18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzę o filmie, który zaskoczy mnie samego. Rozmowa z Michałem Kwiecińskim

Małgorzata Matuszewska
Janusz Wójtowicz
Michał Kwieciński, producent debiutu fabularnego Filipa Marczewskiego "Bez wstydu", reżyser, doktor chemii, opowiowiedział na wrocławskiej premierze o swoich pasjach i marzeniach

Produkuje Pan filmy dojrzałych twórców i debiutantów. Czym się Pan kieruje przy wyborze?
Szukam ciekawych projektów, dobrego scenariusza. Muszę czuć jakiś rodzaj chemii z twórcą, z którym będę dalej pracować. Twórca musi rozumieć moje zasady postępowania, a zrozumienie powinno być obustronne. Na pewno nie należę do osób gnębiących młodych. Fillip Marczewski, debiutujący fabułą "Bez wstydu", mógł robić, to, co chciał.

A więc nawet debiutantowi pozwala Pan na wszystko?
Pozwalam, bo kiedyś powiedział mi mądry świadek francuskiej Nowej Fali: "pozwól debiutantom na wszystko, bo obciążą cię odpowiedzialnością za efekt tego, co mogło być dwa razy lepsze bez twojej ingerencji". Lepiej, żeby film był wypowiedzią tylko jednej osoby, a nie konglomeratem producenckich decyzji. "Wtrącam się" przy pracy nad drugim filmem reżysera. Filip Marczewski montował "Bez wstydu" dwa lata, wiele rzeczy zmieniał. Być może mogłoby to trwać krócej, ale to nie była samowolna działalność, tylko współpraca. Widziałem duży sens w dopieszczaniu tego filmu i czułem właśnie chemię z jego twórcą. Z jego kulturą i wrażliwością. W tym sensie Filip Marczewski to debiutant idealny, mogłem więc pozwolić mu na wszystko. Ingerowanie w pracę reżysera - debiutanta uważam za błędne. Po prostu.

Sam Pan jest reżyserem i podobał się Panu sposób prowadzenia aktorów przez Filipa Marczewskiego.
Być może mam w sobie niedowład wizjonera (śmiech), ale to, co umiem dostrzec i docenić, to praca z aktorem, dzięki której aktor jest zupełnie inny, niż w produkcjach, w których występował wcześniej. Zauważam to natychmiast. Filip Marczewski umie reżyserować swoich aktorów, wyzwala emocje trudne do wyzwolenia.

Wspomniał Pan o chemii między Panem a reżyserem. Jest Pan doktorem chemii organicznej...
Jestem chemikiem, ale tu mówimy o chemii nieorganicznej, bo nie przekraczamy pewnych granic (śmiech). Pracuję z grupą młodych ludzi, którzy nie są już debiutantami. To Janek Komasa, Ania Kazejak, Maciej Migas. Ale nie mógłbym pracować ze wszystkimi młodymi twórcami.

A jak to jest przy "Wałęsie"?
Reżyseruje Andrzej Wajda, wielki mistrz, któremu też pozwalam na wszystko. Współpraca z Andrzejem Wajdą jest jedyna w swoim rodzaju. Można mi jej zazdrościć. Pan Andrzej skończył kilka tygodni temu zdjęcia, liczymy się z dokrętkami. Film jest szczególny, bo o żyjącym bohaterze. I nawet Pan Andrzej ma w tym przypadku wiele obaw, twierdzi, że to najtrudniejszy film w Jego życiu. Mogę zapewnić, że tak jest. Znam Pana Andrzeja od kilkunastu lat i uważam, że ma podstawy, żeby tak myśleć.

Woli Pan produkcję od reżyserii?
Nie. Marzyłbym o reżyserii, ale dlatego, że pracuję na co dzień jako producent, tematu dla siebie szukam bardzo długo. Jak już mam coś reżyserować, chciałbym, żeby to było coś wyjątkowego. Mogę sobie na to pozwolić, bo żyję z produkowania, a nie reżyserowania. Moja egzystencja jest więc związana z produkcją, a marzenia z robieniem filmów. Teraz zbliżam się do dwóch projektów i mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Marzę o reżyserowaniu i zazdroszczę ludziom, którzy robią filmy. Ale z drugiej strony nie chciałbym robić rzeczy, które wydają mi się z założenia mierne. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało megalomańsko, że chcę robić rzeczy wybitne i cudowne, ale jednak mam pewne wymagania w stosunku do scenariusza i to muszą być rzeczy za każdym razem inne.

Nie lubi Pan opowiadać jednej, długiej historii?
Nie mam tzw. swojego stylu, za każdym razem interesują mnie inne problemy, zupełnie nieprzystające do siebie, a łączy je tylko jedno - mój stosunek do aktorów. Teraz myślę o filmie według prozy Leopolda Tyrmanda, który będzie filmem wojennym.

To dzięki Panu powstał świetny serial "Rodzina zastępcza".
Jestem autorem pomysłu serialu, wyreżyserowałem kilka odcinków. Zdarza mi się reżyserować, także produkowane przeze mnie seriale. Bardzo to lubię i to jest chyba moja pasja. Ale produkcja też jest moją pasją. Jestem chyba człowiekiem bez wykrystalizowanej pasji (śmiech).

Może powinien Pan wyprodukować własny film?
Wolę reżyserować u kogoś, być wynajętym reżyserem i nie stawać w podwójnej roli: producenta, który musi stawiać ograniczenia i reżysera chcącego realizować swoje pomysły bez ograniczeń.

Dzisiaj są trudniejsze czasy dla producenta filmowego, niż było to na początku transformacji?
Na pewno. Los pozwolił mi bardzo dobrze wykorzystać moment transformacji. Jestem szczęśliwy, że żyłem w tamtych czasach rewolucji. Młodzi ludzie mogą mi tego zazdrościć. Mam niedzisiejszy, dziewiętnastowieczny sposób myślenia i hierarchię wartości. Dziś jest dużo trudniej, młodzi ludzie są zagubieni w natłoku docierających do nich impulsów. Nie chcą być na stażu, być "subiektem", dochodzić do czegoś powoli, na drodze doświadczeń. Nie mają na to czasu.

Mają trudniej, bo nie mają czasu na zdobywanie doświadczeń?
Tak. Dlatego nie rozumieją, czemu im coś nie wychodzi. Pracują szybko nad efektem, który nie wychodzi, więc się załamują. Gdyby postażowali przy 3-4 filmach, byli asystentami, będąc już po studiach reżyserskich, może lepiej wychodziłaby im praca nad własnymi projektami. Ale oni od razu robią własne filmy, często źle, załamują się i rezygnują z zawodu.

Z jakiego domu Pan pochodzi?
Z dość zamożnego, inteligenckiego, warszawskiego. Z dużymi tradycjami, ale bardzo "połamanego" - było w nim dużo artystów i ludzi bardzo bogatych. Nigdy w życiu nie doświadczyłem czegoś takiego, jak poczucie, że trzeba coś zrobić dla pieniędzy. To jest cenne. Z drugiej strony: mam pieniądze, bo zarobiłem je własną pracą. Ale nigdy pieniądze nie były dla mnie wartością. To wyniosłem z domu: pieniądze przyjdą, jeśli coś się dobrze wykonuje. I należy myśleć o tym, żeby zrobić coś dobrze, a nie o pieniądzach, które się za to dostanie. Chciałbym takie podejście propagować, bo dzisiejsze myślenie o konsumpcji mnie przeraża. Trzeba umieć konsumować, ale nie wolno o tym myśleć, szczególnie, jeśli chce się być twórcą.

O czym Pan marzy jako producent, reżyser, człowiek?
Marzę, żeby zrobić jakiś film, który mnie samego zaskoczy i będzie dobrze odebrany przez publiczność. Mam nadzieję, że pozostanę młody w sposobie rozwijania nowych projektów. Pracuję nad serialem "Misja Afganistan", zbliżam się do realizacji serialu o Zygmuncie Auguście w stylu "Tudorów". Chcę, żeby moje koncepcje wygrywały z koncepcjami innych, lubię konkurencję. I żeby starczyło mi pary, by to ogarnąć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska