Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Został bokserem, by starsi nie popychali

Wojciech Koerber
Józef Grzesiak - od jego medalu w Tokio minęło ponad pół wieku. A postawa wciąż jak należy
Józef Grzesiak - od jego medalu w Tokio minęło ponad pół wieku. A postawa wciąż jak należy Fot. Janusz Wójtowicz
OLIMPIJCZYCY SPRZED LAT: Józef Grzesiak.

O tych z niższych wag (słomkowa, piórkowa, kogucia czy musza) zwykło się mówić w środowisku - plankton.
- Ci to pół biedy. Gorzej z tymi większymi, bo gdy uderzy, to jakby cię koń kopnął. Już na samym tarczowaniu to odczuwasz. Trzeba wiedzieć, jak się przy tym ustawiać - mówił nam swego czasu praktyk z Krupniczej, trener Ryszard Furdyna. Józef Grzesiak chodził w lekkośredniej, a jego cios istotnie ważył tyle, co trzepnięcie końskim kopytem.

Nim jednak Józek stał się Józefem, musiało minąć sporo czasu. I różnego chleba trzeba było w tym czasie spróbować.
- To prawda. Najpierw sobie trochę pływałem w Ogniwie Wrocław. Byłem nawet na zawodach, na których Petrusewicz bił rekord świata - przypomina brązowy medalista olimpijski z Tokio (1964). Później boks musiał jeszcze wygrać z piłką nożną.

- Gdy miałem 12 lat, pojawiła się w gazecie wzmianka o naborze do pięściarskiej sekcji Pafawagu. Mieszkałem na ul. Włodkowica, więc rzut beretem miałem do Gwardii. Nie lubiłem jednak milicji. Mimo że trzeba było daleko jeździć tramwajem, poszedłem do Pafawagu. I tak jeździłem od jesieni 1952 roku przez całą zimę. A wiosną poszedłem do IKS-u Ogniwo, na piłkę nożną. Kolejnej jesieni przeprosiłem się jednak z pięściarstwem. I z Gwardią. Matula z ojcem nie kazali mi uprawiać boksu, nie dawali już na tramwaj. Więc zacząłem chodzić na Krupniczą. Trener Sobko spojrzał i mówi - ty już trenowałeś. Nie przyznałem się, ale później i tak wszystko wyszło na jaw. Fajne to były czasy. Chodziło się tam z własną koszulką, własnymi spodenkami i własnymi trampkami. Długich spodni nie pozwalali trenerzy zakładać, by pracę nóg dobrze widzieć. Czy kolana i stopy odpowiednio ułożone. Czasem i bluzy kazali ściągać. Bo układ rąk nie mniej ważny - wspomina 67-letni dziś champion.

Co jednak przechyliło szalę na korzyść pięściarstwa?
- Jako chłopak byłem szczupły, ale i wysoki. Rówieśnicy do ramion mi sięgali. Zadawałem się więc ze starszymi o pięć lat. No, a ci byli silniejsi fizycznie, grali w karty, palili i pili. Ja tylko w karty wtedy grałem. Popychali mnie trochę, zmuszając do rozpoczęcia przygody z boksem - uśmiecha się Grzesiak. Nie sposób więc odebrać tej podwórkowej starszyźnie udziału w sukcesach wrocławianina. I choć do dziś funkcjonuje pojęcie boksu amatorskiego, to trening Grzesiaka zaczął z czasem przybierać kształty jak najbardziej profesjonalne.
- To trener Michał Szczepan zgrupował nas w milicji. I wtedy trenowaliśmy już dwa razy dziennie. Od godz. 7 do 10 pracowałem w spółdzielni tapicerskiej, a o 11. szedłem na trening. Po południu natomiast szedłem na drugi - zaznacza Grzesiak.
Efekt był wymarzony - olimpijskie podium. Szedł nasz pięściarz w Tokio jak przecinak. Na początek 5:0 z Włochem Massimo Bruschinim. Na drugą nóżkę 5:0 z Finem Kurtem Mattssonem. W ćwierćfinale 4:1 z Vasile Mirzą z Rumunii. Zacięło się w półfinale - 1:4 z Borysem Łagutinem (ZSRR), późniejszym zwycięzcą. Czy słuszne 1:4? - To był bardzo problematyczny werdykt - twierdzi Jacek Wąsowicz, kolega z Krupniczej, kiedyś świetny pięściarz, dziś ceniony działacz. - Po wcześniejszych półfinałach było już wiadomo, że mamy w potyczkach o złoto czwórkę Polaków. Więc tego Józka już taktycznie rąbnęli - dodaje.

Problem był również taki, że nazwisko Łagutin znaczyło w 1964 roku sporo. - To już był dwukrotny mistrz Europy i brązowy medalista olimpijski z Rzymu. Jak więc można było uczynić zwycięzcę z nieznanego Poloczka? Kanadyjczyk dał mi wygraną, lecz pozostali sędziowie z Europy wskazali na Łagutina - przypomina Grzesiak. Brąz też był jednak spełnieniem marzeń. A do tego przyszła jeszcze satysfakcja, że udało się wziąć rewanż na wspomnianym Rumunie.
- Z Mirzą przegrałem w 1963 roku na meczu międzypaństwowym w Bukareszcie. Dali mu 2:1. Wściekły wtedy byłem - nie ukrywa.

Pyszniejsza historyjka wiąże się jednak z Bruschinim i Giorgio Masteghinem. Bo to dzięki temu drugiemu mistrzem olimpijskim w pchnięciu kulą został Władysław Komar (1972).
- Nie inaczej. W 1959 roku mieliśmy młodzieżowy mecz Polska - Włochy w Warszawie. Na Torwarze, który odkryty jeszcze wtedy był. Ja wygrałem z Bruschinim, a swojego rywala pokonał też śp. Zbyszek Olech. Władziu Komar z kolei przegrał przez ciężki nokaut z tym Masteghinem. I tak zakończył swoją przygodę z boksem. W Tokio, gdzie się razem trochę przechadzaliśmy, był już kulomiotem (9. miejsce - WoK) - zauważa Grzesiak.

W Meksyku (1968), gdzie po drugie srebro sięgnął Artur Olech, naszego pięściarza już zabrakło. - Cóż, Stachurski, mańkut z Błękitnych Kielce, był już wtedy lepszy. Nawet na obóz kadry nie pojechałem. Karierę skończyłem w 1970 roku, a więc mając lat 29 lat - skromnie przyznaje wielki sportowiec. Po kilkunastu miesiącach, a więc późno, jak na ówczesne czasy, poślubił Krystynę. Wcześniej ani przez moment nie narzekał jednak na brak zainteresowania ze strony kobiet. Wręcz przeciwnie. Jak to mówią niektórzy - ja byłem stały, tylko one się zmieniały.
Dziś ma Grzesiak syna Grzegorza i wnuczkę.
- Pamelcia jej dali. Ładnie. Syn przyszedł na świat w 1973. Wyuczył się na cukiernika, lecz nie wykonuje tego zawodu. - Jak mu kazali pracować nocami, to powiedział, że wtedy śpi. I radzi sobie w innej branży - wyjaśnia senior. Przez dziewięć lat był też instruktorem pięściarstwa w Moto Jelczu Oława. Po ukończeniu 2-letniego Studium Trenerskiego przy wrocławskiej AWF zajmował się też rzeczoną profesją w Polonii Świdnica, Odrze Brzeg, Prośnie Kalisz i w Gliwicach. Od 1982 roku jest na rencie. - Ręce i nogi mam powykrzywiane od sportu. Dlatego szanuję się teraz. Żyję z tej renty i z emerytury olimpijskiej. 2 380 zł brutto - skrupulatnie dodaje. A żyje na wrocławskich Krzykach, przy ul. Kłośnej, nieopodal piłkarskiego stadionu Śląska Wrocław.

Lokum to przyznał olimpijczykowi - 18 listopada 1964 roku - prof. Iwaszkiewicz, ówczesny przewodniczący Prezydium Rady Narodowej m. Wrocławia. Takim oto pismem: "Obywatel Józef Grzesiak. Prezydium Rady Narodowej miasta Wrocławia w dowód uznania za trud i wysiłek uwieńczony zdobyciem brązowego medalu oraz za godne reprezentowanie sportu Polski Ludowej podczas Olimpiady w Tokio - postanowiło przyznać Obywatelowi mieszkanie z nowego budownictwa składające się z dwóch pokoi i kuchni". Podpisano - Iwaszkiewicz.
- Zapłaciłem wtedy 4 800 zł za urządzenia łazienkowe i kuchenne. Szkoda tylko, że choć mieszkanie mi przyznano, to własnościowe nie jest. Wykup kosztowałby mnie 19 800 zł. Chciałem porozmawiać o tym z prezydentem, lecz mnie nie dopuścili. W październiku napisałem w tej sprawie pismo do urzędu miasta, ale pozostało bez odzewu - wyjaśnia Grzesiak. Kto wyciągnie doń rękę?

Obecnie nasz olimpijczyk jest jednym z najwierniejszych wrocławskich kibiców. Można go spotkać m.in. na meczach siatkarskiej Gwardii. - Tylko na szachy nie chodzę - szczerze wyznaje. Mimo że to dyscyplina jak najbardziej "pokrewna" pięściarstwu. Przecież tu i tu trzeba mieć właściwą strategię na przeciwnika. Co dał mu boks poza trofeami, satysfakcją i zmęczonymi dziś gnatami? - To, że objechałem, obleciałem i opłynąłem kulę ziemską. Normalnie nie byłoby mnie na to stać - zwraca uwagę. Gdy go odwiedziliśmy, na stole leżały świeże "Polska-Gazeta Wrocławska" i "Przegląd Sportowy". Tak jest zresztą codziennie.
- To widzimy się w sobotę na meczu siatkarzy Gwardii z Hajnówką? - żegnam się zawodowo. - Pewnie. Chociaż nie, przepraszam! W telewizji dają galę boksu z Kętrzyna - reflektuje się mistrz. Grunt, że weekend będzie na sportowo. Jak każdy.

***
Józef Grzesiak
- absolwent Technikum Samochodowego we Wrocławiu i Studium Trenerskiego przy AWF. 182 cm wzrostu. Brązowy medalista igrzysk w Tokio (1964). 3-krotny mistrz Polski (1964-1966) w barwach Gwardii Wrocław, drużynowy mistrz kraju (1965/66). Uczestnik mistrzostw Europy w Berlinie (1955) - po porażce w ćwierćfinale z Bułgarem Angelo Dojczewem zajął 5.-8. miejsce. Stoczył 216 walk (169 zw., 20 rem., 27 por.). Zasłużony Mistrz Sportu, odznaczony m.in. Srebrnym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe i Krzyżem Kawalerskim OOP.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska