Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prokurator? Schetyna? Solorz? Kogo boi się Rafał Dutkiewicz (ROZMOWA)

Arkadiusz Franas
Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz
Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz fot. Dariusz Gdesz
Czy Rafał Dutkiewicz zrezygnuje z kandydowania, gdy w wyborach wystartuje Bogdan Zdrojewski i czy panowie zawarli umowę? Czego i kogo po 10 latach najbardziej boi się Rafał Dutkiewicz? Prokuratora, Grzegorza Schetyny, Zygmunta Solorza? Dlaczego rozpadł się POPiS we Wrocławiu i co spowodowało, że od kilku lat nie ma też już koalicji z Platformą Obywatelską? Z Rafałem Dutkiewiczem rozmawia Arkadiusz Franas, redaktor naczelny "Gazety Wrocławskiej".

To że będzie Pan ubiegał się o czwartą kadencję to wiedziałem już od jakiegoś czasu…
A ja już wtedy też wiedziałem? (śmiech)

Twierdził Pan, że nie, ale myślę, iż nie był Pan wtedy zupełnie szczery w rozmowie ze mną. Ale zostawmy to, bo teraz bardziej mnie intryguje, co spowodowało, że tak wcześnie to Pan oficjalnie ogłosił?

Ponieważ w ostatnim czasie pytano mnie o to czy wystartuję chyba z pięć tysięcy razy. Jak usłyszałem to pytanie pięć tysięcy pierwszy raz, to postanowiłem sprawę przeciąć i złamać swoją dotychczasową zasadę ogłaszania decyzji na rok przed wyborami. Mnie te pytania, także i pańskie, wcale nie dziwią. To z pewnością między innymi efekt zmasowanego ataku na mnie opozycji, który w wypadku Platformy Obywatelskiej nabrał już cech klasycznej i niezbyt czystej kampanii wyborczej. Ja przynajmniej mam odwagę złożyć deklarację z otwartą przyłbicą.

Nie będę pytał o wymarzonego kontrkandydata, bo już słyszałem, że to Julia Roberts. I nawet chyba rozumiem ten wybór. A na poważnie. Bogdan Zdrojewski stwierdził, że nie chce z Panem rywalizować w kampanii wyborczej. Czy Panowie mają naprawdę taką umowę, że jeden nie kandyduje przeciw drugiemu?
/Śmiech/ Julia Roberts nie miała być moim wymarzonym kontrkandydatem, a osobą, z którą chciałbym się spotkać w ogóle. Za przyzwoleniem mojej żony zresztą. Co do umowy, to ona oczywiście nigdy nie została spisana. Ale mówiąc w dużym uproszczeniu to ja kiedyś wymyśliłem kandydaturę Bogdana Zdrojewskiego na prezydenta i doprowadziłem do jego wyboru przez Radę Miejską, a 10 lat temu to on wysunął i poparł moją kandydaturę w wyborach bezpośrednich. Niewątpliwie jesteśmy też powiązani długą znajomością i wspólnymi, w zdecydowanej większości bardzo dobrymi, przeżyciami. Nigdy nie pozwoliłem sobie na ocenę jego prezydentury i jeśli Bogdan coś mówi krytycznego o mieście, to o pewnych zjawiskach, wydarzeniach a nie skupia się na personalnym ataku na mnie. To rzadkość w polityce, ale my na siłę nie szukamy w sobie wroga.

To spytam inaczej. A gdyby jednak Bogdan Zdrojewski zdecydował się wystartować to Pan zrezygnuje z kandydowania?
Nie, ale na pewno bym z nim porozmawiał. Powtórzę to samo co powiedział minister Zdrojewski. Nie chcę z nim walczyć w wyborach. To naprawdę mogłoby zaszkodzić miastu. Natomiast jestem gotowy na dyskusję o Wrocławiu, o jego kondycji.

To wróćmy do tych 10 lat, które Panu upłynęła na urzędzie. Przypominam sobie naszą rozmowę w kuluarach ratusza zaraz po zaprzysiężeniu w 2002 roku. I wtedy miałem wrażenie, że rozmawiam z człowiekiem, który rozgląda się po swoim nowym miejscu pracy a w głowie ma tylko jedno pytanie: w co ja wdepnąłem?
Chyba nie miałem aż takich obaw, ale pewne wątpliwości mną targały. Administracja była dla mnie zupełnie nowym zajęciem. Wrocław zaskoczył mnie też swoim rozmiarem. I nie myślę o obszarze czy ludności, ale o wielości spraw, które prowadzi urząd. Przykład, choć ten akurat raczej anegdotyczny: początkowo nawet nie wiedziałem jak ustawiać ważność zaproszeń. W pierwszych tygodniach przyjmowałem więc wszystkie. I dobrze, dzięki temu poznałem wielu wspaniałych ludzi. Potem zrozumiałem, że muszę jednak dokonywać wyboru, bo na nic więcej nie starczało mi czasu.

To ja konsekwentnie będę używał słowa: strach. A czego Pan teraz się najbardziej obawia?

Nadal chyba tego samego. Ogromu odpowiedzialności. Tego, czy spełniam oczekiwania tych, którzy mnie wybrali. Myślę, że każdy w miarę normalny polityk czy urzędnik wyższego szczebla musi to mieć. Oczywiście ta odpowiedzialność nie paraliżuje, a o sobie mogę powiedzieć, że mnie wręcz mobilizuje, ale ciągle się odzywa. Proszę spojrzeć na to co się dzieje teraz. Mówi się, że mam trochę trudniejszy okres. I ok, to naturalne przy takiej ilości prowadzonych projektów. Są problemy, ale nic takiego, czego nie da się rozwiązać. Nie muszę więc niczego się bać.

A na przykład tego, że teraz po ratuszu krąży prokurator i CBA?

Nie mogę się ich bać, bo wiem, że niczego złego nie zrobiłem. Co więcej, sam poprosiłem te służby, by wyjaśniły, czy ktoś w ratuszu nie zadziałał niezgodnie z prawem.

Tylko jako człowiek o ogromnej władzy danej w wyborach bezpośrednich ponosi Pan też odpowiedzialność za swoich podwładnych. I tu może wyjść jakaś niespodzianka...
Oczywiście, że tak, ale raczej nie taka, która by mogła stanowić dla miasta jakiekolwiek zagrożenie. Ja ma trzy zakresy odpowiedzialności. Przed wyborcami, którzy oceniają mnie co cztery lata. Przed polskim prawem - jak wspomniałem, tu wedle mojej oceny wszystko jest w porządku - i przed własnym sumieniem. Jeśli chodzi o ten ostatni rodzaj odpowiedzialności to wyznam, że choć nie sypiam długo, to jednak bardzo dobrze. A - i jeszcze przypomniało mi się, że niektórzy sugerują, że podobno boję się Zygmunta Solorza czy Grzegorza Schetyny. Zupełnie się ich nie boję, bo i dlaczego?

Ale tu nie chodzi o strach typu, że Pana napadną zza węgła. Tylko o obawy o przyszłość Śląska, w które miasto mocno się zaangażowało czy o batalie polityczne toczone z PO?
Rozumiem. W przypadku negocjacji z panem Solorzem to jesteśmy już bliżej niż dalej pewnych ustaleń. I nie powinno tu być powodów do niepokoju. Gdy mówimy o kontaktach z Platformą Obywatelską a de facto z rządem, to wszystko zawsze kończy się dobrze. Z jednej strony słyszę, że jestem taki niepokorny wobec władz państwa, a z drugiej - jeśli oceniać po efektach - to właściwie wszystko, co Wrocław miał dostać od rządu ziściło się: Euro 2012 było u nas, mamy autostradową obwodnicę, wyremontowano dworzec. Czyli ta moja "krnąbrność" opłaciła się. Owszem słyszymy pohukiwania ze strony lokalnych polityków PO, ale jak już wspomniałem to są tylko awantury polityczne, bez głębszego sensu i uzasadnienia . Są elementem pewnej rozgrywki. Na szczęście niczym złym nie skutkującej dla stolicy Dolnego Śląska.

To przy okazji tego Pańskiego 10-lecia często będziemy podróżować w czasie. A jak to było z tym POPiS-em. Jak powstała koalicja, która w 2002 roku wywindowała Pana na prezydenta Wrocławia?
To po prostu była kontynuacja pomysłu koalicji działającej na poziomie ogólnopolskim. Gdy Bogdan Zdrojewski i Grzegorz Schetyna przyszli do mnie z propozycją startu w wyborach w 2002 roku, to ja powiedziałem, że to jest mój warunek. Chciałem by popierało mnie całe środowisko postsolidarnościowe, z którego obie partie wyszły. Nie mieli z tym problemu, bo takie porozumienie istniało na szczeblu krajowym. Nawet nie było problemu z ułożeniem list do rady miejskiej. Ustaliliśmy, że ludzie z tych partii będą lokowani na nich na przemian. Nasz POPiS potem rozpadł się, mniej więcej w tym samym czasie, gdy drogi tych partii rozeszły się na szczeblu centralnym.

A czym Pana przekonano do startu w wyborach?
Po pierwsze tym, że były to pierwsze wybory bezpośrednie. Po drugie zarówno Bogdan Zdrojewski jaki i Grzegorz Schetyna twierdzili, że potrzebują silnego kandydata, który będzie w stanie wygrać z kandydatem lewicy, która w tym czasie była w Polsce siłą dominującą. A po trzecie miałem bardzo osobisty powód. Rok wcześniej zmarła moja mama i czułem, że muszę coś zrobić, z czego byłaby dumna. To brzmi trochę naiwnie, ale tak myślałem. No i nie ukrywam, że scena publiczna zawsze mnie interesowała. Przyszedł czas na kolejny powrót. Wtedy w biznesie czułem się już spełniony, zapewniłem byt rodzinie i szukałem nowego wyzwania dla siebie.

Czyli Pańskie drogi z PiS-em rozeszły się, bo przestała istnieć koalicja tej partii z Platformą Obywatelską, do której zawsze było Panu bliżej. Ale i z nią też nie ma Pan najlepszych relacji?
Po wyborach w 2006 roku przewodniczącą rady była Barbara Zdrojewska i moim zdaniem nie najlepiej sprawdzała się w tej roli. A już czara goryczy przelała się, gdy opowiedziała się przeciw budżetowi, który miał być naszym wspólnym projektem. Ta sytuacja była nie do przyjęcia i zaowocowała rozpadem koalicji z Platformą Obywatelską, a to - siłą rzeczy - odwołaniem Barbary Zdrojewskiej z funkcji przewodniczącej rady.

A nie jest to tak, że Pańskie relacja z PO się popsuły, gdy zaangażował się Pan w projekt ogólnopolski, który jak niektórzy podejrzewali miał doprowadzić prezydenta Wrocławia do prezydentury Polski?

Zgoda, to na pewno także miało wpływ, choć nie rozumiałem i dalej nie rozumiem agresywnej reakcji PO w tej sprawie. Tym bardziej, że nigdy - ani wtedy, ani teraz - przez myśl mi nie przeszło by startować w wyborach na prezydenta kraju.

Na pewno?
Słowo panu daję. Zależało mi, by wyartykułować pewne rzeczy związane z Polską samorządową, na które nikt nie zwracał uwagi. Okazało się jednak, że zostałem odebrany jako ten, który może zagrozić politykom w Warszawie. Zmasowany atak nastąpił z wielu stron a najbardziej dziwiło mnie zachowanie właśnie PO.

I chęć ubiegania się o kolejną kadencję prezydenta Wrocławia oznacza, że przestają Pan myśleć o ogólnopolskich projektach?
Na pewno nie zamierzam tworzyć żadnego ruchu, ale nadal będę się krytycznie wypowiadał w sprawach ogólnopolskich, jeśli uznam, że jest to ważne dla kraju. Natomiast chcę powalczyć o Dolny Śląsk. Uważam, że nasze region jest zaniedbany i nie widzę, by obecny zarząd województwa miał jakiekolwiek projekty, czy chociaż wizje, by to zmienić. I to budzi mój sprzeciw.

A może zamiast walczyć z samorządem województwa należałoby zacząć z nim współpracować. Z drugiej strony kompetencje władz wojewódzkich nie pozwalają im na rozwiązanie wielu projektów. Tu mamy chyba wadę ustrojową.
Dwa raz tak. Oczywiście samorządy lokalne są o wiele silniejsze niż wojewódzki. Choćby patrząc na wielkość budżetów. A współpraca? Nie ma jej, a nawet gorzej. Koledzy z PO zachowują się czasem jak zazdrosne dzieci w przedszkolu. To nie moja wina, że prezydenci dużych miast są w swoich regionach bardziej rozpoznawalni i popularniejsi niż marszałkowie. To wynika z zakresu naszych obowiązków i znacznie dłuższej historii samorządów miejskich. Moim zdaniem nie powinniśmy się za to na siebie obrażać.

Ja mam taką idee fixe, by wreszcie doprowadzić do merytorycznego spotkania marszałka i prezydenta Wrocławia. Za dużo razem jest do zrobienia, by marnować czas i energię na spory.
Zawsze wolałem współpracę niż jałowe spory i jestem otwarty na takie spotkanie. Jak w każdym konflikcie, także i my trochę zawiniliśmy, ale uczciwy rachunek sumienia wskazuje, że po stronie marszałkowskiej jest znacznie więcej grzechów.

Druga strona mówi podobnie oczywiście uważając się za mniej winną. Ale do porozumienia nigdy nie dojdzie, gdy będziecie Panowie licytować się na grzechy. Porozumienie jest możliwe, gdy zapomni się o przeszłości i pomyśli o przyszłości.
Jeszcze raz zgoda i jestem w stanie o tym porozmawiać z marszałkiem, jeśli miałoby to skończyć się czymś dobrym dla regionu. Mam tylko nadzieję, że marszałek będzie miał podmiotowość w tych rozmowach.

To spróbuję zostać mediatorem. A wracając do Pańskiego 10-lecia to proponuję taką oczywistą zabawę. Mój największy sukces to…
Gdy pytam mego zastępcę Adam Grehla, który był też zastępcą Bogdana Zdrojewskiego, o to jak zmienił się Wrocław zawsze słyszę taką odpowiedź: 10 lat temu Wrocław to była taka zgrabna fabryczka, teraz to jest olbrzymia korporacja, która rozrosła się w wielu sferach. I to chyba jest ten największy sukces. To miasto stało się naprawdę nowoczesną europejską aglomeracją. Sam nie ośmieliłbym się wydać takiej opinii, ale wciąż słyszę ją od naszych gości: przedstawicieli dużego biznesu i świata nauki.

A największa porażka? O tym zawsze się lepiej rozmawia.
Przegraliśmy starania o EXPO, walka o Europejski Instytut Technologiczne też nie zakończyła się sukcesem.

Zawsze Pan chciał abyśmy byli silnym ośrodkiem akademickim? A też się nie udało.
To zależy od punktu widzenia. W skali kraju jesteśmy drugim ośrodkiem ex aequo z Krakowem. Tyle, że nas interesuje punkt widzenia europejski i światowy, a tu jest już znacznie gorzej. Wciąż nie udało się zintegrować uczelni, co dałoby im nowy potencjał. Ten projekt potrzebuje więcej czasu. Uważam, że gdyby kilka uczelni połączyło się, to w rankingach bylibyśmy wyżej. Czekam teraz na diagnozę uczelni wrocławskich którą zamówiliśmy w renomowanej instytucji. Diagnoza ma nam pokazać silne i słabe strony naszych uczelni. Natomiast udało nam się zwiększyć liczbę studentów. Mamy ich dużo więcej niż na początku mojej pracy. Ale znowu mamy za mało studentów z innych krajów. Tu na wyniki też trzeba poczekać.

To jeszcze jedno. Pierwsze nasze poważniejsze spięcie dotyczyło nieprzyjmowania wrocławian w gabinecie. A robili tak Pańscy poprzednicy. Nie żałuję Pan teraz tej decyzji?
Mówimy o stałym dyżurze w gabinecie. Nie, nie żałuję. Oczywiście naruszyłem pewien obyczaj, ale proszę spojrzeć na to w innym sposób. To był obyczaj uszyty na małe miasto. Ilu ludzi z ponad 600 tysięcy mógłbym przyjąć nawet przez 5 godzin w tygodniu? Ja natomiast, postanowiłem wyjść do ludzi, rozmawiam z wrocławianami w różnych miejscach, spotykam się z bardzo różnymi środowiskami. Staram się uważnie przysłuchiwać problemom, wyławiam te najważniejsze z punktu widzenia funkcjonowania miasta i próbuję je rozwiązywać. Poza tym trafiają do mnie na biurko pisma z różnymi prośbami o pomoc i interwencje. Często wykraczające poza kompetencje prezydenta. Na przykład abym poprawiał wyroki sądów, choćby w sprawach rozwodowych. Jednak 90 procent próśb dotyczy znalezienia zatrudnienia i przyznania mieszkań komunalnych poza kolejnością.

Ale z marszałkiem Pan się spotka i porozmawia o Dolnym Śląsku gdy podejmę się mediacji? Podtrzymuje Pan deklarację?
Oczywiście. Obietnic dotrzymuje. A w każdym razie robię wszystko, by ich dotrzymać, bo nie zawsze wszystko zależy tylko ode mnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Prokurator? Schetyna? Solorz? Kogo boi się Rafał Dutkiewicz (ROZMOWA) - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska