Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Roman "Złoty" Szełemej robi Waubrzych, a Ewa Kopacz ośmiesza się i uprawia recykling polityczny

Arkadiusz Franas
Smutno, smutno, wolno. Smutno, smutno, wolno... W takim mniej więcej nastroju i tempie obchodzono 35-lecie powstania Solidarności, jednego z ważniejszych wydarzeń w dziejach Europy i Polski.

Do dziś pamiętam te wielkie nadzieje, jakie niósł sierpień 1980 roku. Oczywiście trochę inaczej wyglądało to z perspektywy nastolatka, któremu bliżej było do Janka Kosa i Winnetou niż do Lecha Wałęsy, ale nawet dla mnie wtedy było to coś niezwykłego. I przez kolejne lata czuliśmy, że uczestniczymy w czymś niezwykłym. Ale "life is brutal" i życie zweryfikowało owe romantyczne uniesienia. I po 35 latach wyszło na to, że teraz to prezydentowi RP chyba też jest bliżej do Winnetou niż do Lecha Wałęsy.

Andrzej Duda, który głosił się prezydentem wszystkich Polaków, nie wykorzystał największej szansy, by to udowodnić. By unieść się ponad przywiązanie do swego środowiska politycznego i oddać hołd tym, którzy wtedy to wszystko zaczęli i spowodowali, że teraz możemy w sposób jak najbardziej demokratyczny wybierać między innymi i prezydenta RP. Ale już wiem, że Andrzej Duda nie będzie prezydentem wszystkich Polaków. Podczas obchodów 35-lecia Solidarności pokazał strach, to, że boi się przed swoimi zwolennikami wymienić nazwisko Lecha Wałęsy, by przypomnieć jego wkład w powstanie tego związku zawodowego. Można różnie oceniać postawę Wałęsy, ale dla całego świata jest symbolem przemian pod koniec XX wieku w Europie Wschodniej. Tylko nie dla prezydenta RP. Smutne to. Jak i całe obchody, które obaj panowie o nazwisku Duda (drugi to Piotr, szef obecnej Solidarności) uczynili zaściankowym jubileuszem nijak przystającym do wielkości tamtych sierpniowych wydarzeń.

Sporo radości na szczęście dostarcza nam pani premier i szefowa Platformy Obywatelskiej - Ewa Kopacz. Wystarczyło, że pokazała listy wyborcze PO i Polska buchnęła jednym wielkim: ha, ha, ha... Toż to szok, że zacytuję klasyka, czyli Kazimierza Pawlaka, Kargulowego sąsiada. Ledwo z grubsza posprzątała najmocniej skompromitowanych polityków ze swej partii, choć wielu zostało, i to nawet na dolnośląskich listach, a tu się okazuje, że umieściła na nich polityków, że tak się wyrażę, wielokrotnie przeżutych przez polski system polityczny i wyplutych w nicość: Michał Kamiński, Roman Giertych, Grzegorz Napieralski, Ludwik Dorn. Kilka razy sprawdzałem w kalendarzu, czy to nie 1 kwietnia. Nie. Ci, którzy jeszcze niedawno ubliżali PO i Kopacz, teraz są jej lokomotywami. Jak się czują wyborcy PO? Ci, którzy nawet w błędzie ortograficznym "rzyd" widzą głęboki odcisk antysemityzmu, a każdego mężczyznę, który poślubi kobietę, podejrzewają o homofobię, mają teraz głosować na dwóch byłych narodowców i byłego lidera postkomunistycznego SLD!#Wyrazy współczucia.

A dlaczego na listach nie ma takich ludzi, jak prezydent Wałbrzycha Roman Szełemej, o którym już coraz głośniej mówi się "Złoty". Który pogłoskę o ukrytym pociągu potrafił przekuć w sukces miasta, o którym mówi cały świat. Wrocław wydał miliony na Euro, ESK i nawet w części nie mógł liczyć na taką popularność, jaką ma "Waubrzych". Bo tak nakazał pisać nazwę swego miasta prezydent Szełemej (Au - to symbol chemiczny złota). Z Dudą, Dornem czy Napieralskim Polska nie może liczyć na sukces. Z Szełemejem tak. Bo nawet jeśli tylko szczęście mu sprzyja, a podejrzewam też pana prezydenta o nieco talentu politycznego, to wolę takich, co mają fart, niż wiecznych pechowców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska