Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Proć - Spacerował po Karkonoszach i wpadł na żonę. Przyszłą żonę (zdjęcia)

Wojciech Koerber
Dwukrotny olimpijczyk Jacek Proć. W Pekinie zajął z drużyną piąte miejsce.
Dwukrotny olimpijczyk Jacek Proć. W Pekinie zajął z drużyną piąte miejsce. Piotr Krzyżanowski
Po ateńskich igrzyskach - miejsce w szóstej dziesiątce - był rozczarowany i zniesmaczony. Obraził się na dyscyplinę, kilka miesięcy w ogóle nie napinał łuku. Rok później postarał się jednak z kolegami o brązowy krążek MŚ, a i z Pekinu przywiózł o niebo lepsze wspomnienia. Przez dwie godziny był rekordzistą olimpijskim, do sierpnia mógł się też szczycić najlepszym indywidualnym występem na igrzyskach, gdy chodzi o polskie łuki w męskim wydaniu (11. miejsce).

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2012 ROKU

Jak można trafić u nas w kraju do klubu łuczniczego? Jacek Proć urodził się w Legnicy, zatem daleko nie miał. Gdy mama pracowała jeszcze w firmie Zanam-Legmet, zabrała synka na zakładowy festyn. Tam ustawił się w kolejce, by przymierzyć z łuku. Przymierzył i kazał się prowadzić do klubu. Musiało paść na Strzelca Legnica.

Nauka nie poszła jednak nigdy na boczny tor. Proć, absolwent wydziału mechanicznego Politechniki Wrocławskiej, przez większą część dotychczasowej kariery łączył pasję z pracą dla wspomnianych zakładów Zanam-Legmet. Tak jest do dziś. Konstruuje kopalniane wozy odstawcze i przenośniki. - To wozy, które odstawiają urobek z miejsca, gdzie się go kruszy do miejsca, gdzie jest wysypywany na taśmociąg. Puste ważą 25 ton, a drugie tyle mogą zabrać urobku. Mają cztery koła i skrzynię z tyłu. Są długie na 10 metrów, wysokie na 2 i szerokie na 4. I ja coś tam do nich konstruuję - tłumaczy inżynier Proć. Na igrzyskach debiutował jako 23-latek i był po Atenach niepocieszony. W kwalifikacjach zajął 23. pozycję, lecz już w 1/32 lepszy okazał się niżej rozstawiony (42.) Bułgar Jawor Christow (133:132).

- Nominację do Aten zdobyłem rok wcześniej na MŚ w Nowym Jorku, gdzie indywidualnie zająłem miejsce koło 30. To wystarczyło. Ale samego startu olimpijskiego to już nie kojarzę - przekonuje olimpijczyk. I dobrze, że posiadł zdolność wymazywania ze swojego twardego dysku wspomnień niemiłych. - Ale pamiętam, że w dniu rozgrywania mojego pojedynku w ramach 1/32 warunki atmosferyczne były fatalne. Loteryjne. Strzelaliśmy na antycznym stadionie, a wiatr dmuchał strasznie. Flagi na masztach były pozrywane, tego samego dnia z powodu zbyt dużej fali odwołano zawody wioślarskie. A my strzelaliśmy. No i zabrakło szczęścia, przegrałem punktem - analizuje po latach Dolnoślązak.

To był bardzo emocjonalny olimpijski debiut. - Bo zawodnik niemający doświadczenia tak właśnie podchodzi do wielkiej imprezy. Strasznie przeżywałem, że tak wyszło, że zawiodłem tylu ludzi. Ja ten stan nazywam kacem moralnym. Co innego gdy wracasz po zwycięstwach lub poprawieniu rekordów życiowych. U mnie nie było wtedy różowo. Po Atenach od września do grudnia nie strzelałem i tyle. Nie miałem ochoty. Kto mnie namówił na powrót? Nie powiem. Do tej pory nie powiedziałem i niech tak zostanie. Ktoś ze środowiska, tyle mogę zdradzić - uchyla się od odpowiedzi.

Szczęśliwie zadziałała jednak najprawdziwsza sportowa prawda, że jesteś wart tyle, ile twój ostatni występ. W lutym 2005 roku nakłoniony do powrotu Proć sięgnął po halowe mistrzostwo kraju. I poczuł się lepiej. Ulżyło. W tym samym roku wywalczył też brąz drużynowych mistrzostw świata i do dziś jest to najcenniejszy krążek w kolekcji. Nie było zatem wyjścia. Wszystkie strzały prowadziły do Pekinu. A tam był już Proć spokojniejszy o cztery lata doświadczeń. Efekt? 11. miejsce, do tego roku najlepsze w historii olimpijskich występów naszej męskiej kadry (wcześniej w Sydney 22. był Grzegorz Targoński, a w Londynie pobił Procia Rafał Dobrowolski - 9. lokata). Była też wisienka na torcie - w zwycięskim pojedynku 1/16 z Chińczykiem Wenguanem Li (116:111) pobił Proć rekord olimpijski, który przetrwał jakieś... dwie godziny. W 1/8 - dwa dni później - lepszy okazał się Ukrainiec Wiktor Ruban (114:108).

- Tak się złożyło, że pobiłem olimpijski rekord, który widniał w tabelach od 12 lat (Koreańczyk Olh Kyo-Moon ustrzelił w Atlancie 115 pkt), ale mój figurował tam jedynie dwie godziny. Dziś to już i tak bez znaczenia, w 2009 roku zmieniła się formuła rozgrywania pojedynków. FITA wprowadziła bardziej widowiskowe i szybsze sety. Wtedy liczyła się suma punktów z dwunastu strzałów, teraz zdobywamy punkty w setach. Jeden to trzystrzałowa seria, w której można zdobyć maksymalnie 30 oczek. Jeśli wygram np. 28:26, dostaję dwa punkty, a przeciwnik zero. Walczy się do sześciu punktów, zatem można zwyciężyć już po trzech setach - 6:0. Gdy jest w nim remis, obaj zawodnicy otrzymują po punkcie. A więc w przypadku najbardziej wyrównanego meczu kończy się 5:5. Wtedy decyduje o wyniku jedna dodatkowa strzała. Jeśli punkty wciąż są te same, mierzy się dokładną celność strzału - linijką od środka. I mamy zwycięzcę. Wcześniej w tak skrajnych przypadkach mierzyło się dopiero trzecią dodatkową strzałę - cierpliwie wykłada nam łucznik. Ale dlaczego z Rubanem, po rekordzie olimpijskim, ustrzelił ledwie 108 pkt?

- Walczyliśmy dwa dni po rekordzie. I był to pierwszy pojedynek tego dnia w ogóle. Trudno powiedzieć, że na igrzyskach mogłem nie być skoncentrowany, ale jakoś nie potrafiłem się rozkręcić. Skąd aż dwa dni przerwy? Tak bywa. Jeśli na początku mamy 64 zawodników, oznacza to 32 pojedynki na dwóch kortach - po 16 na każdym. Jeden trwa pół godziny, a więc łącznie zajmuje to osiem godzin - tłumaczy olimpijczyk. Wraz z Piotrem Piątkiem i Rafałem Dobrowolskim zajął też w Pekinie miejsce piąte. Fakty są takie, że przy odrobinie szczęścia mogło być pudło. - Ćwierćfinał z Koreą Płd. przegraliśmy dwoma punktami, bodajże 221:223. Rywal był rozstawiony z jedynką, my z ósemką, a losy ważyły się do ostatnich strzał. Tymczasem trzy wcześniejsze ćwierćfinały rozstrzygnęły się na poziomie 216-218 punktów. Niestety, źle się rozstawiliśmy - przyznaje zawodnik. A ci Koreańczycy, nazwiska sobie darujmy, sięgnęli później po złoto. Biało-czerwoni mogli się cieszyć z tego, że męski zespół nigdy wcześniej nie był na igrzyskach tak wysoko. Warto w tym miejscu dodać, że panie nasze ustrzeliły dwa olimpijskie medale - srebro w Monachium (1972) Irena Szydłowska, a brąz w Atlancie drużyna w składzie Iwona Dzięcioł, Katarzyna Klata i Joanna Nowicka.

Do Londynu nie udało się już Prociowi dotrzeć. Na zeszłorocznych MŚ w Turynie musiała drużyna zająć minimum ósme, a po awansie do ósemki Brytyjczyków (gospodarzy) minimum dziewiąte miejsce. Nasi ulegli jednak Amerykanom i znaleźli się w przedziale 9-16. - Tu pokonaliśmy kolejno Japonię i Rosję, ale o 9. pozycję przegraliśmy z Malezją. Dwoma punktami, ostatnimi strzałami. W tym momencie nominacja na trzy osoby stała się nierealna, a indywidualnie żaden z nas nie uplasował się w trzydziestce. Pozostały dogrywki, turnieje PŚ, gdzie jednak przepustki były zarezerwowane tylko dla pierwszej dwójki, trójki. A chętnych zawsze stu - zaznacza łucznik Strzelca. Swojej szansy szukał w Amsterdamie i w Salt Lake City, lecz bez powodzenia. W stanie Utah udało się natomiast Dobrowolskiemu i w pojedynkę poleciał do Londynu bronić naszego honoru.

Gdy chodzi o sprawy techniczne, łuk z najwyższej półki kosztuje około 10 tysięcy złotych. Zawodnik potrzebuje dwie takie sztuki. - Drugi jest rezerwowy. Łuk jednak cały czas pracuje i coś się może zawsze zepsuć, a w trakcie pojedynku nie ma czasu na naprawę. Wtedy bierze się drugi. Jeśli masz pieniądze, dostęp do najlepszego sprzętu nie jest problemem - wyjaśnia Proć. Przygotowania? Na wysokim poziomie, oprócz treningu technicznego, jest także siłownia, basen, bieganie, psycholog etc. - Jeśli jesteś silny fizycznie, to i psychicznie też - dodaje. W hali uzbierał sześć tytułów MP, pod gołym niebem trzy. Zatem preferuje mierzenie pod dachem, gdzie tarcza oddalona jest o 18 metrów, a dycha ma średnicę 4 cm. To bardzo precyzyjne strzelanie, jedna dziewiątka jest już sporym błędem. Jego halowy rekord wynosi 179 pkt z 18 strzałów i 297 pkt z 30 w kwalifikacjach. Na dworze odległość wydłuża się aż do 70 metrów, a średnica dziesiątki powiększa do 12 cm.

Proć to także miłośnik gór, Karkonoszy dla przykładu. Liczyrzepy w nich nie spotkał, za to żonę. Przyszłą. Tam właśnie poznał Izabelę, wrocławiankę z Nowego Dworu (pracuje w Cuprum na Pl. Jana Pawła II). Mieszkają na Gądowie, zatem do pracy i na treningi blisko sportowiec nie ma. - Tak, to było w Karkonoszach, Dzień Niepodległości, 11 listopada 2008 roku. Tego samego dnia spotkaliśmy się dwa razy na tym samym szlaku - zdradza. Za drugim razem musiało więc paść coś w rodzaju - "może kawa?" Była kawa, był też ślub. A co z dalszą karierą? Co z Rio? - Znów mam przerwę, bo pod koniec lipca poślizgnąłem się w górach, upadłem i wybiłem prawy bark. Zwichnięcie. Sześć tygodni chodziłem w kamizelce i dziś jeszcze nie naciągam - tłumaczy. Ma jednak jeszcze trochę czasu na sukcesy. Gdy o optymalny wiek w tym fachu pytaliśmy trenera Józefa Baściuka, wytłumaczył na prostym przykładzie: Proszę pana, u nas jest podobnie jak w seksie. Dopóki łuk można napiąć.

Jacek Proć

Urodził się 9 września 1981 roku w Legnicy. Olimpijczyk z Aten (58. miejsce) i Pekinu, gdzie był 11. indywidualnie oraz piąty z drużyną (także P. Piątek i R. Dobrowolski). Brązowy medalista drużynowych MŚ Madryt 2005 (także P. Piątek, G. Śliwka, J. Dobrzyński). 9-krotny mistrz Polski (sześć tytułów w hali, trzy pod gołym niebem). Srebrny medalista ME kadetów z 1997 roku (indywidualnie był czwarty). Drużynowy wicemistrz Europy juniorów 1999. Klub: Strzelec Legnica (trener Józef Baściuk). Pracuje w zakładach Zanam-Legmet. Żona Izabela. Mieszkają we Wrocławiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jacek Proć - Spacerował po Karkonoszach i wpadł na żonę. Przyszłą żonę (zdjęcia) - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska