Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Główna szpada Polski

Wojciech Koerber
OLIMPIJCZYCY SPRZED LAT: Leszek Swornowski.

- Leszek Swornowski? Przyprowadził go do sekcji szkolny nauczyciel, stwierdziwszy u chłopaka niesamowity wprost refleks, czyli - mówiąc językiem uczonym - czas reakcji - charakteryzuje wicemistrza olimpijskiego z Moskwy trener Adam Medyński. - Leszek miał dobrą atmosferę w domu, bo za szermierką optował jego ojciec. A chłopak był naprawdę pracowity, choć niski. Jakoś mu to jednak nie przeszkadzało. Treningi dwa razy dziennie dawały rezultaty. No i miał zdolność do widzenia tego, czego inni nie widzieli - dodaje 77-letni opiekun szpadzistów. Jego szkoleniowa fortuna rosła między innymi przy młodym Swornowskim.

- Do młodzieżowych imprez Leszek nie miał szczęścia, choć to była nauka dla wszystkich. Mistrzostwa świata juniorów w Meksyku, siedzimy tam ze dwa tygodnie. A szykując się do startu, gramy w różne rzeczy. Dobrze pamiętam, jak zawodnicy stracili na tych wysokościach celność rzutu do kosza. Konkretnie - nie dorzucali. To zaważyło na moim warsztacie. Zrozumiałem bowiem, jak ważna jest dla szermierza wytrzymałość wszechstronna. Bądź naturalna, bądź wypracowana. Organizowałem później podczas treningów dużo biegów, choć niektórzy uczeni w szermierce mieli mi to za złe - tłumaczy Medyński.

Skuteczności warsztatu trudno jednak zaprzeczyć. Swornowski to jeden z wielu przykładów. Kilkanaście dni temu znów stanął na planszy - w wieku 53 lat. Podczas turnieju oldbojów w Świdnicy. Wrażenia?

- Namówił mnie do startu prezes Kolejarza Kazimierz Górniak, sugerując, że będzie wspaniała zabawa - rozpoczyna opowieść nasz bohater. - Piękna hala, piękna oprawa, aż tu nagle robi się horror. Początek eliminacji i huzia na mistrza. A ja od 20 lat szpady w ręku nie trzymałem. Leżały gdzieś rzucone w piwnicy. Byłem na turnieju jednym ze starszych, a musiałem się stawiać 30-40-latkom. Zająłem drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej, piąte w ogóle. Nie ma tak, że bez ruszania szpady bierzesz miotłę i z miejsca wszystkich pozamiatasz. Jeszcze kilka dni po imprezie byłem kulejący i cały ponaciągany, bo dwukrotnie upadłem na śliskiej planszy, obijając sobie klatkę piersiową - tłumaczy olimpijczyk. Nad wyraz poważnie.

Bo niby walczono dla zabawy, o pietruszkę, lecz charakter sportowca nie pozwalał odpuścić nikomu i niczego. Pojawił się cel - pietruszka - więc trzeba było ją zdobyć. Kropka. Taki był właśnie Swornowski na planszy: zadziorny i waleczny. A trudno przecież zmienić charakter, który ukształtowała i utwardziła sportowa rywalizacja na najwyższym poziomie.
Jedną z zawodowych wizytówek Swornowskiego na zawsze pozostanie srebrny medal olimpijski, wywalczony z drużyną w Moskwie (1980). Choć kadłubowe były to igrzyska, na planszy nikogo z możnych nie zabrakło. O sile szpady stanowiła wówczas Europa. Nikt więc nie może powiedzieć, że medal naszego niskiego wojownika zrobiono z gorszego srebra.

- Związek Radziecki, Węgry, Francja. To były te potęgi. Z perspektywy czasu czuję niedosyt, bo mogło się skończyć pierwszym miejscem. Wtedy też mi tego brakowało: że mało kto się wkurza, iż nie wygrał wszystkiego. Ja rozumowałem inaczej: a bo ja wiem, czy pojadę jeszcze na kolejne igrzyska?! - przypomina szpadzista.

O wyższości złota nad srebrem decydują jednak detale.
- Talent, szczęście, czy wreszcie jakość broni i związane z tym sprawy techniczne. No i ciągłe przemyślenia, czy może coś powinienem zrobić inaczej. To czasem jak totolotek - konstatuje Swornowski.

Igrzyska w Moskwie były nie tylko sprawą ambicji sportowych, ale i politycznych.
- Tak, mieliśmy niemal początek stanu wojennego. Ciśnienie bardzo dawało się odczuć, bo zewsząd padały pytania: kiedy wreszcie będą medale? To tak jakby na okrągło pytać, kiedy wreszcie będą grzyby. A one muszą przecież urosnąć. Działacze złościli się na trenerów, a trenerzy na zawodników. To nie była koncentracja, tylko dekoncentracja. A co może kierownik sekcji czy przewodniczący partii? Tak jak byśmy tych medali nie chcieli! Taki jest układ gwiazd i koniec - jeszcze dziś drażliwa to kwestia w ustach olimpijczyka.

Galerniczą pracę przekuł także Swornowski na brązowe medale mistrzostw świata z Melbourne (1979) i mistrzostw Europy z Lizbony (1983). Był dwukrotnym mistrzem (1978, 1986) i wicemistrzem (1982, 1984) Polski, do tego 11-krotnie sięgał również po złoto z drużyną. Nieprzerwanie w latach 1977-1987.

- Wzrostem nie grzeszyłem (170 cm - WoK), trzeba więc było nadrabiać pracą. Choć ogólnie wszyscy dużo ćwiczyliśmy. Boże, myśmy to robili na okrągło, tydzień w tydzień. Będąc w jednej grupie, można wyłuskać tych najlepszych, ale tu również decydują detale. Trener niby ten sam, ten sam także trening, lecz wielu nie osiągnęło żadnego sukcesu. Zawsze świetni w biegach, w innych grach, lecz trzeba jeszcze było wyczuć, kto ma większy talent do walki. Medyński to potrafi, ma nadprzyrodzone zdolności przewidywania. No a później była już tylko praca - uśmiecha się olimpijczyk z Moskwy, ale i z Montrealu, gdzie biało-czerwoni odpadli po tym, jak zajęli czwarte miejsce w grupie.

Życie poza planszą? Niewiele go było, o co dbał trener Medyński, zwolennik pracy tytanicznej. Znajdował jednak Swornowski czas na drugą miłość: modelarstwo. Już w szkole podstawowej należał do kółka podobnych jemu hobbystów, a później prowadził sklep na pl. św. Macieja.
- Z czasem ekonomia, komputery i powstające hurtownie zjadły ten mój mały kapitał. Ani domu, ani samochodów się na tym nie dorobiłem. Została jednak satysfakcja, bo to bardzo przyjemne zajęcie. Wie pan, coś, co lata i jeszcze wróci do ciebie, jest piękne. Daje satysfakcję wizualną i emocjonalną - obrazowo objaśnia temat wybitny szermierz. Szermierz w stanie sportowego spoczynku?

- W zasadzie to ja tej swojej kariery nigdy nie skończyłem. Zwyczajowo robi się to poprzez jakieś zaznaczenie, ostatni mecz. Na Śląsku takie zachowanie jest znamienne. A ja po prostu przestałem w którymś momencie przychodzić na treningi. Stwierdziłem, że to już nie ma sensu, skoro nie powoływano nas już na międzynarodowe imprezy. Nie było jakiegoś zegarka od mera miasta, podziękowań za całokształt. W innych dyscyplinach bywa podobnie - stwierdza wrocławianin.

Używając słowa "mer", wywołuje niejako olimpijczyk temat rzekomych przenosin do Francji. "Otworzył nawet we Wrocławiu sklep z nowościami z tej dziedziny (modelarstwa), ale szukając dalej miejsca w życiu, wyjechał do Francji, gdzie mieszka wraz z rodziną" - to zdanie z portalu Olimpijski.pl.
- Z tą Francją to kompletna bzdura, prostowana setki razy. Nigdy tam nie mieszkałem. Sąsiadka nawet się zacięła, że sprawę wyprostuje, ale powiedziałem jej: daj sobie spokój, to walka z wiatrakami. Łatka wciąż wisi - wyjaśnia Sworek, jak na niego niektórzy wołali. Co więc porabia dzisiaj?

- Jestem na emeryturze olimpijskiej. Po stracie sklepu próbowałem różnych rzeczy. Do szkoły jako wuefista już się nie nadaję, bo tu za stary, a tam nie ma etatu. Mogę iść na kasę do Carrefoura, ale jakoś mi to nie pasuje. Trenerom w klubach nie płacą, mają po jednym etacie, musiałbym więc kogoś wygryźć. Machnąłem na to ręką. Z kolei w Dolnośląskim Związku Szermierczym wygląda to tak, że jakbym chciał tylko przychodzić, to bardzo proszę. Ale pracować, dzielić się wiedzą, to już nie bardzo - tłumaczy jeden z najlepszych szermierzy w historii Polski. Dzieci śladami ojca nie poszły.

- Córka, Agatka, zapowiadała się na gimnastyczkę artystyczną, lecz to temat na książkę. Teraz jest producentką programów telewizyjnych. Syn Marcin studiuje anglistykę i amatorsko trenuje sporty walki - wyjaśnia głowa rodziny, mąż Teresy. Może tę jego ogromną wiedzę zechce jeszcze ktoś wykorzystać.

Leszek Swornowski

Urodził się 28 marca 1955 roku we Wrocławiu.
Absolwent wrocławskiej AWF (1984). Kluby: AZS AWF Wrocław i Kolejarz Wrocław.
Srebrny medalista olimpijski z Moskwy (drużynowo), gdzie walczył z Ludomirem Chronowskim, Piotrem Jabłkowskim, Andrzejem Lisem i Mariuszem Strzałką. W półfinale biało-czerwoni pokonali Rumunię (8:4), a w finale ulegli Francuzom 4:8 (trzy zwycięstwa Swornowskiego). Modelarz z zamiłowania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska