Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem szczęściarą. Rozmowa z Ewą Dałkowską

Małgorzata Matuszewska
Bartek Zaranek
Z Ewą Dałkowską, która wystąpi w najnowszej premierze Wrocławskiego Teatru Współczesnego w reż. Krystyny Meissner, rozmawia Małgorzata Matuszewska

Kogo Pani zagra w "Hopla, żyjemy"?
Kobietę, która nie daje już sobie szansy, bo ma 72 lata. Właśnie wtedy zjawia się człowiek, który kochał ją wielką młodzieńczą miłością. Kiedy postanowiła spędzić resztę życia w domu starców, zamykając się na możliwość miłości, przyszedł i powiedział, że czekał na nią 50 lat i wciąż ją kocha.

Dziś ludzie nie mają cierpliwości, żeby czekać na kogoś 50 lat.
(śmiech) Jest taki dowcip: Osiemdziesięciolatkowie mają sprawę rozwodową. Sąd pyta: - dlaczego tak późno? - Bo czekaliśmy, aż dzieci powymierają. Jestem cierpliwa i wydaje mi się, że bardzo dużo przestrzeni jest wciąż przede mną. Tak zostałam wychowana: nigdy nie robiłam różnic między ludźmi w dojrzałym wieku a młodymi. Tyle, że dojrzali zasługiwali na większy szacunek.

Dziś na starszych patrzy się inaczej?
Mam wrażenie, że ludzie starzy stali się przezroczyści, a granica starości coraz bardziej się obniża. Sama tego doświadczyłam, kiedy byłam młodsza, mężczyźni patrzyli na mnie na ulicy. Potem w Polsce nie przyciągałam spojrzeń moją kobiecością, chyba, że się bardzo oryginalnie ubrałam. Inaczej jest w Buenos Aires, tam mężczyźni patrzyli na mnie z uwagą, bo smakują dojrzałą kobiecość.

Co Pani robiła w Buenos Aires?
Jestem aktorką Nowego Teatru w Warszawie, teatru Krzysztofa Warlikowskiego. W "Dybuku" zastępowałam Stanisławę Celińską, kiedy nie mogła wyruszyć w taką długą podróż, a "Dybuk" był zaproszony na festiwal w Buenos. To cudowne miasto, podczas całego pobytu nie spaliśmy chyba ani sekundy. Festiwal jest ważny, wrażenie było niesamowite.

Czym dla Pani jest starość?
Nie wiem, czym jest. Podobnie jak w Biblii, jeśli naczynie-człowiek jest pełne, to się jest człowiekiem. Pani Krystyna Meissner opowiada o Tadeuszu Różewiczu, dojrzałym człowieku, z którym kontakt intelektualny jest wciąż inspirujący i wspaniały. Sprawa wieku nie gra więc roli, chyba tyle, że starszy człowiek zwyczajnie czasem źle się czuje. Póki organizm nie odmawia posłuszeństwa i jesteśmy silni psychicznie, jesteśmy młodzi. Ale także młody organizm miewa poważne usterki. Człowiek jest młody, dopóki się nie zniechęci. Pracy nad głosem uczyła mnie kiedyś Alicja Barska, wiekowa pani, dla której wiek nie stanowił przeszkody, była pełna zapału, poświęcała się swoim uczniom. Wszystko zależy od intensywności życia.

Studiowała Pani polonistykę we Wrocławiu. Co aktorce dała filologia polska?
Skończyłam filologię polską na Uniwersytecie im. Bolesława Bieruta. Pamiętam prof. Czesława Hernasa, u którego pisałam pracę magisterską. Nie doceniałam wtedy moich profesorów, a byli wspaniali. Jednocześnie dostałam się na filologię i do studenckiego teatru Kalambur, który był wtedy w świetnej formie. I od razu stałam się aktorką, grałam w legendarnym przedstawieniu "Szewców" Witkacego w reżyserii Włodzimierza Hermana. Filologia dała mi humanistyczne wykształcenie, tak potrzebne człowiekowi. Za tę samą pracę magisterską (pisałam o Kazimierzu Dejmku), na polonistyce dostałam piątkę, a w szkole teatralnej czwórkę.

Z jakiej rodziny Pani pochodzi?
Ojciec wywodził się z Poznańskiego, był adwokatem, mama ze szlacheckiej rodziny z Kielecczyzny. W peerelu obie z babcią startowały od zera. Rodzice poznali się w 1946 roku, szybko pobrali, potem przyszły na świat dzieci: ja i dwójka mojego rodzeństwa. Wiem dokładnie, co znaczy dorabianie się od zera. Rodzice wprowadzili mnie w trudności finansowe rodziny, więc wiedziałam, że trzeba wspólnie ciągnąć ten wóz.

Ojciec nie protestował przeciwko studiom aktorskim?
Sam był adwokatem, radcą prawnym. Pilnował, żebym skończyła polonistykę. Prowadził sprawy w całej Polsce, kiedy byłam w Krakowie, miał sprawy w Krakowie, w Warszawie także. Kiedyś zrobił niesamowitą rzecz… Musiałam napisać założenia pracy magisterskiej, powiedziałam, że nie wytrzymam tego fizycznie, bo miałam nawał pracy: krakowska szkoła była bardzo wyczerpująca, pracowałam od świtu do nocy, a w nocy uczyłam się na studia polonistyczne. Byłam bardzo zmęczona i wydawało mi się, że nie dam rady tego napisać. Ojciec poszedł do biblioteki, wziął materiały i napisał mi założenia pracy. Przeczytałam i zwiędłam ze wstydu, bo prawniczy język zasadniczo różni się od filologicznego. Zmobilizował mnie, żebym napisała założenia i samą pracę. Przeszłam twardą szkołę.

Gdzie Pani mieszkała we Wrocławiu?
Na Sępolnie, potem przy Wiosennej na Krzykach, skąd miałam trzy kroki do radia. Kiedy jestem we Wrocławiu, mieszkam u mamy na Sępolnie, szczęśliwa, że znów jestem w rodzinnym domu.

Jakich spotkała Pani reżyserów szczególnie ważnych w Pani pracy?
Dziś takim reżyserem jest Krzysztof Warlikowski. Zaczynałam w Teatrze Śląskim im. Wyspiańskiego w Katowicach, przez dwa lata pracowałam z Ignacym Gogolewskim, zaprosił do siebie grupę aktorów: Maćka Szarego, Marka Kondrata, Krzysia Kolbergera, Elę Bajon, Tomasza Marzeckiego, a ja się do nich doprosiłam. Ignacy Gogolewski był fantastycznym opiekunem, pilnował nas, kontrolował. Dawał zadania przekraczające nasze możliwości, ale w czasie pracy okazywało się, że jak się człowiek postara, to może dużo. To był szczęśliwy czas, ale w miarę jego upływu potrzebowałam zmian. Zygmunt Hübner otworzył Teatr Powszechny w Warszawie i powiedział, że mogę się do niego zgłosić. Dał "cynk", że jest mną zainteresowany, ale do końca życia podkreślał: "to pani się zgłosiła do mnie". Pracowałam tam w szczęśliwej teatralnej rodzinie. Wszystko zaczynaliśmy od zera, był nowy zespół, wyremontowany teatr. Powoli zdobywaliśmy przestrzenie. To był teatr obywatelski, granice kompromisu Hübner miał niewielkie, więc starał się ciągle coś przecisnąć przez cenzurę, a widzowie to doceniali. Nie dowierzałam, że jestem w jednym zespole z Anną Seniuk, Franciszkiem Pieczką, Stanisławem Zaczykiem, Bronisławem Pawlikiem, Wacławem Kowalskim. To było wspaniałe grono. Nie jestem w Teatrze Powszechnym od ponad trzech lat, ale, choć Hübner już umarł, jest tam poczucie ciągłości.

Pani jest również aktorką kabaretową, w Kabarecie Pod Egidą.
Tak, od 1981 roku. Gramy do dziś. Kabaret ma ciężkie życie, bo nie każdy go potrzebuje.

Ludzie przestali się śmiać?
Śmieją się, ale władza czyni uniki, bo nie bardzo lubi nasz kabaret.

Przecież żyjemy w wolnej Polsce.
Tak? Mniej więcej co rok lub dwa lata Kabaret Pod Egidą zmieniał miejsce i znów startował od zera. Nigdy nie mieliśmy swojego miejsca. W wolnej Polsce traciliśmy je razem z kolejnymi zmianami dyrektorów w domach kultury, więc odbywaliśmy tułaczkę przez Warszawę. Opór i ataki wzmacniają Jana Pietrzaka, więc trwamy. Wiele osób chce, by Kabaret Pod Egidą zamilkł, bo mówi dotkliwą prawdę, dla mnie jest szkołą obywatelską.

Bliskość Radia we Wrocławiu była dla Pani ważna?
Jako uczennica podstawówki wygrałam radiowy konkurs, mówiłam wiersz Tuwima "Garbus". Świetni dziennikarze radiowi wzięli mnie do słuchowisk dla dzieci. Tak dobrze się czułam w radiu, że wydawało mi się, że to będzie moja przyszłość. Już podczas studiów w audycji Marii Woś "My, nastolatki" robiliśmy kabaret, przeprowadzaliśmy wywiady. Miłość do radia mi została do dziś, telewizji już w ogóle nie oglądam. Słucham radia: Dwójki, którą mam włączoną na okrągło, dzięki niej mam pełną informację o kulturalnych wydarzeniach w Polsce i na świecie - podawaną na imponującym poziomie, Radia Maryja, bo daje mi pewną ilość wiedzy. Czasem występuję w Radiu Solidarność, przywróconym przez kolegę.

Wśród ponad sześćdziesięciu Pani ról filmowych nie sposób zapomnieć Gorgonowej w "Sprawie Gorgonowej". Przyniosła Pani szczęście?
Miałam szczęście pracować z wielkimi mistrzami: Andrzejem Wajdą, Andrzejem Barańskim, Januszem Majewskim, Krzysztofem Zanussim… Gorgonowa nie była moim filmowym debiutem, ale "wejściem smoka". Na festiwalu w Gdańsku ludzie na mnie patrzyli, jak na zjawisko. Po latach widziałam podobne "wejście smoka" w wykonaniu Andrzeja Chyry. Brałam udział w ważnych filmowych wydarzeniach i nie marnowałam czasu na próżno.
Inna pamiętna rola to Olesia Chrobotówna w "Nocach i dniach".
Spotkałam tam cały stan aktorski z Polski, w tym filmie grali wszyscy najważniejsi, pamiętam fascynujące rozmowy na planie. Jerzy Antczak był wtedy fenomenalnym reżyserem, wyzwalającym energię. Poznałam tam mojego męża, Tomasza (Miernowskiego - przyp. red.). Lubiłam ten film, lubiłam reżysera. Film jest ciągle powtarzany, co jest świadectwem jego wielkości, wrósł w naszą kulturę.

Niedawno widziałam Panią w roli prawniczki w serialu "Prawo Agaty".
Nie widziałam tego odcinka, zapomniałam. Mama oglądała i powiedziała, że rozśmieszyło ją, bo wydałam się jej podobna do tatusia, za którym obie tęsknimy. Z ojca był krewki adwokat, więc to podobieństwo bardzo mnie ucieszyło.

Była Pani mentorką dla Agnieszki Dygant?
Ależ skąd. W pracy jesteśmy kolegami bez wieku, radzimy sobie wzajemnie. Mentorstwo to nie moja dziedzina. Unikam uczenia młodych ludzi, choć jestem o to proszona, jednak wydaje mi się, że nie mam do tego zdolności.

A Akademia Dobrych Obyczajów?
To zupełnie co innego. Wymyślił ją Janusz Zakrzeński, wykłady z rozmaitych dziedzin prowadzili aktorzy i dyplomata. Zgodziłam się, ale bardzo się męczyłam. Obserwuję młodych aktorów, są w o wiele gorszej sytuacji, niż kiedyś moje pokolenie. Skończyłam szkołę, ale wciąż byłam pod kontrolą moich profesorów. Dziś likwidowane są zespoły, a przecież praca w zespole teatralnym lub filmowym jest naturalną drogą zdobywania doświadczenia i nauki zawodu.

Cieszą Panią rekonstrukcje cyfrowe starych filmów?
Są bezcenne. Byłam na premierze "Życia rodzinnego" Krzysztofa Zanussiego, podziwiałam precyzyjną pracę. Bo wszystko się starzeje, taśma, na której zapisano film, także. Na projekcje przychodzą starzy filmowcy, patrzą na stary film świeżym spojrzeniem.

Szkoda, że teatr nie ma takich możliwości.
Teatr jest ulotny, jest "ćmą". Cudownie, że istnieje Teatr Telewizji, który był już bliski całkowitego upadku. Teatr Telewizji kiedyś był domem dla aktorów, cieszę się, że ma dużą oglądalność.

Kilka razy wspomniała Pani o zaczynaniu od zera. Życie polega na ciągłym zaczynaniu od zera?
Szczerze mówiąc: tak, aktorskie na pewno. Teraz wolałabym już nie zaczynać od zera, mieć czas na dom, czytanie. Ale zero ciągle mnie goni. Nasz zawód daje pieniądze tylko w niektórych okolicznościach. Jego etos polega na ciągłym zaczynaniu od nowa, wolę tak żyć, niż mieć furę pieniędzy, ale to nie jest proste życie. Wiem, że posiadanie fury pieniędzy nie daje szczęścia.

Skąd Pani wie, miała Pani kiedyś furę pieniędzy?
Nie, ale miałam przyjaciela - amerykańskiego milionera, który był też moim wielbicielem. Przygotowując recital "To śpiewała Ordonka", znalazłam informację, że Ordonka miała kreacje szyte do każdej piosenki. To kosztowne, więc zapytałam przyjaciela, czy nie włożyłby trochę pieniędzy w ten projekt. I zamarła ta nasza rozmowa.

Jest Pani szczęśliwa?
Jestem szczęściarą, co wynika z podsumowania zawodowego życia. Bo aktor może bardzo ciężko i szlachetnie pracować, a nie zostać zauważonym. Moim wielkim szczęściem jest zaproszenie do teatru Krzysztofa Warlikowskiego, gdzie jestem potrzebna i myślę, że wzajemnie dobrze na siebie działamy. Frapujące jest, że mam co robić, a nawet otwieram się zawodowo. Jestem szczęśliwa w małżeństwie, nasz 28-letni syn studiuje w szkole filmowej produkcję, jak jego ojciec. Stąd wiem, jak ciężkie są starty młodych filmowców.

Dom jest Pani azylem?
Tak. Budowanie domu też zaczynałam od zera (śmiech) i nie sądziłam, że się uda. W Polsce pojawiły się projekty nie bardzo drogich drewnianych domów z bali, kupiłam projekt, stać mnie było na pierwszą transzę, potem wzięłam kredyt i zaczęliśmy budować. Już dziesięć lat mieszkamy w drewnianym domu, w którym pięknie słychać każdy dźwięk. To fantastyczny azyl. Mamy bernardyna Paszczaka i kota Minia - Ministra. O której godzinie bym nie przyjechała, Minister mnie zawsze wita. Nie pokazuje, że właśnie na mnie czeka, ale czeka. Zwierzęta są wspaniałe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska