Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śląsk w finałach Ligi Mistrzów. Ot, taki sen o petrodolarach

Paweł Kucharski
Czy Wrocław może kiedyś cieszyć się ze zwycięstwa w Lidze Mistrzów tak jak Chelsea Londyn?
Czy Wrocław może kiedyś cieszyć się ze zwycięstwa w Lidze Mistrzów tak jak Chelsea Londyn? fot. Julian Mason
Dziewiętnastego sierpnia 2015 roku. Piłkarze Śląska Wrocław po pokonaniu w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów szwedzkiego Helsingborgsa IF (w dwumeczu 6:1) za chwilę rozpoczną bój z Arsenalem Londyn. Stawką awans do fazy grupowej. Na trybunach Stadionu Miejskiego w końcu długo wyczekiwany komplet publiczności. Atmosfera niepewności miesza się z błagalną nadzieją na dobry wynik. W końcu sędzia daje znak do rozpoczęcia gry.

Śląsk zaczyna spokojnie, ale im dłużej trwa spotkanie, zyskuje coraz większą przewagę. W końcu na bramkę Arsenalu sunie atak za atakiem. Wojciech Szczęsny dwoi się i troi, ale nic nie jest w stanie zdziałać. 1:0 - Robert Lewandowski, 2:0 - Luka Modrić, 3:0 - znów Lewandowski, 4:0 - Waldemar Sobota. Koniec meczu.

Rewanż w Londynie będzie już tylko formalnością. Wszyscy są przekonani, że po 20 latach polski zespół znów zagra w Lidze Mistrzów. Na trybunach euforia, kibice rzucają się sobie w ramiona. I już wiadomo, że tej nocy Wrocław spać nie pójdzie.

Tylko siedzący w najdroższym ze sky boxów na stadionie Alwalid bin Talal ze stoickim spokojem przyjmuje to, co się właśnie wydarzyło. On wie, że to dopiero początek drogi Śląska na europejski szczyt. Wie też, że wydane przez niego jednego miesiąca 30 mln euro na transfery, to ułamek kwoty, jaką będzie musiał wysupłać z kieszeni na funkcjonowanie klubu, którego jest właścicielem. Ale co tam, stać mnie - myśli.

Bujda? Niekoniecznie. Przecież pieniądze bliskowschodnich miliarderów już od kilku lat zasilają czołowe zespoły w Europie. Kto wie, może któryś z nich będzie miał kiedyś kaprys kupienia sobie na przykład Śląska albo innego polskiego klubu. W Warszawie zaczęto już nawet snuć marzenia o potędze, gdy pod koniec maja media obiegła wieść, że jedna z katarskich firm, prawdopodobnie linie lotnicze Qatar Airways, zostanie właścicielem Legii. I co? I nic. Do dziś Legia jest we władaniu koncernu ITI i nie wiadomo, komu Mariusz Walter ją odsprzeda.

Mimo wszystko polskie kluby nie są jeszcze łakomym kąskiem ani dla katarskich właścicieli linii lotniczych, ani dla naftowych magnatów z Bliskiego Wschodu. Ale te z zachodu Europy jak najbardziej.
Liderem ekspansji na Starym Kontynencie są arabskie linie lotnicze Emirates. O szczodrości ich właścicieli przekonali się w AC Milan (za czteroletnią reklamę na koszulkach zapłacili w 2010 roku 60 mln euro), HSV Hamburg (nieoficjalnie mówi się o 8,5 mln euro rocznie), a zwłaszcza w Arsenalu Londyn (w 2006 roku zafundowali klubowi nowy stadion o pojemności 60 tysięcy za 390 mln funtów). Od sezonu 2013/2014 logo firmy pojawi się także na trykotach Realu Madryt. Ze względu na hiszpańską ustawę hazardową, Królewscy będą musieli pożegnać się z bukmacherskim Bwin. Ale nie stracą na tym, wręcz przeciwnie. Za pięcioletnią umowę Emirates zapłaci 110 mln euro.

Na tym nie koniec. Arabowie są skłonni płacić kolejne 50 milionów "tylko" za to, że słynny stadion Santiago Bernabeu przemianuje się na "Fly Emirates Bernabeu". Działacze wciąż się zastanawiają. Socios, grupa zrzeszająca najbardziej zagorzałych kibiców, który ma wpływ na decyzje klubu, zgody raczej nie da.

Tego lata najgłośniej było jednak o Paris Saint Germain. Francuski klub, będący również pod skrzydłami Emirates, wydał na transfery aż 180 mln dolarów! Te najgłośniejsze to zatrudnienie Lucasa Moury z Sao Paulo (55,6 mln), Thiago Silvy z AC Milan (55,1 mln) i Zlatana Ibrahimovicia (ok. 25 mln, również z Milanu). Na rekompensatę w postaci dobrych wyników trzeba będzie jeszcze poczekać. O tym, że nie wszystko w zespole działa tak, jak powinno, niech świadczy fakt, że PSG na pierwsze ligowe zwycięstwo musiało czekać do czwartej kolejki.

Swoje musieli odczekać także kibice Manchesteru City, aktualnego mistrza Anglii. W 2008 roku stery przejął szejk Mansour bin Zayed Al Nahyan, członek rodziny królewskiej i szef Abu Dhabi United Group. Od tego czasu wydał na klub ponad miliard funtów! Jak by tego było mało, w 2011 "The Citizens" podpisali wartą 400 mln funtów umowę z liniami lotniczymi Etihad, przez co aż do roku 2021 City grać będzie na Etihad Stadium. Oj, może się zakręcić w głowie od tych kwot...

Inwestując w Europie, bliskowschodni krezusi nie zapominają o rozwoju piłki nożnej w swoich krajach. A pomóc w tym mają najlepsi piłkarze kuszeni bajońskimi zarobkami. Na początku XXI wieku wyjazdy gwiazd do lig Kataru czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich dziwiły, dziś są na porządku dziennym. Ci najwięksi, którzy wyruszyli na Bliski Wschód po piłkarską emeryturę, to: Stefan Effenberg, Gabriel Batistuta (Al-Arabi, Katar), Ronald i Frank de Boerowie, Fernando Hierro, Mario Basler, Sabri Lamouchi (Al-Rayyan, Katar), George Weah, Philip Cocu (Al-Jazira Club, Katar), Mohamed Kallon (Al-Shabab Dubaj, ZEA), Jay-Jay Okocha, Marcel Desailly, Claudio Caniggia, Christophe Dugarry, Ze Roberto (wszyscy Qatar SC, Katar), Rivaldo (Bunyodkor Taszkent, Uzbekistan), Mario Melchiot (Umm-Salal, Katar), Romario czy ostatnio Raul Gonzalez (Al-Sadd, Katar). W petrodolarach zarabiali także polscy piłkarze - Jacek Bąk czy Euzebiusz Smolarek. Stan konta się zgadzał, to i 40-stopniowe katarskie upały nie były uciążliwe.

Szejkowie czerpią też z europejskiej myśli szkoleniowej. Jean Fernandez, Frank Pagelsdorf, Zico, a nawet... Antoni Piech-niczek próbowali dzielić się swoimi doświadczeniami. Było ciężko, bo z profesjonalizmem i zapałem do pracy u tamtejszych piłkarzy bardzo krucho. Nawet słynny Diego Armadno Mara-dona sobie nie poradził. Jego przygoda z Al-Wasl Dubaj trwała niespełna pięć miesięcy.

No dobrze, ale po co ci bogacze wydają tyle pieniędzy na futbol? Eksperci zwracają uwagę, że Bliski Wschód przez lata był postrzegany przez Europejczyków jako miejsce toczących się konfliktów, a inwestując w Europie, ten wizerunek można zmienić. Tyle tylko, że z reguły idea inwestycji zakłada przychód, a ten w opisanych przypadkach jest niemożliwy. Może to więc tylko zwykły kaprys miliarderów, którzy kluby traktują jak zabawki? Albo możliwość nawiązania biznesowych kontaktów? Naprawdę niełatwo zrozumieć motywy ich działania.

Tymczasem romantycy futbolu ubolewają, że ich sport zatraca ducha, bo jedynym wymiernikiem sukcesu stał się pieniądz, a kluby zatracają swoją tożsamość. Rekordowe transfery sprawiają, że wielkie piłkarskie firmy stają się studniami bez dna. Stąd też międzynarodowa inicjatywa "Against modern football", która zyskuje coraz więcej zwolenników. Negatywne konsekwencje dostrzega też UEFA, która od sezonu 2013/2014 ma wprowadzić bardziej szczegółową kontrolę przepływu pieniędzy. W skrócie: przychody klubu nie mogą być niższe niż wydatki. Ale i to będzie można obejść. Bo co to za problem, żeby jeden szejk odsprzedał drugiemu przeciętnego piłkarza za 50 mln euro?

Może więc te petrodolary wpompowane w Śląsk to wcale nie taka świetna wizja?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Śląsk w finałach Ligi Mistrzów. Ot, taki sen o petrodolarach - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska