Nie ja jeden zapewne rzewnie wzdycham z tęsknoty za drużyną Orłów Górskiego z futbolowych mistrzostw świata w RFN w 1974 r. Żyliśmy wtedy w kraju dość zapyziałym i uzależnionym od sąsiada, ale sukcesy piłkarzy dawały ludziom złudzenie chwilowego luksusu - znają nas w świecie i podziwiają, nasza drużyna jest świetna, a część tego splendoru obejmuje wszystkich Polaków. W redakcji nocnej przy drukarni na Piotra Skargi kilku fanów zawsze czyhało na świeżo urwane z dalekopisów depesze zatytułowane "Głosy prasy światowej"; niektórzy czytali je w kółko, po kilka razy. Bo też bardzo nas świat chwalił. Jedną recenzję pamiętam do dziś - "Szarmach szybował w powietrzu z elegancją skowronka, a jego zdobyte głową bramki doprowadzały do rozpaczy przeciwników".
Tym razem, niestety, elegancji wystarczyło tylko na dwa gole (rzeczywiście piękne) i do widzenia, co przecież było do przewidzenia. Tylko pan Szpakowski nie tracił nadziei nawet 30 sekund przed końcem meczu i wzywał niebiosa, aby wysłuchały modlitw milionów kibiców i pozwoliły w tym czasie strzelić Polakom dwie bramki.
No i dość tej żółci, niech wróbelkom Smudy murawa lekką będzie. Aż do następnego razu, a to przecież już zaraz - eliminacje do mistrzostw świata. O ile efekt sportowy wypracowaliśmy taki jak zwykle, to wizerunek Polski, który zabiorą ze sobą tysiące gości, może mieć niebagatelny skutek, także gospodarczy. W niektórych krajach media uznały za stosowne mamić i przestraszać turystów, że wybierają się na własne ryzyko do kraju nie całkiem cywilizowanego, w którym zastaną brud, smród, ubóstwo oraz agresywnych tubylców. Oszczercy trafili kulą w płot.
Większość przybyszów bawiła się świetnie, wielu deklarowało, że muszą tu jeszcze wrócić - do Wrocławia, Warszawy, Gdańska czy w inne miejsca.
Było kilka nieprzyjemnych incydentów. Ale kibole, poza nawalanką z Rosjanami, byli mało widoczni, jakby pochowali się po kątach. Natomiast setki tysięcy rzetelnych kibiców, zrobiły dla kraju zapewne więcej niż cały korpus dyplomatyczny w ostatnich dziesięcioleciach. Wśród Europejczyków zyskaliśmy wielu przyjaciół, a może i klientów.
Na końcu, choć nie mniej ważny, wymienię jeszcze jeden zysk. Od początku czerwca nie zdołał mnie zdenerwować żaden polityk. Może i coś tam sobie bredzili na marginesie, ale jakoś przestałem ich dostrzegać. Co za ulga!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?