Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Reportaż: Oczy Omara. Przeczytaj dramatyczną historię poniżanej kobiety

Tomasz Słomczyński
sxc.hu
O dramacie poniżanej kobiety, która ma stanąć przed angielskim sądem, o jej życiowych błędach i determinacji, o tzw. różnicach kulturowych, których zaakceptować się nie da - pisze Tomasz Słomczyński

Nieznajomy obchodzi wokół dom Chabanów, rozgląda się. Pani Katarzyna jest z córką nad morzem w Gdańsku. W domu krząta się jej matka. Dzwoni sąsiadka.

- Ktoś się kręci wokół pani domu.

Matka Katarzyny wychodzi na ganek. - O, dobrze, że pani jest - mężczyzna wręcza kopertę i natychmiast znika.

Na kopercie jest napisane po polsku: "Szanowna pani...". Bez adresu zwrotnego nadawcy.

To było wieczorem, 9 lipca 2012 roku. Dziś jest pogodny, choć chłodniejszy poranek, dumny polski król ustawiony na czymś, co ma tu służyć za deptak, ma symbolizować potęgę państwa polskiego.

- Nie wiem, czy państwo polskie jest w stanie mi pomóc - usłyszę za chwilę. Katarzyna sama mnie rozpozna, zawoła z daleka, i od razu, chaotycznie, zacznie opowiadać:

- Kiedy wróciłam z Gdańska, z plaży, w domu była koperta...

High Court (po angielsku: wysoki sąd) wzywa do Londynu na przesłuchanie w dniu 19 lipca.

Katarzyna weźmie ze sobą szczoteczkę do zębów. Pożegna się z małą Aidą tak, jakby miała wrócić dopiero za wiele miesięcy. Grozi jej kara do dwóch lat więzienia za złamanie przysięgi, złożonej przed angielskim sądem.

Trzydziestosześcioletnia pani menedżer, specjalistka ds. finansów, ma czarne włosy, ciemne oczy i to ona bardziej mogłaby uchodzić za Arabkę niż jasnowłosy ojciec jej córki. Jeszcze niedawno szybko wspinała się po szczeblach kariery w nowojorskich centralach korporacyjnych. Potem, po trzech latach znajomości z brytyjskim biznesmenem, została sklasyfikowana w Anglii jako bezdomna.

- On będzie mnie nękał do końca życia.

Uprowadziła dziecko.

- Z tej sytuacji nie było wyjścia - mówi.

- Proszę zacząć od początku....

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.dziennikbaltycki.pl/piano

- Skończyłam oceanografię fizyczną. Rozpoczęłam doktorat w Poznaniu, ale, wiadomo, względy finansowe... W 2001 roku postanowiłam wyjechać do Stanów. W Nowym Jorku znalazłam się z sześćdziesięcioma dolarami w kieszeni. Rozpoczęłam studia MBA, które kosztowały 46 tysięcy dolarów. Nie było lekko, ale jakoś utrzymywałam się na powierzchni.

Dostałam pierwszą poważną pracę, potem następną. Pracowałam na stanowiskach account menedżera, potem jako financial controller, co można przetłumaczyć jako główny księgowy. Dziś, jak patrzę na moje miasteczko... Żyłam w świecie wieżowców ze szkła i stali, na wysokich stanowiskach, w międzynarodowych korporacjach. W przeliczeniu na złotówki zarabiałam kilkanaście tysięcy miesięcznie. Byłam niezależna. Miałam chłopaków, ale związki nie utrzymywały się długo. Miałam grono zaufanych przyjaciół.

Omara poznałam na przyjęciu, to był 2007 rok. Przyjechał do kolegi z Anglii. Wiedziałam, że jest pół-Arabem, że jego ojciec jest Syryjczykiem, ale - jak sam mnie przekonywał - nie miało to dla niego żadnego znaczenia. W Nowym Jorku 64 proc. społeczeństwa to imigranci. Co prawda nie jadł wieprzowiny, ale pił alkohol i nie widziałam wtedy, żeby był szczególnie religijny. Za to był bardzo szarmancki wobec mnie. Wchodzę do domu - a tam siedemdziesiąt balonów. Podarki - zegarek Gucci. Czułam się jak księżniczka. Coraz bardziej byłam w nim zakochana.

Kiedy ktoś mi mówił, że przecież to Arab, że inna kultura, że dla nas, Europejek, sposób traktowania kobiet w ich kulturze może być niezrozumiały i przykry, obruszałam się. Przecież on jest kosmopolitą, gentelmanem! Wychował się w Anglii! No i kompletnie nie wyglądał na Araba. Ma jasne włosy, niebieskie oczy. On sam zresztą skarżył się na rasizm. Że ciągle jest upokarzany za swoje pochodzenie.

Policzyłam kiedyś pieczątki w jego paszporcie z tamtego okresu. W ciągu półtora roku odwiedził mnie dwadzieścia siedem razy. Był z niego taki wesołek. Cały czas się śmiał, robił kawały.

***

Kiedyś, pamiętam, poszliśmy do klubu na imprezę. On wypił kilka mocniejszych drinków. Był mocno wcięty i zaczął podrywać jakąś inną dziewczynę, która tańczyła na parkiecie, była w mini sukience z dekoltem. Podchodził do niej co chwilę, coś tam szeptał jej do ucha, obejmował ją. A ja stałam z boku i patrzyłam na to. Wróciliśmy do domu. Mówię mu, że zachował się nie w porządku. Wściekł się, choć ta wściekłość w porównaniu do tego, co miało przyjść potem, to nic. Krzyknął tylko: "shut up"! I wyszedł, trzaskając drzwiami. Wrócił o piątej rano kompletnie pijany. Nie przeprosił mnie za to. Uważał, że to moja wina. Byłam w szoku. To mi nie pasowało do całego obrazu jego osoby.

Ale wtedy nie widziałam wielu symptomów tego, co miało dziać się później . Jakbym była ślepa. Nie wiedziałam, że rozpoczęła się jego praca nad moją osobą. Kochałam go. W pewnym momencie już wiedziałam, że albo z nim zerwę, albo coś zmienimy. Nie można było tego tak ciągnąć, na odległość - on w Anglii, ja w Stanach.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Pojechałam do niego do Anglii. Przychodzimy do domu ojca Omara i... wielki szok! Rozpadający się bungalow, jacyś studenci wynajmują pokoje. Brudno. W samym środku - wielki telewizor. I non stop Al-Dżazira. Jego ojciec ma na imię Nabil, czytając od tyłu: Liban, to podobno jakieś strasznie religijne imię. Od razu chciał rozmawiać na tematy polityczne i religijne. Izraela nienawidzi. Nie rozumie, jak kobieta może nie chcieć mieć dzieci. "Mam kuzynkę, która jest zakonnicą i niczego jej nie brakuje" - mówię. Jak on to usłyszał! Omar nerwowo wtrącał się i uciszał ojca.

Miałam mieszane uczucia. Był duży kontrast między tym, co on sobą reprezentował, a jego rodziną. Po 10 dniach urlopu wróciłam do Stanów i musiałam się zdecydować, gdzie chcę mieszkać i czy chcę nadal być z Omarem.

Powiedziałam mu, że jeszcze nie jestem pewna, czy założę z nim rodzinę. Ale warunki są takie: dzieci ochrzczone, ślub w kościele katolickim. Na odpowiedź czekałam dwa miesiące. Zgodził się. Tyle potrzebował, żeby to przemyśleć. Swojemu ojcu o moich warunkach nic nie powiedział.

Sprzedałam wszystkie meble, rzuciłam pracę, w czerwcu 2008 roku wylądowałam na dobre w Anglii, w Christchurch.

***

Powiedziałam mu, że staram się o pracę w korporacji w Christchurch. Materac stał oparty o ścianę. Przyparł mnie do tego materaca. Raz po raz walił pięścią w ten materac, tuż przy mojej twarzy. Strasznie krzyczał. Kiedy wybiegałam z mieszkania, popchnął za mną stolik. To był pierwszy raz.

Dwie godziny spacerowałam. Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego się wydarzyło, myślałam, że to chyba jakiś zły sen. Tabletki jakieś zjadł czy co? - myślałam.

Nie pozwolił mi iść do pracy, zaczął chodzić ze mną wszędzie. Pracowałam u niego w firmie i zajmowałam się jego dużym domem. "Ja będę wykonywał za ciebie telefony... Ja wszystko za ciebie zrobię, ty nie znasz systemu angielskiego to nie USA, jak Anglicy usłyszą twój obcy akcent - jesteś skreślona na starcie". A co ja na to? Jeszcze mu dziękowałam. "Przecież robi to dla mojego dobra". Jeszcze go kochałam.

Jednak we wrześniu postanowiłam się od niego wyprowadzić, choć nie byłam gotowa na definitywne rozstanie. Chciałam zamieszkać osobno, ale w Christchurch.

Wtedy pojechaliśmy na wakacje na Cyprze. Chwila zapomnienia, stało się. Ja płaczę, on się cieszy. Będziemy mieli dziecko. Nie wyprowadziłam się.

Wtedy powiedział, że nie mogę jeść wieprzowiny, bo dziecko, które jest we mnie, jest również jego dzieckiem.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.dziennikbaltycki.pl/piano

- Walił we mnie drzwiami. Robił koszmarne awantury. Tłumaczył: "Krzyczę na ciebie, bo muszę. Bo mnie nie słuchasz". Po paru godzinach takiej perswazji myślałam: "On chce tylko mojego dobra". Na zewnątrz wyglądaliśmy na cudowną zakochaną parę.

Kiedy w mojej obecności rozmawiał z Turkami i z Arabami, mogłam do niego mówić Omar albo habibi [po arabsku: kochanie - przyp. red.]. Kiedy rozmawiał z Anglikami - mogłam mówić tylko Andrew. Jak się pomyliłam - karcer w domu.

Wtedy też okazało się, że umie mówić po arabsku, choć wcześniej zaprzeczał. No i poznałam jego prawdziwe nazwisko - nie Batter, tylko Al-Batter. Dlaczego wcześniej się nie zorientowałam? Miał sfałszowany dowód osobisty.

Dowiedziałam się też o małżeństwach rodzinnych. W Stanach mówił, że to nieprawda. Okazało się, że jego ojciec ma trzech braci, wszyscy są ożenieni z najbliższymi kuzynkami. Jedno dziecko urodziło się martwe, drugie głuche...

Wkrótce miała się urodzić nasza córka - już miała wyznaczonego małżonka, Alego, syna kuzynki Omara, wtedy to był roczny chłopak. Wszystko po to, żeby wzmocnić ród. Wuj Omara odebrał mamie Alego wszystkie dzieci. Kilka razy wracała do niego na kolanach, błagała, żeby jej pozwolił je zobaczyć. Skąd to wiem? Tak Omar mi powiedział i dodał, że ze mną będzie tak samo, jak od niego odejdę.

Miałam mdłości, Omar kazał mi zrobić przyjęcie dla jego rodziny. Zaproponowałam, że podam kawę i ciastka. Wywalił pięścią dziurę w drzwiach, przy których stałam, jak zwykle, tuż obok mojej głowy. Przebił dwie płyty pilśniowe.

***

- 24 czerwca 2009 roku urodziłam dziewczynkę. Aida ma wrodzoną wadę tarczycy.

Przed chrztem Aidy straszna awantura, piana na ustach: "Chcesz ode mnie odejść? Proszę! Zamienię ci życie w piekło. Tutaj nie masz żadnych praw. Już nie zobaczysz mamy, siostry. Już nie zobaczysz Aidy. Zabiorę ci wszystko. O chlebie i wodzie zostaniesz na ulicy. A potem odbiorę ci dziecko i już jej nigdy, nigdy nie zobaczysz!" Powtarzał to, krzycząc mi prosto w twarz.

Jak się czułam? Zaszczuta. To jest odpowiednie słowo. I bardzo samotna. Wiedziałam, że z tej sytuacji nie ma wyjścia, że ma mnie w garści.

Poszłam w końcu do tamtejszego ośrodka wsparcia. Kobieta, która ze mną tam rozmawiała, powiedziała: "Przemoc psychiczna nigdy się nie kończy. Znam ludzi takich jak twój Omar. Musisz uciekać, on ciebie zniszczy. Twoje dziecko doświadcza przemocy..."

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Ta kobieta w ośrodku użyła słowa "abuser" [po angielsku: prześladowca - przyp. red.]. To słowo miało mi potem towarzyszyć przez wiele dni. Miałam je cały czas w pamięci. Mówiła jeszcze: "Jak tylko dziecko będzie w niebezpieczeństwie, uciekaj, nawet w piżamie". Odpowiedziałam jej: "Czy ja wyglądam na ofiarę przemocy? Jestem wykształcona, mamy ładny dom, kto nam uwierzy?" Mówiła: "Nie czekaj, aż cię uderzy tak, że będziesz miała ślady. On tego nie zrobi. Jest za sprytny". I jeszcze: "Ty musisz obronić swoją córkę, nikt za ciebie tego nie zrobi. Zrób to dla niej, nie dla siebie".

Rozmawiałam z nią 4,5 godziny. Wyszłam stamtąd i płakałam. Uświadomiłam sobie, że tkwiąc w tym, jestem współodpowiedzialna za to, czego doświadcza Aida. To był przełom.

***

2 stycznia 2011 roku przyjechała rodzina Omara z Syrii. Mamy iść do jego ojca. Ja się szykuję z córką do kościoła. Omar mówi, że nikt do kościoła nie wyjdzie. "Powiedz im, że mnie głowa bolała, pójdę do kościoła, przyjdę do twojego ojca później. Jak chcesz, weź Aidę, będę u twojego ojca za godzinę". Zaczęło się: "Powiesz mojej rodzinie, że nikt nigdy nie był w kościele, że Aida nie jest ochrzczona, że jesteśmy małżeństwem!".

Patrzę, gdzie jest Aida, siedzi w dziecięcym krzesełku, spuszczam głowę, myję naczynia. Pytam: "A czy będę mogła pójść do kościoła na 16?". Wpada w szał, biega, wali w ściany, przybiega, łapie mnie za gardło, dusi, trzęsie mną: "Nawet nie możesz na mnie spojrzeć, jak do ciebie mówię?" Wyrwałam mu się jakoś, biegnę po dziecko, chwytam Aidę, biegnę na piętro do łazienki, on za mną, zamykam się w łazience, on kopniakiem wybija drzwi do łazienki, wyrywa mi Aidę, szarpie i potrząsa nią: "Nikt z domu nie wyjdzie! Nie rozumiesz? Nie rozumiesz, kim jestem?"

Mam astmę. Zaczęłam się wtedy dusić. Chyba się tego przestraszył. Osunął Aidę na ziemię. "Ubierz się" - mówi. Chwyciłam za słuchawkę, dzwonię na policję.

Tego dnia odeszłam od niego. Wyszłam w eskorcie policji, tak jak stałam, jedynie z torebką i małą torbą dziecięcą, w której był jeden pampers, chusteczki i butelka z mlekiem. Miałam paszport Aidy, nie miałam swojego. Stałam na chodniku z dzieckiem na ręku i nie wiedziałam, co począć.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Poszłam do koleżanki, zostawiłam tam Aidę, wróciłam i zakradłam się do domu, wiedziałam, że nikogo nie będzie. Wzięłam tabletki dla córki na tarczycę, musi je brać codziennie. Mój pokój był zamknięty na klucz, tam miałam paszport i inne dokumenty. Kolejny raz zakradłam się do domu po dwóch dniach. Znowu nie mogłam dostać się do swojego pokoju, gdzie miałam paszport. W poradni powiedzieli mi, że kwalifikuję się do miejsca w ośrodku mieszkalnym dla ofiar przemocy, jednak wcześniej muszę sobie załatwić tzw. benefity. Ale nie mogłam tego załatwić bez paszportu.

Następnego dnia weszłam do domu po swój paszport w eskorcie policji. Chciałam zabrać rzeczy dla małej, jakieś ubranka, nie miałam przecież nic. On nie pozwolił mi na to: "Możesz wysyłać mi maile, w których opiszesz, czego potrzebujesz, to będę ci te rzeczy wydawał, oddaj klucz od domu". Policja nic nie mogła zrobić. Dom i wszystko, co w nim było, to jego własność. Omar oddał mi wtedy paszport na żądanie policji.

Okazało się, że nie kwalifikujemy się do żadnej pomocy od państwa, bo nie nabyłyśmy prawa do zamieszkania w Anglii ["Right to reside" - przyp. red.], nie zdałyśmy testu ["Habitual residency test" - przyp. red.]. Nie przepracowałam w Anglii odpowiedniego czasu, w firmie Omara oczywiście pracowałam bez wyrabiania jakichkolwiek dokumentów, no i dziecko nie ma jeszcze pięciu lat. Omar ubezwłasnowolnił mnie do tego stopnia, że pomimo, że mieszkałam w Anglii od 2,5 roku, otrzymałam status "osoby zza granicy". W efekcie nie miałam na co liczyć, nie przysługiwało mi nawet miejsce w schronisku dla bezdomnych.

"Niech pani wraca do Polski" - mówią mi w opiece społecznej. Ale ja nie mogę wrócić do Polski z Aidą, bo to będzie porwanie dziecka. Zresztą i tak odebrano mi paszport Aidy. Kiedy pomoc społeczna odmawiała nam miejsca w schronisku dla osób bezdomnych, usłyszałam: "Jeśli dowiemy się, że Aida choć jeden dzień jest bez dachu nad głową, straci pani prawo do opieki nad dzieckiem".

Dom Omara stoi pusty - wyprowadził się, zabrał wszystkie nasze rzeczy. W tym czasie płacił mi 9 funtów tygodniowo na dziecko.

Koleżanka z dnia na dzień kazała mi się wyprowadzić - na jej dom Omar nasyła policję. Jestem śledzona na ulicy. Znowu na bruku. Trafiam do jakiegoś hostelu, za który płaci moja rodzina w Polsce. Hostel, jak na warunki angielskie, jest dość tani, jednak dla mojej rodziny w Polsce to potężny wydatek. Tak mijają kolejne miesiące, zbliżają się święta Wielkiej Nocy 2011 roku.

***

Między styczniem a kwietniem 2011 roku angielski sąd trzykrotnie zajmuje się przypadkiem Katarzyny Chaban. Sprawę zakwalifikowano jako MARAC - jest to najwyższy wymiar przemocy domowej, gdy jedna osoba kontroluje wszystkie aspekty życia drugiej osoby. 7 stycznia 2011 roku sąd wydał "Non-molestation order", czyli zakaz zbliżania się Omara do Aidy i Katarzyny. 17 lutego sąd wydaje "Residence order" - czyli orzeka, że dziewczynka ma znajdować się przy matce.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.dziennikbaltycki.pl/piano

7 kwietnia sąd zgadza się na to, żeby Katarzyna Chaban przyjechała z córką do Polski na święta wielkanocne. Polka musi jednak złożyć przed angielskim sądem przysięgę - rodzaj zobowiązania, że w wyznaczonym czasie wróci do Anglii. Katarzyna Chaban składa taką przysięgę. Przyjmuje do wiadomości, że za jej złamanie grozi jej kara do dwóch lat więzienia. Opuszcza granice jurysdykcji Anglii i Walii w dniu 17 kwietnia 2011 roku. Ma wrócić 1 maja.

Do Anglii, do Christchurch, do hostelu, już nie wraca. Zostaje w rodzinnym mieście. Wysyła maila do Omara, że kiedy tylko chce, może odwiedzić swoją córkę w Polsce. Ten jednak nie przyjeżdża. Zamiast tego składa wniosek o zwrot dziecka w trybie konwencji haskiej. Sprawa trafia do polskiego Sądu Rejonowego.

- Sąd może odmówić zwrotu dziecka, jeżeli istnieje poważne ryzyko, że powrót dziecka "naraziłby je na szkodę fizyczną lub psychiczną oraz postawiłby dziecko w sytuacji nie do zniesienia". To postanowienie konwencji haskiej jest w wielu międzynarodowych sprawach rodzinnych podstawą do oddalenia wniosku o zwrot dziecka - mówiła radca prawny Agnieszka Mikolcz z Kancelarii Mikolcz Rakuć Trowski i Wspólnicy, która prowadzi kilka spraw Polaków o ustalenie praw do dziecka.

***

17 kwietnia 2012 roku zapada nieprawomocny wyrok w tej sprawie. Polski sąd nie ma wątpliwości, że w interesie dziecka jest, żeby wychowywała je matka. W uzasadnieniu sąd powołuje się na przepis wskazany przez mec. Agnieszkę Mikolcz. Omar składa apelację. Wkrótce odbędzie się rozprawa w Sądzie Okręgowym w Gdańsku.

Pozostaje sprawa złamanej przysięgi. 9 lipca, w dziwny sposób, zostaje Katarzynie Chaban doręczone wezwanie do sądu w Londynie. 19 lipca Katarzyna stawi się w sądzie i będzie próbowała wytłumaczyć, dlaczego złamała dane słowo.

***

Pani Katarzyna kończy swoją opowieść: - Ja już jestem silna. Wiem, że nie wrócę do niego z córką, że zrobię wszystko, żeby ochronić przed nim Aidę. Wiem też, że Omar nie mógł uwierzyć w to, co się stało, że zdecydowałam się od niego odejść, że sobie jakoś poradziłam. Nie mieści mu się w głowie, że kobieta może zrobić coś wbrew niemu. Nie chodzi mu o dziecko, on chce dopaść mnie.

Być może Katarzyna nie zdoła się wytłumaczyć, a High Court za krzywoprzysięstwo wymierzy jej karę pozbawienia wolności. Co wówczas zrobi Omar? Aida przy ojcu - to sprawa honoru rodziny. Katarzyna będzie siedziała za kratkami. Syryjskie prawo pozwala wyrobić dziecku obywatelstwo bez zgody jego matki. Po wyjściu z angielskiego więzienia Katarzyna będzie szukać córki do skutku. Gdziekolwiek ona będzie.

***

20 lipca 2012 roku

Pani Katarzyna nie pojechała do Anglii.

- Kupowałam już bilet, kiedy skontaktował się ze mną angielski adwokat. Wręcz zabronił mi przekraczać granice jurysdykcji angielskiej. Stwierdził, że mogłoby być zagrożone moje bezpieczeństwo - jako osoba, która wbrew złożonemu zobowiązaniu uprowadziła dziecko, mogłabym zostać zatrzymana przez angielskie organy ścigania. Rozprawa odbyła się więc bez mojego udziału. I zapadły na niej korzystne dla mnie postanowienia. Sąd uchylił nakaz natychmiastowego zwrotu dziecka, który wydał tuż po uprowadzeniu. Wyznaczono też kolejne terminy rozpraw. W październiku sąd angielski będzie rozstrzygał w przedmiocie praw do opieki nad moją córką i w przedmiocie ewentualnego ukarania mnie za uprowadzenie dziecka. Wtedy pojadę do Anglii - i wszystko się wówczas rozstrzygnie. Cieszy mnie również i to, że polska ambasada zainteresowała się sprawą i zadeklarowała obecność przedstawiciela naszego państwa na sali rozpraw - powiedziała pani Katarzyna.

Personalia bohaterki i nazwy geograficzne zostały na jej prośbę zmienione.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Reportaż: Oczy Omara. Przeczytaj dramatyczną historię poniżanej kobiety - Dziennik Bałtycki

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska