Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener Śląska Wrocław wygląda na bezradnego. Skąd wziął się ten kryzys?

Jakub Guder
fot. Janusz Wójtowicz
Porażka z Piastem była jedną z bardziej dotkliwych, od kiedy wrocławski klub przeniósł się na Stadion Miejski. Nawet przegrana 0:4 z Legią Warszawa bolała nieco mniej, bo nie dość, że rywal o dwie klasy lepszy, to jeszcze pierwszą bramkę wrocławianie stracili już w 1 minucie, a potem blisko przez godzinę grali w dziesiątkę. W sobotę ulegli beniaminkowi. Drużynie, która w czterech ostatnich meczach straciła 12 goli.

Obraz sytuacji w klubie zaciera wygrana 3:0 w Szczecinie. Prawdę mówiąc - to też był słaby mecz w wykonaniu wrocławskich piłkarzy. Podobnie jak te z Zagłębiem i Piastem. Owszem - WKS przewyższał rywala, ale z pewnością nie o trzy bramki. Piłka nożna to jednak sport niewymierny. Skąd u wrocławian zniżka formy?

Winę za ostatnią porażkę wziął na siebie Waldemar Sobota. - Nie powinienem się tak zachować w polu karnym. Może piłka się źle odbiła, ale mogłem ją przepuścić. Przy trzecim golu chciałem zagrać do Amira Spahicia - tłumaczył się zaraz po ostatnim gwizdku. Trudno nie przyznać mu racji, chociaż w przekroju całego sezonu można mieć do niego najmniej pretensji. Z drugiej strony prawda jest taka, że jeszcze do niedawna jego reprezentacyjna forma ciągnęła do przodu kolegów z klubu. Teraz niewiele z niej zostało. Dodatkowo na przeciwległym skrzydle jest jeszcze gorzej, niezależnie od tego, czy gra Sylwester Patejuk czy Piotr Ćwielong.

WKS jeszcze w ubiegłym sezonie miał olbrzymie wsparcie w postaci Mariana Kelemena. Bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach, tak jak chociażby w Gdańsku w trakcie zremisowanego 1:1 meczu z Lechią. Za tamto spotkanie dostał od nas notę 9,5. Nikt do tej pory tego nie powtórzył. Teraz nie popełnia błędów, ale też nie daje drużynie niczego ekstra. Tak naprawdę nie jest wyraźnie lepszy od Rafała Gikiewicza, a zdarzyło mu się ze dwa razy wypluć piłkę przed siebie. To może zarzut mało namacalny, ale najlepiej zobrazuje go rzut karny strzelony przez Wojciecha Kędziorę. Niby jedenastki to loteria i do bramkarza zarzutu mieć nie można, ale piłkarz Piasta uderzył źle: nisko i w środek. Piłka przeleciała pod Słowakiem, niewiele brakowało, aby obronił. Mamy jednak nieodparte wrażenie, że rok temu miałby ciut więcej szczęścia i jakiś dodatkowy błysk pozwoliłby wybić piłkę z linii.

Olbrzymim problemem jest też brak klasowego napastnika. Łukasza Gikiewicza bardzo lubimy - to sympatyczny facet, któremu nie można odmówić ambicji i woli walki. W tej chwili nie jest jednak snajperem na miarę zespołu mistrzów Polski. Najgorsze jest to, że nie ma dla niego alternatywy. Cristian Diaz jest bez formy, a Johan Voskamp nawet nie łapie się do meczowej osiemnastki, chociaż ostatnio rozstrzelał się w Młodej Ekstraklasie i być może pomału wchodzi na właściwe tory (patrz obok). - Dla mnie nie jest ważne, kto strzela bramki, a od napastników wymagam też gry w obronie - powiedział ostatnio Stanislav Levy. Tylko że o wiele łatwiej jest zdobywać gole i punkty, gdy z przodu ma się kogoś takiego, jak w Lechii Traore, w Warszawie Ljuboja czy w Zabrzu Milik. W Śląsku takiej postaci nie ma.

Na koniec - ławka rezerwowych. Zmiany w tej chwili właściwie nie dają nic drużynie. W przeszłości Marek Wasiluk potrafił, wchodząc w drugiej połowie spotkania z ŁKS-em, strzelić gola i zaliczyć asystę. Dariusz Pietrasiak w wygranym (jeszcze na Oporowskiej) 4:0 spotkaniu z Polonią Warszawa wszedł na ostatnie 5 min i jeszcze zdążył trafić do siatki. Trudno stwierdzić, czy to był fart, trenerski nos czy zwyczajnie dobra forma tych piłkarzy. Faktem jest, że teraz Dalibor Stevanović - teoretycznie piłkarz, który powinien wnosić najwięcej kreatywności w poczynania drużyny - często wcale nie gra, albo nawet nie ma go w autobusie na wyjazd, tak jak to było w Szczecinie. - Mam ponad 20 zawodników w zespole. Kadrę meczową dobrałem na podstawie tego, co widziałem na treningach. Na ten moment wyznaczyłem optymalny skład - tłumaczył po pojedynku z Pogonią nieobecność Słoweńca trener Levy. To najdobitniej świadczy o formie piłkarza, który zarabia podobno niewiele mniej niż Sebastian Mila.

Na papierze w nazwiskach potencjał wciąż tkwi. Trener Levy w sobotę wyglądał na bezradnego, ale to on musi go wykrzesać. Niektórzy twierdzą, że słabsza forma, to wynik finansowej niepewności i braku pieniędzy. Tylko zastanówmy się - komu bardziej zaszkodziliby wtedy piłkarze: klubowi czy sobie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska