Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Impas w Śląsku: Miasto nie chce gasić finansowych pożarów

Jakub Guder
Tomasz Hołod
Zanim piłkarze Śląska Wrocław wrócą do treningów 7 stycznia, klubowe władze, ale przede wszystkim współwłaściciele WKS-u, muszą podjąć decyzję, jak dalej będzie wyglądało finansowanie zespołu. Bez tego nie da się podjąć chociażby poważnych transferowych decyzji. Tymczasem impas w rozmowach trwa, chociaż może "rozmowy" to zbyt daleko idące określenie, bo Zygmunt Solorz-Żak nie spotka się z władzami Wrocławia od kilku tygodni.

- Sytuacja finansowa klubu nie zmieniła się w żaden sposób od miesiąca. Tylko to mogę w tej chwili powiedzieć. O resztę proszę pytać mecenasa Birkę - mówi Włodzimierz Patalas, sekretarz miasta i przewodniczący Rady Nadzorczej Śląska. Jednak Józef Birka - przedstawiciel Solorza w radzie - od dłuższego czasu nie odbiera telefonów od dziennikarzy.

Patalas jednak przyznaje, że w najbliższym czasie jakieś decyzje zapaść muszą. - Nie możemy cały czas działać na zasadzie straży pożarnej. Chociaż z drugiej strony, jak czytam krytykę niektórych mediów na temat finansowania klubu, to nóż mi się otwiera w kieszeni. Gdzie indziej płacą po połowie pensji, a u nas z tym nie ma problemów. Niemniej jednak do końca roku musi być jakiś kontakt ze współwłaścicielem. Musimy postawić kropkę nad "i", pójść w jedną albo w drugą stronę - deklaruje Patalas.

Sytuacja finansowa nie wpłynie jednak na plan przygotowań Śląska do rundy wiosennej. - To nie jest coś, na czym powinno się oszczędzać. Wiosną chcemy się nadal liczyć w lidze. Na dodatek drużyna zaczyna wyglądać solidnie, rozkręca się. Tak jak mówił trener, nie da się zrobić od razu nic wielkiego, ale widać efekty jego pracy - stwierdza sekretarz miasta.

W klubie nie podjęto jeszcze żadnych decyzji personalnych. Patalas potwierdził jedynie, że warunki przedstawione przez Sebastiana Milę są nie do zaakceptowania. Decyzję odnośnie innych zawodników ma podjąć trener Stanislav Levy. - Trudno teraz zadeklarować, jak będziemy działać zimą, czy będą jakieś duże oszczędności. Sytuacje są przecież różne. Piłkarze rozwiązują w przerwie kontrakty, a my wciąż ustalamy, czy kogoś wystawić na listę transferową. Na pewno będziemy szukać szybkiego ofensywnego pomocnika i jeszcze jednego napastnika - twierdzi przewodniczący Rady Nadzorczej Śląska.

Te deklaracje wydają się jak najbardziej racjonalne, bo jeśli Mila faktycznie rozstanie się z WKS-em (jego menedżer Daniel Weber mówi, że w tej chwili konkretnych ofert dla zawodnika jeszcze nie ma, jednak "wszystko może się zmienić"), a klub rozwiąże kontrakt z Daliborem Stevanoviciem, to w zespole pozostanie tylko jeden rozgrywający - Mateusz Cetnarski. W dodatku od kiedy przeniósł się do Wrocławia, to - delikatnie mówiąc - nie błyszczy.
Wśród napastników szału też nie ma. Johan Voskamp i Łukasz Gikiewicz są bez formy, a Cristian Diaz co prawda do niej wraca, ale gra nierówno.

Pewne jest, że do pierwszego zespołu zostanie na stałe włączonych kilku zawodników Młodej Ekstraklasy. Do tej pory piłkarze Młodego Śląska trenowali z seniorami tylko okazjonalnie. Teraz kilku z nich ma uczestniczyć we wszystkich zimowych przygotowaniach również w obozie na Cyprze, bo to tam podczas tej przerwy mają trenować mistrzowie Polski. Nie będzie natomiast tradycyjnego zgrupowania w Spale, którą tak upodobał sobie Orest Lenczyk. Levy nie lubi trenować pod dachem i preferuje zajęcia z piłką na świeżym powietrzu. - Od momentu zmiany na ławce trenerskiej ani razu nie trenowaliśmy w hali - przyznał Mila.

Kadrowe problemy to jednak wciąż pestka w porównaniu do wspomnianych kłopotów finansowych. Zygmunt Solorz-Żak w tym roku nie dał na klub jeszcze grosza. Miasto założyło za niego 6 mln zł, które biznesmen miał oddać do końca roku. Zadeklarował, że to zrobi, ale tylko pod warunkiem, że miasto zwróci mu koszty, jakie poniósł podczas prac ziemnych przy dziurze obok stadionu, na której miała stanąć słynna już galeria handlowa. Wrocław owszem - sumę chce oddać, ale dopiero wtedy, gdy sprzeda teren innemu właścicielowi. Jednak w pierwszym przetargu - podczas którego cena wywoławcza gruntu wynosiła 80 mln zł - nie zgłosił się żaden inwestor.

Co prawda Śląsk faktycznie regularnie płaci zawodnikom pensje, ale jednak zalega im z premiami meczowymi od początku roku oraz z nagrodą za wywalczone w maju mistrzostwo Polski. Ta ostatnia premia to 2 mln zł do podziału między zawodników i sztab trenerski.

Dodatkowo WKS musiał ostatnio zapłacić odszkodowanie Ryszardowi Tarasiewiczowi zasądzone przez Sąd Polubowny PZPN. Chodzi o kwotę od 1,3 do 1,5 mln zł. Na Oporowskiej takich pieniędzy w kasie nie było, więc miasto przekazało ją z budżetu przeznaczonego na promocję.

- To już jest zapłacona kwota. Nie mieliśmy wyjścia, bo dostaliśmy klauzulę natychmiastowej wykonalności. Dla mnie jest to jednak niezrozumiałe, że Sąd Polubowny zasądził całą kwotę łącznie ze wszystkimi premiami, w tym tę za wicemistrzostwo Polski. Odwołaliśmy się jednak do sądu powszechnego i czekamy na rozstrzygnięcie tej sprawy - kończy Patalas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Impas w Śląsku: Miasto nie chce gasić finansowych pożarów - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska