O handlu ubraniami, kwiatami czy urnami w Izbie Pamięci Gross-Rosen przy legnickim cmentarzu doniosły "Gazeta Legnicka" i Radio Wrocław - odzież dla zmarłych i akcesoria pogrzebowe rozłożono obok eksponatów upamiętniających ofiary hitlerowskiego obozu pracy.
W piątek z samego rana pracownicy Legnickiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej wynieśli nielicujący z powagą miejsca towar, m.in. majtki, skarpetki. Przy okazji wyszorowali podłogę. Izba Pamięci przestała być cmentarnym marketem, a prezes LPGK Józef Wasinkiewicz uderzył się w piersi.
- Taka sytuacja nie miała prawa się zdarzyć - kaja się Wasinkiewicz. - Ktoś popełnił błąd, którego nie zauważyłem. Przepraszam wszystkich, którzy mogli poczuć się urażeni.
Dlaczego w Izbie Pamięci handlowano odzieżą?
- Pracownicy tłumaczyli, że to tylko na czas remontu innych pomieszczeń - tłumaczy prezes. - To było nieodpowiedzialne, ale za wcześnie mówić, czy wyciągnę wobec kogoś konsekwencje służbowe.
Wiceprezydent miasta Jadwiga Zienkiewicz nie owija w bawełnę:
- Komuś zabrakło wyobraźni. Jestem oburzona, że sprzedawano taki towar w miejscu pamięci. Gdy tylko dowiedziałam się o sklepiku, poleciłam natychmiast z tym skończyć. Przepraszam, że to się wydarzyło - mówi Jadwiga Zienkiewicz.
Podczas wojny w legnickim krematorium spalono ciała 3611 więźniów obozu Gross-Rosen. Po jej zakończeniu byli więźniowie urządzili tutaj Izbę Pamięci. Tysiące ludzi odwiedzało ją każdego roku w dniu Wszystkich Świętych. Przed kilkunastu laty z tego zwyczaju zrezygnowano, a Izba była udostępniana praktycznie tylko wycieczkom szkolnym.
Kilka lat temu pracownicy LPGK wnieśli tam akcesoria pogrzebowe. Mimo że każdego roku w sklepiku ubrania dla zmarłych wybierało około pół tysiąca osób, nikt nie interweniował. Zareagowała dopiero nauczycielka, która przyszła tu z uczniami na lekcję historii.
- Ze względu na szacunek dla zmarłych, taka sytuacja nie powinna się zdarzyć - mówi Andrzej Gwiazda, wicedyrektor Muzeum Gross-Rosen. - To tak, jakby w kościele handlować butami. Staramy się przypominać samorządom, żeby czciły takie miejsca.
Legniczanka Maria Kisielewska-Podrez wraz z pięcioma siostrami przeżyła hitlerowski kacet w filii Auschwitz na Śląsku. Kieruje legnickim oddziałem związku byłych więźniów tych obozów.
- Handlowanie w takim miejscu jest naganne i niedopuszczalne - oburza się pani Maria. - Nikt z nami tego nie konsultował. Należy się tylko cieszyć, że wreszcie z tym skończono. Na całe szczęście nikt w Legnicy nie wpadł jeszcze na pomysł, żeby uruchomić na nowo krematorium. To dopiero byłaby straszna profanacja.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?