Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dutkiewicz: Dlaczego komuś zależy na szkalowaniu Wrocławia? (ROZMOWA)

Arkadiusz Franas
fot. Janusz Wójtowicz
Arkadiusz Franas, redaktor naczelny "Gazety Wrocławskiej", spiera się z Rafałem Dutkiewiczem, prezydentem Wrocławia, o najważniejsze wydarzenia w stolicy Dolnego Śląska. Dziś o polityce, czyli o piłce nożnej i koszykówce

Zapowiadał Pan, zapowiadał, choć między wierszami we wcześniejszych rozmowach, i wreszcie mamy dymisję wiceprezydenta Michała Janickiego?
To była dla mnie jedna z najtrudniejszych i najboleśniejszych decyzji, jaką musiałem podjąć w trakcie całej mojej dotychczasowej prezydentury. Nie mogłem jednak postąpić inaczej. Ochrona interesów Wrocławia oraz bezpieczeństwo publicznych pieniędzy są najważniejsze. Proszę mi też wierzyć, że nie było tak, że wcześniej myślałem o odwołaniu Michała Janickiego. Owszem, nie we wszystkim się zgadzaliśmy, o niektóre jego posunięcia miałem pretensje, ale to były sprawy do załatwienia, w których wystarczały męskie rozmowy. Inaczej ma się sprawa z ostatnimi imprezami na stadionie. Niewystarczający nadzór Michała Janickiego nad tymi projektami łączy się z ryzykiem dużej finansowej straty dla miasta. W takiej sytuacji moja pobłażliwość byłaby niedopuszczalna i niezrozumiała. Co nie znaczy, że konieczność zdymisjonowania mojego zastępcy mnie nie boli.

Kto będzie nowym wiceprezydentem?
Nie planuję powołania nowego zastępcy. Na razie na pewno nie.

A czy tak naprawdę w tych wszystkich sprawach winę ponosi tylko Michał Janicki?
O tym ostatecznie zdecyduje audyt prowadzony przez prof. Michała Kuleszę, wybitnego prawnika i równocześnie osobę zaufania publicznego. Pewnie ważne też będą wyniki kontroli prowadzonej na moją prośbę przez NIK. Nie ulega jednak wątpliwości, że Michał Janicki, który zarazem był przewodniczącym rady nadzorczej spółki Wrocław 2012 i oddelegowanym przeze mnie wiceprezydentem do baczenia na prowadzone na stadionie projekty, nie zajął się nimi wystarczająco, dopuszczając do powstałej sytuacji.

Skąd we Wrocławiu wzięła się firma Dynamicom, a mówiąc precyzyjnie, kto ją wprowadził do ratusza, bo dostawała od Państwa zlecenie za zleceniem?
Pańskie pytanie tworzy wrażenie - mylne, dodam od razu - że firma Dynamicom opanowała wszystkie zamówienia ogłaszane przez urząd. To nieprawda. Firma Dynamicom i powiązane z nią podmioty startowały, jak dziesiątki innych, w licznych konkursach i przetargach, część wygrywając, a część nie. To przecież całkowicie naturalne. Ostatecznie te podmioty prowadziły zaledwie kilka projektów i to na stosunkowo nieduże kwoty. Na przykład projekt "Miasto w formie" realizowany wraz z wydziałem zdrowia był nie tylko bardzo dobrze oceniany i wielokrotnie nagradzany przez niezależne organizacje, ale wręcz skopiowany w innych miastach. Stąd też znajomość Michała Janickiego - wtedy szefa departamentu spraw społecznych - z szefostwem tych firm i stąd też jego rekomendacja, by przyjąć do realizacji projekty dedykowane stadionowi.

To porozmawiajmy o wcześniejszym pożegnaniu. Czy naprawdę musieliśmy rozstać się z trenerem Orestem Lenczykiem?

Trener Lenczyk niezwykle nam pomógł. To przecież za jego kadencji zdobyliśmy mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski. A potem jeszcze Superpuchar. Za to klub, kibice i ja osobiście będziemy mu już zawsze wdzięczni. Niestety, kolejne spotkania, zwłaszcza w pucharach europejskich, nie były już tak porywające. Potwierdza się stara prawda, że nic nie trwa wiecznie.

Ale przecież już przed sezonem mówił Pan, że puchary europejskie w tym roku to ma być takie przetarcie na arenie międzynarodowej i nikt nie zakładał specjalnych sukcesów.
To prawda. Nawet to zwycięstwo na wyjeździe z czarnogórskim klubem było dla nas miłym zaskoczeniem. I nie o wyniki chodziło, a o konflikt. I też nie o ten nagłaśniany medialnie trenera z zawodnikami, ale o konflikt trenera z całym klubem. To przesądziło. W takiej atmosferze trudno jest pracować. Dlatego doszliśmy do wniosku, że musimy się kulturalnie rozstać.

I naprawdę od razu trzeba było się żegnać? Przecież to był człowiek, który miał takie osiągnięcia, jakimi nie mógł się pochwalić żaden inny szkoleniowiec w historii Śląska Wrocław?

To fakt, ale my naprawdę doszliśmy do ściany. Potrzebowaliśmy kogoś, kto mógłby nadal budować ten zespół. A te konflikty nie pozwalały na taką pracę. Poza tym zmiany trenerów to rzecz normalna w historii piłki i to przecież nie tylko polskiej.

Panowie też się pokłócili?
Nie, ale nie zamierzam upubliczniać szczegółów naszej rozmowy. Poza tym proszę pamiętać, że ja reprezentuję tylko jednego współudziałowca. I razem doszliśmy do wniosku, że nie ma innego wyjścia. Od razu też zastrzegam, że nie chciałem wdawać się w konkretne konflikty personalne w drużynie i nie miałem zamiaru ustalać składu. Gdyby to był "tylko" konflikt trener-zawodnicy, to pewnie opowiedziałbym się po stronie trenera. Poza tym kilku zawodników zostało ukaranych finansowo za swoje zachowanie czy wypowiedzi. Rzecz była jednak o wiele bardziej skomplikowana. I dotyczyła spraw, które moim zdaniem wykraczały już poza relacje służbowe. Tu już chodziło często o czysto ludzki aspekt działalności na linii trener-klub.

Dość tajemniczo…
I tak niech zostanie. Uznajmy, że ten rozdział mamy za sobą. Chwalebny rozdział, ale zamknięty.

Jak Pan tak chce uznać to OK, choć nie wiem, czy trener Lenczyk jest podobnego zdania.

W imieniu pana trenera nie mogę się wypowiadać.

To porozmawiajmy o przyszłości. Podobno tylko do października są pieniądze na działalność klubu, a co potem?
Ktoś niepotrzebnie sieje panikę. W kasie klubu są pieniądze na bieżącą działalność do końca października. A potem, zgodnie z planem, pojawią się kolejne.

Czyli klub nie zbankrutuje przed zimą?
W ogóle nie zbankrutuje.

Czyli jest Pan zadowolony z działalności klubu?Nie do końca. Mam pewne zastrzeżenie co do działalności marketingowej zarządu. Uważam, że w tym kierunku zrobiono stanowczo za mało. Jak na razie nie potrafiono odpowiednio wykorzystać potencjału, jaki dał tytuł Mistrza Polski. Poza tym źle jest prowadzona sprzedaż biletów. Nie może być tak, by kibic, czyli klient miał kłopoty z ich dostaniem. To powinno działać inaczej. Klub musi sam szukać klienta. Tak się działa w nowoczesnej firmie, a taką musi być Śląsk Wrocław.

A przez pustki na trybunach Wrocław coraz więcej musi dokładać do stadionu, który chyba nadal jest obiektem nieskończonym?Frekwencja jest konsekwencją tego, o czym opowiedziałem przed chwilą. To będzie musiało się zmienić. Natomiast w kwestii zakończenia kontraktu mamy do czynienia z trzema elementami. Pierwszy to firmy, którym Max Bögl nie zapłacił. W niektórych przypadkach nawet nam nie zgłoszono, że ta czy inna firma na budowie pracowała. A przez to my nie mamy żadnej możliwości wpłynąć na to, by uregulowano te zobowiązania. Po drugie: my mówimy, że stadion nie jest gotowy, bo zgodnie z kontraktem pewne prace nie zostały zrobione, a Max Bögel twierdzi, że skończył, tylko trzeba nanieść poprawki. To spór o terminologię.

Ale pod względem formalnym budowa jest zakończona?
Tak, nastąpiły odbiory i przejęliśmy zarządzanie obiektem, ale nadal mamy prawo wymagać dokończenia niektórych zadań. Zadań zapisanych w kontrakcie.

To co jeszcze nie zostało zrobione?
Pewne elementy systemu sterowania i monitoringu na stadionie oraz wykończenie pomieszczeń biurowych.

A trzeci element?
Dotyczy rozliczenia. Wątpliwości dotyczą około 20 milionów zł za wspomniane prace. Część rzeczy, które wykonano, my oceniliśmy negatywnie i zakwestionowaliśmy wartość robót na kolejne około 20 milionów. No i Max Bögl twierdzi, że zrobił pewne dodatkowe rzeczy spoza kontraktu, a my uważamy, że nie dodatkowe, a po prostu inaczej wykonane. A co więcej, naszym zdaniem zrobiono to nawet taniej. Trochę to skomplikowane, ale rzecz dotyczy publicznych pieniędzy i nie możemy tu odpuszczać. Ta ostatnia kwestia pewnie skończy się w sądzie. To wszystko razem spowodowało jednak, że ostatecznie odstąpiliśmy od kontraktu i wspomniane prace dokończymy w oparciu o nowe przetargi.

Ale przecież już jakaś sprawa dotycząca stadionu ma swój finał sądowy?
Rzecz dotyczy drobniejszej rzeczy: tzw. pociągnięcia gwarancji. Ponieważ termin zakończenia jest już mocno przesunięty, postanowiłem, że suma gwarancyjna zdeponowana w banku powinna trafić na nasze konto. I to się wykonawcy nie spodobało i oddał sprawę do sądu. A sąd pewnie powie: "rozliczcie się" i to nam ułatwi sprawę.

To wróćmy do początku naszej rozmowy. Jaki jest pomysł na stadion? Imprezy finansowo wypadły słabo. Śląsk ma niższą frekwencję niż zakładano. Jest problem.Podtrzymuję to, co kiedyś powiedziałem. Stadion powinien sam zarabiać na swoje utrzymanie. Oczywiście poza spłatą raty kredytu. Realnie musimy przesunąć sobie termin, kiedy to będzie wszystko sprawnie funkcjonowało na połowę lub koniec 2013 roku. Teraz zarząd spółki Wrocław 2012 ma do końca roku przedstawić mi program naprawczy. Ja postawię nad nimi człowieka, który będzie w moim imieniu nadzorował, jak to wykonują. Powtarzam: nie będzie realizował, a tylko nadzorował. Poza tym ten stadion ma być bardziej otwarty dla wrocławian. Na przykład mamy w mieście około 20 tysięcy przedszkolaków, którym każdego roku organizujmy Dzień Przedszkolaka. I tak wydajemy na to pieniądze. Więc zróbmy to na stadionie za te same pieniądze. A każde dziecko niech na to święto przyprowadzi swoją mamę, tatę, babcię czy dziadka. Niech wrocławianie bawią się na swoim stadionie. Po to on przecież jest.

A ten nowy człowiek od nadzoru to będzie nowy wiceprezydent?
Uparty pan. Nie, na razie nie myślę o powołaniu kogokolwiek na wiceprezydenta.

To zmieńmy dyscyplinę, choć chyba nadal nie będzie miło. Przegrał Pan z Grzegorzem Schetyną w koszykówkę? Pański Śląsk już nie istnieje, a posła Schetyny tak.
Dla mnie Śląsk zawsze był jeden, ale to fakt - przegrałem.

Dlaczego tak szybko?
Gra nie była do końca fair. Przemysław Koelner z dużym opóźnieniem poinformował mnie o problemach z rejestracją zespołu na nowy sezon, ale obiecywał, że da sobie radę sam. Drugi raz powiedział mi o tych kłopotach, gdy byłem na urlopie i kiedy było już po wszystkich terminach odwoławczych. Usiłowałem odkręcić sprawę z prezesem PZKosz, ale się nie udało. Wiem, że Koelner nie spełnił pewnych wymogów formalnych i skrupulatnie to wykorzystano. Moim zdaniem można było zrobić wyjątek, gdyby komuś w kierownictwie ligi i PZKosz zależało na obecności Wrocławia w tych rozgrywkach. Przecież najwięcej młodych koszykarzy w Polsce szkoli się właśnie u nas i to przede wszystkim za pieniądze wrocławian. Nie da się jednak ukryć, że równocześnie była to rozgrywka polityczna, więc niektóre osoby skrupulatnie wykorzystały ten pretekst i nie mamy drużyny w najważniejszych rozgrywkach koszykarskich w Polsce.

Poddał się Pan?
Nigdy tak o tym nie myślałem. Równocześnie Pan przecież wie, że idą nie najłatwiejsze lata i siłą rzeczy będziemy musieli skoncentrować się na piłce nożnej i szkoleniu młodzieży w różnych dyscyplinach. Szkoda, że to tak się potoczyło, bo była szansa na naprawdę dobrą drużynę.

I ostatnia kwestia. Co z tym rasizmem we Wrocławiu. Albo ja czegoś nie widzę, albo obaj mamy problem z opisywaniem rzeczywistości?
Zdarzają się we Wrocławiu incydenty o charakterze rasistowskim. Trudno temu zaprzeczać. Należy więc robić jak najwięcej, by ich w ogóle nie było. Jednak skala tych wydarzeń nie wyróżnia nas na mapie Polski czy Europy. Wrocław nie jest miastem rasistowskim, a ja nie jestem w stanie reagować na każdy chuligański wybryk. Nie mogę po każdym zwoływać konferencji prasowej, choć niektórzy tego by ode mnie oczekiwali. Ale z Josem Torresem, którego siostrzeńca skuter celowo zniszczono, spotkam się i wytłumaczę mu, co robimy w kwestii walki z rasizmem.

Przy całym szacunku do pana Jose Torresa, powiem coś mało popularnego. A dlaczego? Czy spotyka się Pan z rodziną każdego pobitego we Wrocławiu?
Oczywiście, że nie. Uległem prośbie niektórych radnych i liczę, że i sam Jose Torres pomoże nam w prowadzonych przez nas kampaniach. Jest rozpoznawalny i lubiany.

To może z innej strony. Dlaczego Pan nie zakazuje manifestacji niektórych organizacji?
Bo nie mogę. Urząd tylko rejestruje zgromadzenia, a nie wyraża na nie zgodę. Kiedyś, kierując się wyższą racją, zabroniłem manifestacji i przegrałem sprawę w trybie odwoławczym. Jeśli manifestację przygotowuje legalna organizacja, choćby najbardziej kontrowersyjna w swym programie i działaniach, to w świetle polskich ustaw ma do tego niepodważalne prawo, gwarantowane konstytucją. Niech państwo polskie zdelegalizuje te organizacje, to nie będzie problemu. Poza tym proszę pamiętać, że od pilnowania bezpieczeństwa i porządku jest państwowa policja, a nie prezydent miasta. Tak jest to w Polsce urządzone. Na koniec jeszcze raz podkreślam: jestem przeciwko każdej formie rasizmu i poniżania drugiego człowieka. Ale naprawdę nie wiem, dlaczego komuś zależy na szkalowaniu Wrocławia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dutkiewicz: Dlaczego komuś zależy na szkalowaniu Wrocławia? (ROZMOWA) - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska