Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy polska kawaleria atakowała niemieckie czołgi? (WYWIAD)

Marcin Torz
prof. Jerzy Maroń
prof. Jerzy Maroń Michał Pawlik
Polscy kawalerzyści zadali Niemcom ciężkie straty. Hitlerowska dywizja pancerna próbowała zająć Warszawę, ale powstrzymał ją niewielki oddział naszych obrońców. A pierwsze strzały II wojny światowej wcale nie padły na Westerplatte. O faktach i mitach Kampanii Wrześniowej rozmawiamy z profesorem Jerzym Maroniem, historykiem z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Od lat panuje przekonanie, że pierwsze strzały II wojny światowej rozległy się na Westerplatte...
To nieprawda. Dokładnie o 4.30 zbombardowano Wieluń. To 15-tysięczne miasteczko stało na drodze niemieckiej ofensywy w stronę Warszawy. Wieluń został zrównany z ziemią. W miasteczku nie było fabryk broni, czy innych zakładów zbrojeniowych. To był typowy atak terrorystyczny. Zresztą, przeprowadzony zgodnie z oficjalnymi instrukcjami Luftwaffe. Wiele się mówi o nalotach dywanowych na niemieckie miasta pod koniec wojny. Biorąc pod uwagę liczbę samolotów (30-40 sztuk), zrzuconych bomb oraz wielkość Wielunia, można stwierdzić, że to też był nalot dywanowy.

Inna podnoszona legenda, to szarża kawalerii z szabelkami na czołgi.
To kompletna bzdura! Nie było takiej szarży. Regulamin mówił jasno, że kawalerzyści nie mogli atakować nawet stanowiska karabinu maszynowego, a co dopiero czołgi. Owszem, była jedna sytuacja, gdy - podkreślmy: przypadkowo - nasi kawalerzyści natknęli się na dwa wozy pancerne najeźdźców. Ponieśliśmy wtedy ciężkie starty. Kawaleria - mądrze wykorzystywana - była bardzo skuteczna. Kawalerzyści, co ważne, walczyć mieli pieszo. W bitwie pod Mokrą, zaraz po przekroczeniu granic przez Niemców, pułkownik Filipowski zatrzymał natarcie dywizji pancernej. Działał zgodnie z regulaminem. Warto wiedzieć, że niedaleko granicy z Prusami Wschodnimi, pod Walewicami, doszło do potyczki kawaleria z kawalerią. Nasi żołnierze po Niemcach się po prostu przejechali. Dowódcą naszego oddziału był Michał Gutowski - znakomity jeździec. Po wojnie osiedlił się w Kanadzie. Tam trenował reprezentację olimpijską tego kraju w jeździectwie. Na igrzyskach w Meksyku, w 1968 roku, zdobył złoto. Tuż za Kanadą uplasowała się drużyna Niemiec, którą trenował... oficer z wyżej wspomnianej potyczki. Zagaił do Gutowskiego, że drugi raz się po nim przejechał, mając na myśli wcześniejsze zawody sportowe. Gutowski odparł, że nie drugi, tylko trzeci i przypomniał Walewice.

Czy to prawda, że gdybyśmy wygrali bitwę nad Bzurą, kampania wrześniowa mogłaby zakończyć się naszym sukcesem?
Nie, wtedy już wojna była przegrana. Na pewno kampania wydłużyłaby się o kilka dni, może linia frontu przesunęłaby się za Łódź, ale to wszystko.

Wiele osób mówi o bohaterskich obrońcach Warszawy.
A na dobrą sprawę w samym mieście żadnych walk nie było. Stolica była oblężona, ostrzeliwana i bombardowana. Niemiecka dywizja pancerna próbowała zdobyć miasto z marszu. Ale żołnierze Wehrmachtu zostali zatrzymani siłami 1,5 kompani!
Polski generał Juliusz Rómmel, jeden z dowódców oblężonej Warszawy, był krewnym niemieckiego generała Erwina Rommla?
A skąd! Nazwiska faktycznie są podobne. Rodzina generała Rómmla wywodziła się z Litwy. Interesujące, że w rodzinie naszego generała w różny sposób pisano nazwisko: czasami "rómmel", a niekiedy "rummel".


Powiedzmy o walkach na wschodzie. Czy rzeczywiście nasze jednostki nie stawiały oporu Armii Czerwonej?

Na wschodzie stacjonowało raptem 200 tysięcy naszych żołnierzy i nie były to doborowe wojska. Wódz naczelny wydał wyraźny rozkaz, żeby nie strzelać do Rosjan. Nie wszyscy się do niego zastosowali. Najcięższe walki prowadzono w Grodnie. Walczono też w Wilnie. Interesujące, że ci, co walczyli, trafili do więzień i przeżyli, a ci którzy z walki zrezygnowali, trafili do obozów i zginęli.

Podobno polskie wojsko kilka razy przekroczyło granicę z Niemcami. Czy to prawda?
Generał Czesław Młot-Fijałkowski otrzymał specjalne polecenie od naczelnego dowództwa. Miał użyć Podlaskiej Brygady Kawalerii do rekonesansu na terenie Prus Wschodnich. Jednak zaraz po przekroczeniu granicy Polacy napotkali silny opór Niemców. Wróg był dobrze wyposażony w broń maszynową i haubice. Nasze jednostki musiały się wycofać. Mimo że nie udało się opanować terenu, to ten wypad na teren wroga uznano za udany. Bo nasi żołnierze rozpoznali, że w okolicy nie ma poważnych sił. Wzięci do niewoli Niemcy byli żołnierzami straży granicznej i lokalnej jednostki z Ełku. Podobny sukces osiągnęli za to żołnierze 55. Pułku Piechoty Wielkoposkiej. Na rozkaz generała Romana Abrahama 2 września Polacy mieli się przedrzeć przez granicę, w stronę Wschowy (wtedy Fraustadt). Nasi po krótkiej walce zdobyli przygraniczną strażnicę niemiecką. Następnie żołnierze skierowali się w stronę wsi Dębowa Łęka (wtedy Geyersdorf). Piechurzy opanowali miejscowość i poczekali na artylerię. Gdy ta przybyła, otworzono ogień na przedmieścia Wschowy. Mieszkańcy wpadli w panikę. Tego typu akcje Polaków nie miały wielkiego znaczenia militarnego. Za to podnosiły morale naszych żołnierzy.

A bombardowanie Berlina?
Lekki bombowiec PZL-23 Karaś faktycznie dotarł na przedmieścia Berlina. To miał być lot rozpoznawczy. Wielu szkód w stolicy III Rzeszy jednak nie wyrządził

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Czy polska kawaleria atakowała niemieckie czołgi? (WYWIAD) - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska