Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Milicja, Wrocław, Oskar, 80 milionów i ja"

Jacek Antczak
fot. Paweł Relikowski

"Kiedy rano jadę zerówką, wiszę na stopniach tak dla kondycji, Czasem bierze mnie ktoś na słówko, Ach, któż to taki - to pan z milicji" - śpiewał Jacek Zwoźniak w nieśmiertelnym hicie "Milicja, Wrocław i ja". Ponieważ nie było mnie we Wrocławiu w czasie karnawału rewolucji, postanowiłem "przeżyć to sam". Spotkać się twarzą w twarz z milicjantami z przewrotnej piosenki mojego imiennika, i to tymi "mniej sympatycznymi", czyli z zomowcami i esbekami, którzy próbowali wybijać wrocławianom wolność z głów pałkami. Była niepowtarzalna okazja, więc wraz z tysiącem wrocławian postanowiłem cofnąć się w czasie i wziąć udział w największej w Polsce demonstracji lat 80.

Było zabawnie, dostałem retro-koszulę, portki i rozpadające się półbuty pamiętające chyba lata 70. Dostałem SMS-a, że mam się stawić o 2 w nocy i wraz z gęstniejącym tłumem demonstrantów czekałem do rana na możliwość wzięcia udziału w "spontanicznej demonstracji" na moście Grunwaldzkim. Już po 6 godzinach chodzenia tam i z powrotem i skandowania "Solidarność, Solidarność" u boku Frasyniuka i Piniora, zdezerterowałem i przeszedłem na drugą stronę. Nie, nie na stronę komuchów i esbeków, na stronę reżysera, który stał zresztą tam, gdzie 30 lat wcześniej stało ZOMO. I kierował na demonstrantów milicyjne helikoptery z kamerami.

Później jeszcze do mnie dzwonili, żebym przyszedł do zajezdni na Grabiszyńską na mszę za ojczyznę i początek strajku. Korciło mnie, bo miał być legendarny ks. Orzech, a dla robotników przyjechali filharmonicy. "Niestety, ściąłem włosy i nie prezentuję się już jak robotnik albo hippisujący student" - tłumaczyłem z żalem. "Nie szkodzi, to może pan być zomowcem". Tak, tak, kiedyś można było być równie dobrze dysydentem jak i esbekiem. A w najgorszym wypadku jednym i drugim.

Nie zdecydowałem się, zarówno szeregowym solidarnościowcom, jak i zomowcom, płacili gorzej niż marnie, ale tak czy siak, się opłacało. Przeżyliśmy (wraz z tysiącem wrocławian) fajną przygodę, specjalnie dla nas pierwszy raz od 100 lat zamknięto most Grunwaldzki, a teraz mamy szansę na zdobycie Oskara. Jeśli się uda, to pewnie na ceremonię wszystkich nas nie zaproszą, po statuetkę polecą Pinior z Frasyniukiem, z piękną tajniaczką i esbekami na ogonie.

Ale to nieważne, ważne, że znów wygraliśmy z komuną, a Wrocław nawet nie mógł sobie wymarzyć lepszej promocji w świecie. Przecież nawet ten wiecznie żywy koleś, który rozczłonkowany leży w hali Stoczni Gdańskiej, a cały zmumifikowany w moskiewskim mauzoleum, przewidział, że kino to najważniejsza ze sztuk.

Waldemarowi Krzystkowi i całej ekipie nominacji do Oskara gratulacje zasyła wrocławski lud ciężko pracujący... na planie "80 milionów". Drobna prośba - pozdrówcie od statystów z Wrocławia Scarlett Johansson, a od statystek Brada Pitta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska