Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Nowy szef starych klinik Akademii Medycznej o przyszłości szpitala

Anna Gabińska
Z Piotrem Nowickim, p.o. dyrektora Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1 przy ul. Curie-Skłodowskiej we Wrocławiu rozmawia Anna Gabińska

Ma Pan już za sobą pierwsze 100 dni szefowania SPSK1. W tej chwili znajduje się on w najgorszej sytuacji finansowej ze wszystkich wrocławskich szpitali: 140 milionów złotych starego długu i średnio 2,6 mln zł, które dalej dopisuje się co miesiąc do rachunku. Podjął się Pan wydźwignięcia placówki w sytuacji katastrofalnej. Chce się Panu?
Od tego jest się dyrektorem, żeby podejmować takie wyzwania. Robię to zresztą już od 12 lat.

Ale z wykształcenia jest Pan socjologiem.
Ze specjalnością socjologia zdrowia i medycyny. Zarządzaniem zajmują się zwykle lekarze albo ekonomiści. Trudno im się dogadać, bo lekarze zawsze patrzą na zdrowie i życie pacjenta, a ekonomiści - na pieniądze. Ja staram się być w tym łącznikiem. Lekarze muszą zrozumieć, że powinni leczyć najlepiej, jak umieją, ale korzystając z możliwości, jakie mamy. W dzieciństwie byłem hipochondrykiem, często chodziłem do lekarzy, więc z nimi i chorobami jestem oswojony od małego. Gdy kończyłem studia, trafiłem do dopiero co otwartej Dolnośląskiej Kasy Chorych. Potem pracowałem jako kierownik sprzedaży w szpitalu przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu, a ostatnie 6 lat jako wicedyrektor ds. marketingu i sprzedaży w Akademickim Szpitalu Klinicznym przy ul. Borowskiej. Teraz od ponad trzech miesięcy jako naczelny dyrektor w SPSK1. Lubię szpitale i dobrze się w nich czuję.

Zaproponował Pan plan restrukturyzacji swojego szpitala władzom Akademii Medycznej i spotkał się on z aprobatą. Senat kilka dni temu zatwierdził Pana wizję łączenia i przenosin poszczególnych klinik.
To jeden z trzech obszarów, w jakich chcę przeprowadzić restrukturyzację. Teraz kliniki zajmują 23 budynki. Zamierzam zmieścić je w 17. Przede wszystkim zależy mi na utworzeniu Akademickiego Centrum Pediatrycznego, czyli połączyć wszystkie kliniki dziecięce ze sobą. Teraz rodzic chorego dziecka krąży od jednej do drugiej, poszukując właściwej, bo są w trzech osobnych lokalizacjach w mieście w sześciu osobnych budynkach. Rodzicom to się miesza. Najpóźniej 1 października przyjdą do jednej izby przyjęć i zostaną skierowani tam, gdzie trzeba. Żeby dziecięce kliniki były w jednym miejscu, zamierzam przenieść dwie z ul. Hoene-Wrońskiego i jedną - pediatrii i chorób infekcyjnych - z Bujwida. Zajmą po remoncie budynek po laryngologii i okulistyce, które przeniosły się na ul. Borowską. Wtedy wszystkie kliniki, oprócz Kliniki prof. Alicji Chybickiej, która za 2-3 lata wybuduje nową przy ul. Borowskiej, zmieszczą się w trzech budynkach. Docelowo połączymy je łącznikami, żeby dziecko na wózku można było przewieźć z oddziału na oddział bez wychodzenia na dwór.

A skąd Pan weźmie pieniądze na remont, podczas gdy SPSK1 ma tak wielkie długi?
Jestem po rozmowach z Fundacją Akademii Medycznej i rektorem uczelni. Mam zamiar zwrócić się do Funduszu Ochrony Środowiska. I przeznaczyć też na to pieniądze własne szpitala, bo uważam, że to przyniesie naszemu szpitalowi wymierną korzyść. Poza tym część prostych prac, jak szpachlowanie czy malowanie ścian zrobimy w trybie gospodarskim, czyli zatrudniając do tego naszych pracowników. Zaoszczędzimy na VAT-cie i marży, którą trzeba byłoby płacić firmie zewnętrznej.

Ale rodzice dzieci z alergiami już się denerwują, że będą leczone w jednym budynku z dziećmi z chorobami zakaźnymi.
Każdy oddział będzie na innym piętrze. Zachowamy odpowiedni reżim sanitarny. Że może taki układ z powodzeniem funkcjonować, najlepiej świadczy przykład kliniki hematologii dziecięcej prof. Alicji Chybickiej z ul. Bujwida. Teraz część jej pacjentów, którzy wymagają aseptycznych warunków, bo są bez żadnej ochrony immunologicznej, dzieli przestrzeń w pawilonie zakaźnym z tamtejszymi pacjentami. Tak jest od lat i nie ma z tego powodu zachorowań. Zresztą dziś każdy pacjent przy przyjęciu do szpitala musi być tak traktowany, jakby miał jakąś każdą chorobę zakaźną, bo to jest nieprzewidywalne. Trzeba być na to przygotowanym na każdym oddziale.

Drugi obszar do poprawki - przychody.
Nasz szpital ma taką bazę i możliwości, że mógłby mieć jeszcze kilka produktów. To jednak zależy od zdobycia kontraktów z Narodowego Funduszu Zdrowia. Złożyłem tam już wnioski o zakontraktowanie nowych produktów. Tworząc je nie będziemy mieli nowych kosztów, bo już mamy odpowiednich specjalistów i sprzęt.

Jaki to mógłby być produkt, a właściwie usługa?
Na przykład zwykła pediatria. Nasze kliniki pediatryczne mają zakontraktowane produkty z wysokiej półki specjalistycznej, choćby endokrynologię czy diabetologię. A nie ma zwykłej pediatrii. A zdarzają się nam zwykłe przypadki pediatryczne, a po drugie uczymy tu przecież studentów-lekarzy. I nie przechodzą oni tego podstawowego stopnia, tylko od razu nabywają superspecjalistycznej wiedzy. Chciałbym też otworzyć chirurgię urazowo-ortopedyczną w klinice chirurgii i urologii dziecięcej prof. Dariusza Patkowskiego, bo ma on chirurgię ogólną, ale brakuje mu ortopedii. Mam też inne pomysły - związane z opieką długoterminową w naszym szpitalu. Mamy pacjentów, których powinniśmy przenosić na łóżka długoterminowe z naszych oddziałów, bo nie wymagają już tak skomplikowanego leczenia. Te łóżka długoterminowe są dużo tańsze. Moglibyśmy oszczędzać i przyjmować następnych pacjentów. Teraz jest tak, że nie mając odpowiedniego kontraktu trzymamy zalegających tam pacjentów, bo nie ma ich gdzie wypisać, a do domu jeszcze nie powinni iść. Rozmawiam o tym z dyrektor Wiolettą Niemiec (dyrektor dolnośląskiego oddziału NFZ-u - przyp. Red.).

Czy to są trudne rozmowy?
Są trudne, bo mamy czwarty rok kryzysu. Brakuje pieniędzy i jest kłopot ze wszystkim, co nowe. Ale konsultanci wojewódzcy zaopiniowali to pozytywnie, więc jeśli nie uda mi się wynegocjować środki na nowe kontrakty od pani dyrektor w tym roku, wrócimy do sprawy w następnym.

A czy udało się coś wyciągnąć z Funduszu za nadwykonania z ubiegłych lat?
Faktycznie, do dziś nie wszystkie nadwykonania za lata: 2009, 2010 i 2011 zostały pokryte przez Fundusz. W sprawie roku 2009, mimo toczących się spraw sądowych, osiągnęliśmy porozumienie. Zgodziliśmy się, że dostaniemy zwrot części nadwykonań. To jest lepsze w mojej ocenie niż czekanie kolejnych dwóch lat na orzeczenie sądu, który napewno nie zasądzą nam całej żądanej kwoty. Bo wtedy szpitala może już nie być. Cztery tygodnie dyskutowaliśmy o tym, ale osiągnęliśmy kompromis. Za rok 2010 nie ma na razie możliwości uzyskania pieniędzy za nadwykonania. Za 2011, jak wszystkie szpitale w Polsce, dostaliśmy zwrot na hematologię dziecięcą i dorosłych, a pozostałe, w wysokości 2,9 mln zł jeszcze nie są sfinansowane. W tym roku nadwykonań nie mamy. To był jeden z pierwszych moich ruchów.

To gdzie są leczeni pacjenci, których SPSK1 nie przyjmuje?
My nie jesteśmy jedynym szpitalem na Dolnym Śląsku. Jak nie u nas, to gdzieś indziej. Są oczywiście takie zakresy, gdzie jesteśmy jedyni - jak np. klinika prof. Chybickiej. Po zeszłym roku ta klinika ma jednak taką wynegocjowaną kwotę, że na razie nie odczuwamy braku pieniędzy na leczenie w niej. W Polsce wymyślono system kolejkowy i skoro my nie mamy miejsca, to pacjent ustawia się w kolejce do placówki, która najszybciej może go przyjąć. Skoro nie mamy możliwości odzyskania później pieniędzy z Funduszu, to nie możemy, niestety, podejmować się kredytowania ze względu na naszą sytuację finansową.

Trzeci, czyli ostatni obszar restrukturyzacji, którą Pan prowadzi, to cięcie kosztów. Czyli także zwolnienie z pracy części z 1660 pracowników.
Chodzi o cięcie wszelkich możliwych nieracjonalnie ponoszonych dzisiaj kosztów. Tak, tu znajdują się również trudne sprawy pracownicze. Zamknięte są już przygotowania do zwolnień grupowych. Listy z nazwiskami osób są na ukończeniu. Od lipca do listopada - na pierwszym etapie - zlikwidujemy 215 etatów.

Ile to będzie pracowników?
Nie wiem. Ale należy pamiętać, że u niektórych będzie to redukcja etatu. Wiele osób pracuje na ich cząstki. Nie musi się to też skończyć odejściem danego pracownika. Często będzie to taka sytuacja, gdy lekarz miał do tej pory 0,4 etatu, a teraz będzie miał 0,2.

Związki zawodowe zgodziły się bez problemów na te zwolnienia?
Rozmawialiśmy 20 dni - tyle, ile przepisy przewidują, ale osiągnęliśmy to trudne, dla wszystkich, porozumienie. W tej chwili koszty osobowe to główny koszt w szpitalu. Po połączeniu klinik z pewnością będą kolejne zwolnienia. Oddziały będą inaczej ustawione i nie będzie potrzeby utrzymywania takiego poziomu. Na przykład w klinice u prof. Andrzeja Boznańskiego przy ul. Hoene-Wrońskiego chorzy leżą na dwóch piętrach w dwóch osobnych skrzydłach budynku. Są tam zatem cztery niezależne oddziały, gdzie na każdym pracuje pełna ekipa, obojętne, czy leży tam jedno, dwoje czy pięcioro dzieci. Po przeniesieniu do budynku przy Chałubińskiego wszystkie cztery zmieszczą się na jednym piętrze, Nie będzie już potrzeby zatrudniać takiej liczby pielęgniarek, co obecnie na Hoene-Wrońskiego. Tam wymuszają tę liczbę warunki architektoniczne.

Tym pracownikom, którzy zostaną, zamierza Pan uciąć pensje.
Tak - w lipcu znów siądziemy ze związkami zawodowymi do rozmów w sprawie ograniczenia wynagrodzeń o 15 proc. Wszystko dlatego, że ten szpital - żeby przetrwać - potrzebuje szybkiego efektu.

Ile godzin dziennie Pan pracuje?
Tyle, ile trzeba.

Czyli ile?
Różnie. Czasem 12, 16, a czasem 20.

Słyszałam, że Pan lubi zrobić nalot swoim pracownikom i o godz. 1 w nocy.
Szpital przecież działa 24 godziny. Czasami trzeba coś zobaczyć na własne oczy. Trudno zarządzać czymś, czego się nie widzi. Zadaniem dyrektora nie jest rozmawiać tylko z kadrą kierowniczą, ale również z pracownikami wykonującymi ich polecenia. Inaczej widzi się rzeczywistość siedząc tylko w gabinecie, a inaczej, gdy zobaczy się ją poza nim. W nocy mam też czas zasiąść przed komputerem, przeanalizować sytuację, podjąć decyzję. W weekend prowadzę spotkania służbowe. A tak w ogóle to ja wcale nie pracuję.

To co Pan robi?
Realizuję swoją pasję - ratowanie szpitali. To trudna misja, ale ktoś musi to robić. Przecież chodzi o zdrowie i życie ludzkie.

A co Pana rodzina na to?
Kiedyś pewnie przeprowadzi restrukturyzację na mnie.

Jak Pan już zmęczy się ratowaniem szpitali, to gdzie ładuje akumulatory?
Na koncertach muzyki z gatunku bardzo ciężkiego metalu, którą gra Vader albo Behemoth. Jestem "starym" metalowcem. Teraz w wakacje pojadę na trzy dni na jakiś festiwal. Wtedy na pewno będę wyglądał inaczej niż teraz, gdy chodzę w garniturze. Przez chwilę znajdę się w innym świecie, choć z włączonym telefonem w kieszeni, bo tego wymaga ode mnie zajmowane teraz stanowisko.

A co z tym niebotycznym długiem na 140 mln zł?
O nim pomyślę, jak wyprowadzę szpital na prostą, by zaczął się bilansować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska