo genealogiczne sięga 1802 r.
- I wciąż się powiększa - zaznacza.
Bo nie tylko pan Grzegorz tropi swoje korzenie. Na którymś z portali internetowych Mendykę odnalazł jego daleki kuzyn, Mieczysław Glinkowski. Umówili się na spotkanie w Krobi w Wielkopolsce, bo stamtąd pochodzi ich rodzina. Odnaleźli nawet grobowiec wspólnego przodka, Nikodema Ziemlińskiego.

Prezes Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego podkreśla, że jego organizacja nie zajmuje się tylko odnajdywaniem powiązań rodzinnych.
- Szukamy przede wszystkim dawno zagubionych historii - dodaje.

On sam odkrył np. rodzinną kłótnię sprzed lat. Jego pradziadek piekarz, nie mogąc dogadać się z synem, kupił młodzieńcowi inną piekarnię i kazał mu tam samodzielnie pracować. Pan Grzegorz niedawno odnalazł fotografię tego starego budynku z 1893 r.

O czym marzy Mendyka? Chciałby stworzyć wielkie drzewo genealogiczne obejmujące wszystkich w Polsce, którzy noszą to samo nazwisko co on. Szacuje, że to ok. 1000 osób.
- Przede mną wielkie wyzwanie - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska