Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ikona buntu

Krzysztof Kucharski
Krzysztof Kucharski
Krzysztof Kucharski Marek Grotowski
Chciałem nieśmiało namówić, choć jedną osobę, do obejrzenia filmu dokumentalnego.

Wiem, wiem... Dobrze wiem, że w epoce tańców z gwiazdami, tańców na linie czy tańców na lodzie, jeśli lód już nie stopniał od tych idiotyzmów, kompletnie mija się z celem.

Film ma nawet niezły tytuł - "Jezus Chrystus Zbawiciel". Nie zrobił on jednak wrażenia. Siedziałem na seansie w gronie kilkunastu osób. Mnie przyciągnął nie tylko tytuł, ale też nazwisko nieżyjącego aktora - Klausa Kinsky'ego.

Właściwie nie nazwisko, a pseudonim, bo naprawdę nazywał się Nikolaus Günther Nakszynski i urodził się w Sopocie. Nawet stoi tam dalej dom, w którym mieszkał i świetnie prosperuje w nim kawiarenka "Kinsky". Prawdziwi kinomani powinni znać go z filmów Wernera Herzoga, jak "Aguirre, gniew boży" czy "Nosferatu - wampir" albo "Woyzeck".

Reżyser "Jezusa Chrystusa Zbawiciela" Peter Greyer, biograf aktora, zmontował ten film z materiałów nakręconych dokładnie 20 listopada 1971 r. w berlińskiej Deutschlanhalle. Na fali młodzieżowej kontrkultury i hipisowskiej filozofii, w których Jezus był jedną z ikon buntu i protestu, Kinsky napisał scenariusz w formie listu gończego "poszukiwany Jezus Chrystus".

Stanął sam na scenie z włosami sięgającymi do ramion w jeansach i koszuli w kwiatki. Bez żadnych dekoracji i jakichkolwiek efektów teatralnych. Jego siłą miał być tylko głos aktora i jego niezwykła, a nawet opętana osobowość. Planował kilkanaście występów na całym świecie. Przygotowywał się do tego dziesięć lat. Nikt z producentów i dyrektorów teatrów nie chciał zająć się tym niezwykłym monodramem. Bali się posądzenia o bluźnierstwo. Abstrahując już od tego, że Kinsky nie cieszył się najlepszą opinią w środowisku.
Ledwie jednak zaczął mówić, przyzwyczajona do kontestacji widownia znająca czarną legendę aktora, zaczęła mu przerywać szyderczymi i prymitywnymi uwagami. Część widzów wyraźnie przyszła tylko po to, by wywołać skandal. Aktor nie wytrzymuje napięcia i wyzywa publiczność od "głupich świń".

Ta wkroczyła na scenę i zaczęły się ostre przepychanki. Kinsky kilka razy schodził i wracał na scenę, zaczynając swój monolog od początku. Potrzebna była interwencja policji. Dopiero, gdy na widowni zostało około setki ludzi, mógł swój monolog powiedzieć ochrypłym, zmęczonym głosem od początku do końca.

To zupełnie niezwykły dokument pokazujący aktora zmuszonego do walki z żywiołem tłumu, poniżonego, ale namaszczonego jakby silnym wewnętrznym napięciem. Potęgują wrażenie prawdziwe łzy bezsilności. Wreszcie niezwykłe samozaparcie. Ten monodram skończył się, według relacji Kinsky'ego, o drugiej w nocy.

Nie wiem, dlaczego, ale walczący na scenie niemiecki aktor w tym dokumencie nieodparcie kojarzył mi się z rolą Ciemnego Ryszarda Cieślaka w "Apocalypsis cum figuris" Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Choć ten spektakl bronił się przed dosłownością to opowiadał o grupce ludzi, która Ciemnego - osobę naiwną, obcą dla wygłupu kreuje na Zbawiciela, Chrystusa i "funduje" mu drogę według biblijnego scenariusza.

W ten spektakl były wpisane ból i poniżenie. W teatrze wypracowane, grane na najwyższym diapazonie, a w tym filmie zarejestrowane i tylko dzięki temu zapisowi mogące funkcjonować. Jakieś takie nici mi się splątały. Pewnie dlatego, że za kilkadziesiąt dni rozpocznie się Rok Grotowskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska