18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kolęda o niechcianych Okruszkach. Historie porzuconych dzieci i ich matek

Dorota Abramowicz
Porzucone dzieci i ich matki otacza kokon tajemnicy. Pochodzą z różnych warstw społecznych, a za każdą taką sprawą kryją się rodzinne tragedie - pisze Dorota Abramowicz

Do okna życia przy Domu Samotnej Matki w Matemblewie nie trafiło od momentu otwarcia, czyli od niecałych czterech lat, ani jedno dziecko. Za to tuż przed świętami na oddziale położniczym Pomorskiego Centrum Traumatologii w Gdańsku była już trójka. Mama pierwszego jeszcze przed porodem powiedziała, że zamierza je oddać. Mama drugiego, obywatelka Rumunii, uciekła po narodzinach ze szpitala. Lekarze mają nadzieję, że może wróci za kilka dni i jeśli nawet nie zabierze dziecka, to podpisze dokumenty. Trzecie dziecko zostało "zastrzeżone" przez pracowników socjalnych, którzy przekazali, że matka nie będzie w stanie zaopiekować się noworodkiem.

- Rocznie nawet setka dzieci pozostawiana jest w gdańskich szpitalach - mówi Ewa Zając, kierująca działem pomocy dziecku i rodzinie w gdańskim MOPR. - Nie wszystkie są "nasze", z Gdańska. Kobiety przyjeżdżają do porodów z ościennych miejscowości, czasem nawet z głębi kraju. Nie oceniamy ich decyzji. Nie stygmatyzujemy. Ze względu na miejsce narodzin musimy zgodnie z przepisami zabezpieczyć niemowlę.

Porzucone dzieci i ich matki otacza kokon tajemnicy.
Nie zawsze tak było. Zanim weszła w życie ustawa o pieczy zastępczej, wieść o pozostawionym w dalekim szpitalu maleństwie szła za kobietą. Do ośrodka pomocy społecznej w jej miejscu zamieszkania trafiał rachunek za dziecko. Około tysiąca złotych. Ale nie o pieniądze tylko chodziło, ale o informację, że pani Kowalska jest wyrodną matką. Puszczalską bez serca. Informacja rozchodziła się po okolicy, obrastała w plotki i złe spojrzenia. Doprowadzała do rozwodów i rozstań. Prowokowała tragedie.

Dziś dane matki znają ośrodek adopcyjny i sąd. - Staramy się uzyskać jak najwięcej informacji od mamy, by chociażby wiedzieć o chorobach występujących w rodzinie - wyjaśnia Joanna Bartoszewska, dyrektor Pomorskiego Ośrodka Adopcyjnego w Gdańsku. - Cały czas jednak jesteśmy zobowiązani do zachowania tajemnicy.

Tajemnica zaczyna się już w szpitalu. - Kobieta, która chce zostawić dziecko, trafia do odrębnej sali - mówi dr Beata Gis, kierująca neonatologią w dawnym szpitalu wojewódzkim. - Nie ma kontaktu z mamami i innymi dziećmi. Historia choroby schowana jest pod kluczem, na łóżkach nie wiszą karty z nazwiskiem.

Niektóre kobiety chcą rozmawiać. Otwierają się przed lekarzem, pielęgniarką, płaczą, opowiadają.
- Słyszymy o niewyobrażalnych dramatach - przyznaje doktor Gis.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Każda opowieść jest inna

Kobiety pozostawiające dzieci pochodzą z różnych warstw społecznych. Są wśród nich studentki i niepełnosprawne intelektualnie mieszkanki wsi. Uczennice gimnazjum i panie po czterdziestce, które uznały, że nie są w stanie utrzymać trzeciego, piątego, szóstego dziecka. Cieszące się dobrą opinią żony pracujących za granicą mężów, które nie zachowały wierności, ale i ofiary gwałtów, kobiety bezdomne, prostytutki.

Barbara była mamą dwóch zdrowych chłopców i żoną szanowanego obywatela miejscowości X. Podczas spotkania integracyjnego wypiła kieliszek za dużo i zapomniała się z dyrektorem. Zaszła w ciążę. Mąż postawił ultimatum - albo zabiera synów i Barbara zostaje sama z dzieckiem, albo niemowlę idzie do adopcji i Barbara może wrócić do domu.

Dziecko Barbary trafiło do pogotowia rodzinnego, prowadzonego od 13 lat we Wrzeszczu przez Jolantę Dekowską.
- Ktoś zapukał do drzwi - wspomina pani Jolanta. - Otworzyłam, widzę elegancko ubraną, zapłakaną kobietę. Spytała, czy jest u mnie jej Okruszek. Potem trzymała dziecko na rękach i rozpaczliwie szlochała, opowiadając swoją historię. A ja płakałam razem z nią. Nigdy nie potępiam matki, już wiem, że za jej decyzją stoją nierzadko nieprawdopodobne historie.
Przez mieszkanie Jolanty Dekowskiej, wdowy, matki dwóch dorosłych synów, babci gromady wnucząt, przeszło 63 dzieci w różnym wieku. Były tu kilka miesięcy, czasem dłużej, czekając na nowe rodziny. Na wszystkie pani Jola mówi: Okruszki. Dziś dawne Okruszki dzwonią z życzeniami świątecznymi z nowych domów, wspominają choinkę u "cioci", meldują o osiągnięciach w szkole.

- Dostaję też życzenia od jednej z matek - mówi pani Jolanta. - Ta kobieta była kiedyś żoną marynarza, potem swoje zrobił alkohol, małżeństwo się rozpadło, zaczęła na ulicy zarabiać na życie. Stoczyła się bardzo nisko. Jej syn, wyjątkowo inteligentny chłopak, przez mój dom trafił do innej rodziny. Myślę, że tymi kartkami kobieta utrzymuje więź z dawnym, lepszym życiem. I chyba chce mi podziękować.

Za niektóre kobiety decyzję podejmuje sąd. Tak jest w przypadku opóźnionej umysłowo Genowefy, mieszkającej z bratem alkoholikiem. Brat sprowadza do domu kolegów i za wódkę "udostępnia" im siostrę. Gwałcona, wykorzystywana, urodziła już pięcioro dzieci. Niektóre zdrowe, inne z objawami FAS, czyli alkoholowego zespołu płodowego, który zawdzięczają anonimowym tatusiom. Najlepszym rozwiązaniem byłaby antykoncepcja lub podwiązanie jajowodów, ale Genowefa nie jest ubezwłasnowolniona. Sama się też nie zdecyduje, więc należy się spodziewać kolejnych dzieci do oddania. Dla wszystkich trzeba będzie szukać domów.

Nie jest to proste. Do Pomorskiego Ośrodka Adopcyjnego w Gdańsku zgłoszono 830 dzieci w różnym wieku, z których do adopcji zakwalifikowano 214. Przysposobiono już 50, drugie tyle jest w tzw. procesie adopcyjnym. Na dzieci czeka 196 rodzin, co nie oznacza jednak, że wszystkie dzieciaki, zwłaszcza te chore, niepełnosprawne, obciążone genetycznie - znajdą dom. Część zostaje więc zgłoszona do adopcji w całym kraju albo do adopcji zagranicznej.

Czasem warto podjąć pracę, by pomóc rodzinie biologicznej. Nie zawsze bowiem choroba musi być przeszkodą w opiece nad dzieckiem. Chora psychicznie Helena urodziła synka podczas leczenia na Srebrzysku. Jej starsze dziecko przebywało w pieczy zastępczej u babci, młodsze także miało być odebrane matce. Ale Helena nie chciała oddać synka.

- Z noworodkiem zamieszkała w Matemblewie - wspomina Ewa Zając. - Wraz z siostrami zdobyłyśmy jej zaufanie. Tłumaczyłyśmy, że musi ściśle współpracować z psychiatrami. Przyjmowane stale leki nie pozwalały na karmienie dziecka. Wtedy Helena, za zgodą lekarza, odstawiła na sześć tygodni lekarstwa. Miała tak silny motyw!

Znalazła mieszkanie i pracę w Gdańsku. Synka oddała do żłobka, rozpoczęła starania o opiekę nad starszym dzieckiem. Kiedy czuła, że choroba wraca, prosiła innych o wsparcie. Dziś, choć lekarze twierdzili, że nigdy nie będzie to możliwe, nie korzysta już z pomocy pracowników socjalnych. Jest samodzielną, dobrą matką.
- Tylko prawdziwe historie są niewiarygodne - mówi Ewa Zając.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Będzie dobrze

W korytarzu diecezjalnego Domu Samotnej Matki w Matemblewie stoi tablica z dziesiątkami kolorowych fotografii maluchów. - Nasi absolwenci - mówi z czułością w głosie siostra Samuela. Siostry Samuela, Leonarda, Wacława, Pompilia i Christiana przez 24 godziny na dobę pomagają młodym matkom. Uczą, jak przewijać, kąpać i karmić malucha, w razie potrzeby wiozą do lekarza. Przy okazji przemycają wiedzę o tym, jak sobie radzić w życiu. Z każdą pracują indywidualnie. - Choć trafiają do nas mamy z różnym nastawieniem, to znaczna większość wychodzi stąd z dzieckiem - twierdzi siostra Samuela.

Na początku tygodnia w matemblewskim domu mieszkało dziewięć matek z dziećmi. Lada moment miała dotrzeć dziesiąta.
Najmłodsza jest Natalia, która przyjechała do Matemblewa przed czterema dniami prosto ze szpitala. Ma 15 lat, ale wygląda na 12-latkę. Kiedy bierze na ręce kilkutygodniową Sylwię, mam wrażenie, że obserwuję dziecko bawiące się lalką.
Natalia mieszkała w domu dziecka. - Nie przez zachowanie - mówi z naciskiem. - Zabrali nas przez faceta, z którym żyje mama.

Co facet robił, tego Natalia nie chce mówić. W domu dziecka poznała 18-letniego ojca Sylwii: - Kiedy zaszłam w ciążę, usłyszałam, że albo znajdzie się rodzina zastępcza, która weźmie mnie i dziecko, albo po porodzie wrócę do domu dziecka, a córka pójdzie do takiej rodziny - opowiada Natalia. - Nie było chętnych na nas obie, więc tuż po porodzie do szpitala zaczęli przychodzić ludzie, którzy mieli zająć się Sylwią.

Wtedy Natalia wpadła w rozpacz. Sylwia miała kłopoty ze zdrowiem, musiała zostać w szpitalu, a ona nie chciała i nie mogła rozstać się z córeczką. Tuliła ją, płakała. Determinacja nastoletniej matki wzruszyła lekarzy, którzy postanowili pomóc dziewczynce. Pojawił się psycholog, ordynator wystawił Natalce pozytywną opinię. Zebrał się sąd rodzinny, który znalazł wyjście - mama i córka zamieszkają w Matemblewie. Być może na dłużej. Siostry zorganizują już po Nowym Roku nauczanie indywidualne, by Natalia mogła skończyć gimnazjum i kontynuować naukę.

- Będzie dobrze - mówi Natalia i spogląda na współmieszkankę, 17-letnią Stefanię. Ona też trafiła tu z domu dziecka z maleńką Lenką. Teraz Lenka podrosła i w styczniu wraca z mamą do placówki.

Dom Samotnej Matki prowadzi zakon Ducha Świętego, założony w 1195 roku przez św. Gwidona. Tego samego, który w 1198 roku zaopiekował się pierwszym oknem życia w szpitalu Ducha Świętego w Rzymie. W czasach gdy przed ukończeniem pierwszego roku umierał co trzeci niemowlak, a za zabicie nieślubnego dziecka groziły mniejsze kary, okna życia dawały szansę na przetrwanie wielu maluchom.

Dziś, kiedy samotne macierzyństwo nie jest stygmatem, mówi się, że okno życia to przeżytek. Ostatnio Komitet Praw Dziecka ONZ zarekomendował likwidację średniowiecznego wynalazku. Powód - każde pozostawione dziecko musi znać swoje pochodzenie. Anonimowe porzucenie malucha nie daje takiej gwarancji.

- Pozostawienie dziecka w oknie życia jest złym rozwiązaniem, ale nie najgorszym - podkreśla ks. Janusz Steć, dyrektor gdańskiego Caritasu.

Najgorsze to plastikowa siatka, pozostawiona na wysypisku. Albo podwórko w Hipolitowie, gdzie Beata Z. zakopała szóstkę swoich dzieci. Bez dania im wyboru, czy chcą poznać swoje pochodzenie. Malemblewskie okno, choć do tej pory niewykorzystane, pozostaje alternatywą.

Jest jeszcze szpital. Najlepiej z dala od domu, gdzie nikt cię nie zapamięta, a kartę z historią choroby schowają pod kluczem. I gdzie można się wypłakać obcemu człowiekowi w białym fartuchu.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki