Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoła na Złotnikach niebezpieczna dla dzieci, urzędnicy przepraszają rodziców

Malwina Gadawa, Ewa Wilczyńska
Szkoła Podstawowa nr 24 na Złotnikach
Szkoła Podstawowa nr 24 na Złotnikach Fot. Tomasz Ho£Od / Polska Press
Nie wszyscy uczniowie Szkoły Podstawowej nr 24 przy ul. Częstochowskiej na Złotnikach zaczną nowy rok w swojej szkole. Osiem klas będzie autobusem dojeżdżało do placówki na Muchoborze Małym. Straż pożarna nie dopuściła bowiem do użytku budynku szkoły. W poniedziałek po południu urzędnicy przepraszali rodziców i obiecali, że dzieci wrócą do "swojej" szkoły najszybciej jak się da.

Szkoła przez wakacje była przebudowywana. Chodziło o adaptację poddasza. Według projektu, miało tam powstało sześć pracowni, cztery sale lekcyjne i świetlica. - Modernizacja budynku nie została wykonana tak jak należy, dlatego nie wyraziliśmy zgody na częściowe użytkowanie budynku - mówi Adamańczyk. Tłumaczy, że uczniowie, w przypadku pożaru, nie mieli zapewnionej odpowiedniej drogi ewakuacji.

- Najmłodsi uczniowie z klas 1-3 będą mogli nadal uczyli się w budynku szkoły przy ul. Częstochowskiej. Natomiast starsi uczniowie z klas 4-6 (8 grup) będą codziennie dojeżdżać autobusem do Zespołu Szkół nr 3 przy Szkockiej, który bezpłatnie będzie ich do tej placówki dowoził - zapowiada Jarosław Delewski, dyrektor departamentu edukacji w ratuszu.
I dodał, że o wszystkich szczegółach rodzice dowiedzą się na spotkaniu z dyrektorem szkoły.

Spotkanie zorganizowano w poniedziałkowy wieczór. - Później się nie dało - denerwowali się rodzice. Większość o tym, że ich dzieci nie wrócą do szkoły dowiedziała się rano z mediów, część plotki słyszeli już wcześniej, a szczęśliwcy należący do Rady Rodziców usłyszeli oficjalnie od dyrektora w piątek. Więc byli trochę spokojniejsi.

Innym spokoju jednak zabrakło. Bo usłyszeli, że przebywanie w szkole zagraża bezpieczeństwu ich dzieci, ale jednak część dalej będzie się tam uczyć. Dyrektor Robert Siwy tłumaczył, że straż zakwestionowała strop na parterze, który paliłby się tak szybko, że dzieci z pierwszego piętra nie zdążyłby uciec. Więc uczyć w szkole się można, ale tylko na parterze. A tam jest za mało miejsca, by pomieścili się wszyscy.

Ale tłumaczyć (się) próbowali także urzędnicy. W końcu nie dyrektor, a miasto odpowiada za tę inwestycję. - Przepraszam, bardzo przepraszam, to co się stało jest niedopuszczalne - zaczął spotkanie z rodzicami Paweł Kaleta, dyrektor Wydziału Finansów i Infrastruktury Oświatowej. I dodał: Proszę państwa o przebaczenie.

Mimo płomiennej przemowy nie wszyscy chcieli jednak przebaczyć. „Kto za to odpowiada?”, „Czyje głowy za to polecą?” - pytali rodzice. Ale chęci ukarania kogokolwiek w urzędnikach nie było. Tłumaczyli, że nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi. I że teraz trzeba się skupić, by błąd naprawić.

Bo jednak to nie tak, że po prostu przedłużyły się prace. Projekt po prostu nie zakładał, że strop zostanie zabezpieczony. Jolanta Wnęk, zastępca dyrektora ds. Przygotowania Inwestycji z Zarządu Inwestycji Miejskich próbowała wytłumaczyć, że projekt został zrobiony zgodnie z przepisami. Z 2008 roku. A że od tego czasu się zmieniły…

No to rodzice pytają kiedy jednak do szkoły dzieci będą mogły wrócić. Jolanta Wnęk zapewniała, że jak najszybciej, że wszyscy robią co w ich mocy, pracują dzień i noc, bo bardzo im wszystkim zależy. Może zbyt mało żarliwie pani Jolanta rodziców przekonywała, bo ci jeszcze długo drążyli: „chcemy znać termin”. No i tłumaczyli, że jak jest wykonawca to i terminy muszą być, kary za niedotrzymanie. Odpowiedzi czasem jednak mijały się z pytaniami. Można było usłyszeć, że inwestycji w mieście jest dużo. Że zakładano, ukończenie już na sierpień, ale na drodze stanęła straż pożarna…

Rodzice (coraz mniej cierpliwie) pytali jednak dalej: Kiedy? Po około godzinie mikrofon zdecydował się wziąć swoje ręce Paweł Kaleta i obiecał, że na pewno we wrześniu. A dyrektor zachęcił rodziców do pomocy, bo jak ponoszą ławki to będzie szybciej.

I tu rodzice się podzielili, bo że jak miesiąc to nie ma problemu. Inni jednak dalej problem widzieli. No bo jak dzieci mają być zawożone do innej szkoły to, co jeżeli oni odwożą je wcześniej niż planowana zbiórka. - Świetlica - odpowiadał dyrektor. A godziny odjazdów mają być stałe, cała rozpiska wręczona na rozpoczęciu. Tak samo z powrotami. Bo w świetlicy dzieci mogą być już w swojej szkole.

Na pytanie o obiady dyrektor radził „Zróbcie więcej kanapek”. Bo na Szkockiej stołówki nie ma. Mogą dzieci korzystać z tej, która jest w szkole, ale najwcześniej przyjadą tam o 14.

A rodzice drążyli dalej. Co z zajęciami dodatkowymi. - Nie będzie, ale potem zorganizujemy ich więcej. Ale to nie spodobało się wszystkim, w szczególności rodzicom szóstoklasistów. W końcu egzamin zbliża się wielkimi krokami. Więc dyrektor obiecał, że postara się zorganizować dodatkowe zajęcia po godz. 16, kiedy będą już wolne sale.

Bo na Szkockiej takiej możliwości nie ma. Wprawdzie udostępniono uczniom cały korytarz z osobnym wejściem, a nawet sale gimnastyczną. Ale zawieźć i przywieźć trzeba w odpowiednim czasie. Ma być też psycholog i pedagog, tylko pielęgniarki nie. No bo zostaje na Częstochowskiej.

A Paweł Kaleta podkreślił, że ze względu na przedłużenie remontu zostanie zainstalowane nowe oświetlenie. Obiecywał też, że w ramach rekompensaty w najbliższym czasie zostaną przeznaczone także środki na nową salę do nauki języków. Ale nie wszyscy w te zapewnienia uwierzyli. Bo już jedne słyszeli. Że dzieci po wakacjach wrócą do wyremontowanej szkoły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska