Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

30 lat, 42 km i 42 stopnie

Jacek Antczak
Przed rokiem Kemeli Limo zasłabł przed samą metą. Podnieśli go ratownicy, ale został zdyskwalifikowany
Przed rokiem Kemeli Limo zasłabł przed samą metą. Podnieśli go ratownicy, ale został zdyskwalifikowany Piotr Warczak
Maratony od nr. 21 do 29 (o poprzednich 20 pisaliśmy w poprzednich odcinkach) najlepiej pamiętają kolana wrocławianina Grzegorza Lechowskiego, Marka Musiała z Bystrzycy Górnej i Jana Leśniaka z Wałbrzycha. Ci trzej panowie są żywą (i wciąż żwawą) historią wrocławskiego maratonu - przetrwali od startu do mety wszystkich 29 biegów. W tym roku też są na liście startowej z zaszczytnymi numerami 48, 49, 50.

Niższe numery ma tylko maratońska elita, czyli najlepsi zawodnicy z zagranicy i kraju, zapraszani do rywalizacji przez organizatorów. Zawodnicy z numerami od 1 do 50 stoją na starcie w pierwszych rzędach.

- W młodości biegałem wyczynowo w Górniku Wałbrzych i kiedy zaczęto w Polsce organizować biegi uliczne, zacząłem jeździć, w końcu pomyślałem, że trzeba się zmierzyć z królewskim dystansem. Zadebiutowałem w Warszawie, ale w 1983 roku po 30. urodzinach zdecydowałem, że jeśli organizatorzy zrobili mi pod nosem Maraton Ślężan, to nie wypada w nim nie wystartować - opowiada Jan Leśniak, który niedawno skończył 60 lat. To emerytowany górnik, który pracował jako maszynista elektrowozu w kopalni Victoria.

- Jestem skromnym maratończykiem, więc nienastawionym na rekordy i startuję tylko raz w roku - właśnie we Wrocławiu - tłumaczy Leśniak, dla którego wiosenny, a od kilku lat wrześniowy bieg na 42 195 metrów, stał się przyjemnym rytuałem. Zawsze przyjeżdża do stolicy Dolnego Śląska w sobotę, by rano się już nie stresować podróżą, tylko skoncentrować na biegu. Kiedyś nocował u rodziny na Psim Polu. Teraz śpi... 100 metrów od startu i mety - w hotelu na Stadionie Olimpijskim.

Jana Leśniaka trudno nazwać amatorem biegania. To znakomity zawodnik. Jego rekord życiowy wynosi 2 godziny 29 minut i 35 sekund. W V Maratonie Ślężan stanął nawet na najważniejszym podium - zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. - To dawne czasy. Teraz jestem jednak trochę starszy i już trudno przebiec poniżej trzech godzin- śmieje się skromny maratończyk. - Ale tak naprawdę to ja 29 razy wygrałem wrocławski maraton. Bo zawsze uważałem, że największym zwycięstwem jest ukończenie biegu. Mam nadzieję, że i w tym roku się uda. A może być ciężko, bo zmagam się z kontuzją. Ale nie ma zmiłuj - jak zwykle startuję, nie mogę przecież zdekompletować "złotej trójki" i zawieść moich kibiców, których we Wrocławiu trochę się przez te 30 lat nazbierało- zapowiada biegacz.

Spośród ostatnich 10 maratonów tylko jeden, w 2004 roku, wygrał Polak - Marcin Fehlau. To znak czasu i sygnał, że Maraton Wrocław, który od 2009 roku, dzięki pozyskaniu sponsora tytularnego, zmienił nazwę na Hasco-Lek Maraton Wrocław, ma coraz większą rangę w świecie biegaczy. To, że nagrody dla najlepszych są coraz wyższe, a wśród wszystkich uczestników biegu losuje się samochód (w tym roku będzie to hyundai), sprawia, że frekwencja bije rekordy z roku na rok.

Wrocławska impreza od czterech edycji dostaje od środowiska biegaczy i największego portalu (www.maratonypolskie.pl) certyfikat "Złotego Biegu", co oznacza, że organizacyjnie stoi na najwyższym poziomie.

Odnotujmy, że zwycięzcami w ostatnich edycjach zostali Mykhayl Iveruk (21. Maraton Wrocław), Marcin Fehlau (22.), Rauben Toroitich (23.), Rotich Richard (24.), Taras Salo (25.), Wilfred Cheserek (26.).

Hasco-Lek Maraton Wrocław wygrywali wyłącznie biegacze z Kenii: Julius Kilimo, Sammy Kemeli Limo i w ubiegłym roku Kipchirchir. Limo, zwycięzca z 2010 roku, w ubiegłym roku dobiegł "prawie" jako czwarty. "Prawie", bo kilkadziesiąt metrów przed metą był wycieńczony, słaniał się na nogach, w końcu przewrócił się i ostatnie metry próbował pokonać na kolanach. Ratownicy ze służb medycznych podtrzymali pod ręce dzielnego maratończyka i przeprowadzili go przez linię mety. Niestety, oznaczało to dyskwalifikację. Ale organizatorzy ufundowali mu nagrodę pocieszenia w wysokości równej tej, jaką otrzymałby za zajęcie 4. miejsca. W trakcie biegu równie bohatersko walczącym zawodnikom zmagającym się z królewskim dystansem w upale (na podbiegu pod estakadę Gądowianka, tablica z temperaturą wskazywała 42 stopnie) wydłużono limit czasu z 6 godzin do 6.30. Dzięki temu bieg ukończyło znacznie więcej biegaczy.

Te wydarzenia pokazały, że wrocławski maraton jest wyjątkowo przyjazny dla biegaczy, może nawet najbardziej w Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska