18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Wrona - Na rowerze był kaskaderem, skoczył nawet przed Ludwiga (zdjęcia)

Wojciech Koerber
Wyścig Pokoju 1986. Historyczny, zwycięski etap z metą w Szczecinie. W środku Zdzisław Wrona, z prawej Ludwig (NRD), z lewej Saitow ze Związku Radzieckiego.
Wyścig Pokoju 1986. Historyczny, zwycięski etap z metą w Szczecinie. W środku Zdzisław Wrona, z prawej Ludwig (NRD), z lewej Saitow ze Związku Radzieckiego. Archiwum Zdzisława Wrony
Zdzichu Wrona? Kawał kolarza i solidny człowiek. Wielkiej rzeczy dokonał, bo przecież na Wyścigu Pokoju finiszował raz przed Ludwigiem. Takich historii się nie zapomina - zaznacza Jan Brzeźny, starszy kolega, dwukrotny zwycięzca Tour de Pologne. A było to tak:

Pustków Wilczkowski to niewielka wioska pod Wrocławiem, droga na Kudowę Zdrój. Tam rodzice Zdzisława Wrony mieli gospodarstwo. A w tym gospodarstwie pomagało siedmioro dzieci: pięciu synów i dwie córki. Taka... tania siła robocza. - Mama zawsze powtarzała, że można wziąć maszynę, ale ona pieniądze skasuje. A jak my zrobimy, to nam zostaną - przypomina olimpijczyk. Rowerowe szlaki przecierał najstarszy brat Ryszard (rocznik 54). Inny, Marek (rocznik 66), ma na koncie zwycięstwo w Tour de Pologne (1989) oraz w wyścigu Szlakiem Grodów Piastowskich (1990). Wreszcie Bogdan i Bronisław wybrali grę w regionalnych drużynach piłki nożnej, łącząc to hobby z pracą na roli.

Zdzisław usiadł na rower. Z Pustkowa daleko do Budowlanego Klubu Sportowego Ślęża Sobótka nie miał, 12 kilometrów. Inna była to jednak odległość latem, a inna zimą. Każdorazowo była to jednak część treningu. Etap , można by rzec. - Zacząłem tam jeździć na treningi w 1976 roku. Zawsze na rowerze i bez względu na pogodę - czy śnieżyca czy deszcz. A więc dojazd faktycznie był częścią treningu. Latem spotykaliśmy się pod klubem, w bocznej uliczce rynku, zimą na stadionie, skąd ruszaliśmy np. marszobiegiem na Ślężę. Musiałem to godzić z ciężką robotą w polu bądź w oborze, w stajniach. Gospodarstwo było spore, mieliśmy krowy, świnie, wszyscyśmy z tego żyli. Dziś rodziców już nie ma, a gospodarzy tam Bogdan - wyjaśnia wychowanek Ślęzy.

Pierwsze sukcesy pojawiły się rychło. - Za młodzika, pod koniec lat 70. Zostałem mistrzem spartakiady młodzieży, górskim mistrzem Polski, dużo wyścigów się wygrywało. Po prostu prezes mocno tego wymagał, bez żadnych zbędnych taktyk. Taktyka była jedna - jechać z przodu i zwyciężać. Krótko mówiąc - trzymamy się ramy i zapier...my - przypomina Wrona najprostszą receptę na sukces.

W 1982 roku wybrał się Dolnoślązak na mistrzostwa świata do angielskiego Goodwood. Po to, by zająć 27. miejsce w wyścigu ze startu wspólnego. Jak na debiut 20-latka - nieźle. - No nieźle. Andrzej Serediuk, który był czwarty, minął mnie 50 metrów przed metą, medaliści również. Gdyby finisz był po płaskim, to bym się zapewne utrzymał, ale trzeba było gnać pod górę. Dopóki mogłem, to się trzymałem. Tak to w kolarstwie wygląda, że na dziesięciu metrach można stracić 20-30 pozycji. Tym bardziej, gdy prąd odetnie - tłumaczy Wrona. W Ślęży nie było już wówczas seniorów, musiał szukać nowych dróg. Na sezony 1983-84 trafił do warszawskiej Legii. Do wojska.

- Siłą rzeczy trzeba było uciekać. Ale w tej Legii łapałem się w pierwsze składy, ze Szczepkowskim, Michalakiem, Leśniewskim, Ludwiniakiem czy Krawczykiem. Przy trzydziestu chętnych łapałem się w czwórkę, gdzie trener Trochanowski nie puszczałby kogoś, kto jest plewą. Bo by mu drużyna nie wygrała. A my dwukrotnie sięgnęliśmy wtedy po mistrzostwo Polski - zwraca uwagę człowiek z Pustkowa Wilczkowskiego.

W Wyścigu Pokoju startował dwukrotnie, w 1986 roku ukończył imprezę na 34. pozycji. Ale nie to się pamięta, lecz zwycięski etap z Gorzowa do Szczecina. To, że zwycięski, też nie wszystko mówi. Ten Ludwig z tyłu jest najważniejszy. A trzeba wiedzieć, że był Niemiec absolutnym królem finiszu, triumfatorem Wyścigu Pokoju w latach 1982 i 1986 właśnie, mistrzem olimpijskim z Seulu ze startu wspólnego, zwycięzcą trzech etapów Tour de France i numerem jeden tej imprezy w klasyfikacji sprinterów (1990).

- To było w Szczecinie, na Wałach Chrobrego. Szło dużo ataków, a ja się czaiłem na finisz, w czym do ostatnich kilometrów pomagał Mietek Karłowicz. Ludwiga wziął z kolei na koło Uwe Ampler (mistrz świata, drużynowy mistrz olimpijski z Seulu, czterokrotny zwycięzca WP - WoK) i ciągnął niemal do kreski. Rozprowadzali się do ostatniego zakrętu. Nas Szur uczulał, byśmy sami się nie rozprowadzali, bo Ludwig to wykorzysta. Mówił też, byśmy odpuścili ostatnią lotną premię w Barlinku. Żeby Niemcy nie pomyśleli, że jesteśmy bardzo mocni. No i doprowadził mnie Mietek do niemieckiego pociągu, ja się przesiadłem i skorzystałem. Zaatakowałem, Ludwig próbował mi jeszcze wyjść, ale mu brakło. Pamiętał to po latach, gdy się spotkaliśmy, bo rzadko który potrafił tak mu czmychnąć. Czasem tylko Abdużaparow - mówi Wrona, przypominając uzbeckiego sprintera słynącego nie tylko z rozwijanych na mecie prędkości, ale i z charakterystycznego rozpychania się polegającego na rzucaniu kierownicą od lewa do prawa. - Miło się to wspomina. Tym bardziej, że gdy szła taka petarda na finiszu, to naprawdę ciężko było zepsuć rozprowadzenie Amplerowi, Ludwigowi i Raabowi, też mistrzowi świata - dodaje.

Dojeżdżamy do igrzysk w Seulu. Tam wyszło 17. miejsce ze startu wspólnego, choć to koledzy mieli raczej przed sobą cele wynikowe. Wrona miał za cel pomagać. - Takie dostałem zadanie. Ostro zabierałem się w odjazdy, bo gdyby udało się odjechać, miałbym szansę zafiniszować. W innym wypadku miałem pracować na Bodyka i Mierzejewskiego. No i dopadli nasz odjazd na ostatniej rundzie, po czym obaj moi koledzy... złapali kapcia. Na ostatniej rundzie, gdzie cały gaz idzie, nie mieli już szans dogonienia. Zanim się zmieni sprzęt, jest minuta straty. Ja musiałem natomiast raz jeszcze podjąć walkę. No a szły takie ciosy, że nie byłem już w stanie nic wielkiego zrobić, starczyło na 17. miejsce. Co do Mierzejewskiego, to tego swojego kapcia złapał na zjeździe i na zakręcie 90 stopni. Tak nim porzucało, że rower nie nadawał się już do jazdy, a on tym bardziej - wspomina Wrona.

W seulskim wyścigu drużynowym koledzy mieli więcej szczęścia. Koledzy, czyli Joachim Halupczok, Zenon Jaskuła, Marek Leśniewski i Andrzej Sypytkowski. Wykręcili srebro. Nie można było się przy nich zakręcić?

- Nie, nie. Drużynę szykowano rosłych chłopów, po 190 cm wzrostu, którzy innej prędkości nabierali. Tym bardziej, że trasa była po płaskim, ewentualnie tylko jakiś mały wiadukcik. Mali - jak ja czy Mierzej - nie mieli tego pociągu drużynowego. Gdyby teren był bardziej pofałdowany, wtedy Szur postawiłby na kaskaderów, ale tam typowa harówa była. Szukano drągów. A ja mały karzeł jestem, 173 cm, to by nie pasowało. Tak więc role były porozdzielane. Wiadomo jednak, że w drużynie łatwiej o medal, koledzy chyba o 7 sekund z NRD przegrali. Ze startu wspólnego natomiast rusza 250 chętnych, z czego setka może wjechać na pudło. Zwyciężył wtedy Ludwig, ale na drugim i trzecim miejscu przyjechali chłopacy z RFN, którzy wcześniej nic wielkiego nie osiągnęli - zauważa nasz kaskader.

W Seulu klasyfikację medalową igrzysk wygrała ekipa ZSRR (132 medale) przed... NRD (102) i USA (94). Niewielka NRD znalazła się pośród największych potęg. Mieli tam doping, ale i system. - Jedli to samo, co my, a co po pokojach kombinowali, tego nie wiem. Nigdy po latach o tym nie rozmawialiśmy. Ale w rowerze trafili też NRD-owcy na konkretnych gości. Tak jak u nas było z Szozdą, Szurkowskim czy Piaseckim. Dobrze też biegali, dobrze pływali, widać było, że dostali to od natury - tak to widzi Wrona, drugi zawodnik Tour de Pologne’85. Na ostatniej kresce szybszy był tylko wtedy Marek Leśniewski.

- Na jednym z etapów miałem nawet pięć minut przewagi, ale umówiliśmy się, że dla Leśniewskiego wtedy jedziemy, więc trzeba było hamować. W końcu to jedna reprezentacja. Czy byłem mocniejszy? Myślę, że wyglądało to wtedy fifty-fifty. Choć Marek miał pecha, brał udział w kraksie, jakiegoś przechodnia ustrzelił i jechał bodajże z wybitym obojczykiem. Ale po to ekipę miał, by go dowiozła do końca - objaśnia temat Wrona. W 1989 roku on i cała ekipa Moto-Jelcza pracowali z kolei na wspomniany sukces brata, Marka. Rok później z kolei na zwycięstwo Karłowicza. A wydawać by się mogło, że kolarstwo to sport indywidualny. Nic bardziej mylnego. Kręcisz sam, ale jednak w grupie.

Razu pewnego okazał się też Wrona spostrzegawczym zawodnikiem. - To był Małopolski Wyścig Górski, etap z honorowym startem na krakowskim Rynku. Tuż przed zauważyłem, że z Kościoła Mariackiego wychodzi para młoda. Ściągnąłem czapkę, wyciągnąłem bidon i im podarowałem, robiąc bramę. Świadek był na to przygotowany i dostałem w zamian cały kosz trunków. Wszyscy kolarze pobili brawo, życzyli szczęścia, a później zaglądali mi do tego kosza - uśmiecha się Wrona. Dziś to mieszkaniec Jelcza-Laskowic, prowadzi tam przy domu sklep i warsztat rowerowy zarazem. - Jakoś z tego żyjemy, latem lepiej, zimą gorzej. No i udzielam się trochę w UKS-ie Moto-Jelcz Laskowice. Coś podpowiem, przy rowerach podłubię, czasem zasponsoruję - wylicza 50-latek. Żona też prowadzi sklep, ale swój. Sprzedaje buty w Galerii Laskowickiej. Jakie? Oczywiście - z CCC. Mają troje dzieci oraz dwoje wnucząt (4-letni Michał, 4-miesięczna Hania). No i trzy psy.

Też mieliście Wronę na kapslach? Ja w dzieciństwie miałem. I Mierzejewskiego, Sprucha, Piaseckiego, Jaskułę, Bodyka, Leśniewskiego, Szerszyńskiego, Urygę etc. W mojej piaskownicy również oni rządzili.

Zdzisław Wrona

Urodził się 12.01.1962 r. w Pustkowie Wilczkowskim. Olimpijczyk z Seulu (1988), gdzie zajął 17. miejsce w wyścigu ze startu wspólnego. Uczestnik MŚ w Goodwood (1982 - 27. miejsce). Multimedalista MP - wygrał m.in. wyścig ze startu wspólnego (1987) i aż trzykrotnie wyścig drużynowy (1983 i 84 - Legia Warszawa, 1987 - Moto-Jelcz Oława). W 1986 roku wygrał jeden z etapów Wyścigu Pokoju. Dwukrotny triumfator wyścigu Szlakiem Grodów Piastowskich (1984 i 1986). Kluby: BKS Ślęża Sobótka (1976-81), Legia (1983-84), Moto-Jelcz Oława (1984-95). Mieszka w Jelczu-Laskowicach, gdzie prowadzi sklep i warsztat rowerowy, a żona Anna sklep z butami CCC. Córka Ewelina (27 lat, prowadzi salon kosmetyczny). Synowie Wojciech (25, pracuje w firmie DHL) oraz Jan (17, uczy się w Oławie).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska